4 Kwidzyn – dziennik

31 lipca – 08 grudnia 1982 roku

Obóz Internowanych KWIDZYN

07 sierpień 1982 r. (sobota) 238 dzień

1982_0041d KWIDZYN A. Piesiak - dykta gru82Wczoraj siedzieliśmy chyba do trzeciej w nocy, ponieważ rozgorzała ostra dyskusja na tematy polityczne. Dlatego dzisiaj wstałem dopiero po 8.30. Już przed dziewiątą idą ludzie na widzenia. Podchodzimy do bramy i zgodnie z wczorajszymi uzgodnieniami, żądamy wpuszczenia wszystkich rodzin, które stoją za bramą. Żądamy udostępnienia ławek na spacerze. Oficer dyżurny i wychowawca wykręcają się sianem. Mówią, ze to jeszcze nie były uzgodnienia, że komendant na razie obiecał to, ale nie wydał jeszcze decyzji. Dajemy im 15 minut na rozwiązanie tej sprawy. Tymczasem przynosimy z pawilonu stoły, krzesła i miski (miski potrzebne są do kociej muzyki). Przestraszyli się i szybko wycofali. Wnieśliśmy stoły za płot. Zaraz wpuścili ludzi. Wpuścili wszystkich. My natomiast wycofaliśmy się od płotu aż za boisko siatkowe. Takie były ustalenia. Teraz nawet z tego przykładu widać, że żadne rozmowy z nimi nie dają rezultatu, jeżeli nie są poparte z naszej strony konkretnymi argumentami. Takim argumentem jest tu niestety zagrożenie „zadymą”.

1982_0054f kwidzyn
1982_0054f kwidzyn

Ok. godz. 11.00 przychodzi klawisz i woła na widzenia. Ucieszyłem się bardzo. Czekałem na to widzenie, ale nie spodziewałem się, że tak wcześnie przyjadą. Ponieważ praktycznie jestem gotów, po kilku minutach idę. Już jestem za bramą. Jest mama i Zuzia. Witam się z mamą. Gorąco witam się z Zuzią. Na kocu leży na brzuchu facet, który wydaje mi się znajomy. Wstaje… Bolek G. Cieszę się, że go widzę, mimo, że często, jeszcze przed trzynastym grudnia miałem z nim sporo starć. Poza tym nie zgadzam się z jego poglądami. No, ale cieszę się, ze przyjechał, bo przynajmniej mam wiadomości. Jeżeli chodzi o dom to telegram dotarł wczoraj tj. 06 sierpnia 82. Oczywiście Urban z Gębarzewa oszukał nas, ale można było się tego spodziewać. Dobrze, ze ten telegram wczoraj doszedł, bo Zuzia wybierała się do Gębarzewa. Cały czas mnie to nurtowało, ale już jestem spokojny. Bolek wyszedł z Głogowa 12 lipca. 29 lipca Głogów przewieziono do Grodkowa (35 osób). Okazuje się, ze Nysa też została przewieziona do Grodkowa. Jeżeli chodzi o nasze województwo to aktualnie siedzi nas dziewięciu: Rysiek Kulesza, Roman Niegosz, Krzysiek Tulasz, Edek Wryszcz, Rysiek Matusiak, Jurek Popiół (wszyscy w Grodkowie), Janusz Rodziewicz i ja (w Kwidzynie). Nareszcie mam okazję z Zuzią spokojnie porozmawiać. Tak rzadko teraz mamy takie możliwości. To widzenie dało nam namiastkę wolności, czasami nawet zapominałem o murach i o kratach. Szum i mała fontanna za plecami. Zamykam oczy i nagle widzę…. Mazury… żagle…, Ale w końcu budzi nas brutalna rzeczywistość. Kończymy widzenie ok. g. 15.30 – jako ostatni. Dziwię się, że w momencie jak klawisz (a właściwie Romowiec) ogłasza koniec widzenia, wielu podrywa się szybko i wychodzi. Niestety tak robią starsi, natomiast młodzież trzyma się dobrze. Widzenia na kocach. Zupełny luz. Aż wygląda to nieprawdopodobnie. Żegnamy się. Jeszcze ostatni gest, jeszcze uniesione dłonie.. Znowu straszne pakunki przyniosły… Zawsze mówię żeby mniej jedzenia, my tu nie mamy tak źle. Tam na wolności jest na pewno o wiele trudniej. Umawiam się z Zuzia za dwa tygodnie. Może uda się załatwić nocleg z soboty na niedzielę to będziemy się widzieli w sobotę i w niedzielę. Wracam za kraty. Jeszcze jestem pod wrażeniem widzenia… Mam informacje z Nysy (jeszcze przed przewiezieniem chłopaków do Grodkowa. 19 lipca było tam ok. 100 osób. Spacery rano i po południu. Cele zamykane ok. g. 23.00. Wcześniej wywieźli Janusza Sanockiego do Grodkowa. Krzyśkowi Kubasiakowi urodziła się córka. Na pewno jest bardzo szczęśliwy. Tak długo czekał na to dziecko. Krzysiek ma bardzo trudna sytuację materialną. Może uda się mu jakoś pomóc. Poza tym dostałem pozdrowienia od Romka Niegosza. Ciężki jest kontakt z nimi. Na każdą informację trzeba czekać prawie trzy tygodnie albo i dłużej. Poza tym dowiedziałem się, że Michał wyszedł na przepustkę (prawdopodobnie ze względu na zdrowie). Wygląda na to, ze już nie wróci do obozu. Boję się, czy takie oceny – jak np. wystawione Michałowi, naprędce, w afekcie – nie są krzywdzące. On jest bardzo konfliktowy, ale nie ma jeszcze ewidentnych dowodów na inne sprawy. Boję się posądzać (pochopnie) ludzi gdyż w ten sposób można stracić bardzo wielu cennych ludzi.. Na pewno źle odebrali koledzy w Głogowie jego pójście na przepustkę. Na pewno on dokładnie nie wytłumaczył ludziom, dlaczego idzie na przepustkę. Z tego, co wiem on jest rzeczywiście chory. Trudno to wszystko ocenić tak na odległość.

Wieczorem o g. 20.00 śpiewaliśmy na placu „Konfederatów” i „Wszystkie nasze…”. Później od 21.30 do 23.30 śpiewanie – tym razem dla Was, dla tych na zewnątrz. 2 godziny – 21 piosenek. Dotrze to do ludzi. W nocy – sensacja. Nie mogą się doliczyć jednego człowieka – Mirek Andrzejewski z Siedlec „dał nogę”. Klawisze chodzą po celach – trzy razy. Na początku brakowało im dwóch, bo ja byłem w innej celi. Ja w końcu się znalazłem a tamtego nie znaleźli. Chodzili z latarkami chyba do pierwszej w nocy. Szukali w budynku administracyjnym. Szukali w szafach, w śmietniku. Niestety – nie ma!. Ściągnęli komendanta. Ok. godz. Drugiej w nocy wreszcie zrezygnowali z poszukiwań. Jeszcze żeby się chociaż trochę zemścić, wyłączyli nam bezpieczniki. Ja w nocy trochę czytałem. W ten sposób pomogli mi po prostu zasnąć.

08 sierpień 1982 r. (niedziela) 239 dzień

1982_0040d KWIDZYN O. Kolbe - dykta 30.11Pobudka ok. godz. 8.00. Teraz jest już pewne, że jeden internowany po prostu zaginął. Rano strasznie śmierdzi celuloza. Potem trochę przechodzi. Przed dziewiątą idziemy pod bramę z zamiarem ustawienia stołów za płotem – na widzenia. Oficer dyżurny stwierdza, że w związku z wczorajsza ucieczką, komendant cofnął swoja zgodę na widzenia na powietrzu. My na to, że w żadnym wypadku nie zgadzamy się na stosowanie zbiorowej odpowiedzialności. To, ze on uciekł wynika tylko i wyłącznie z niedopatrzenia klawiszy. Oni maja pilnować a my mamy prawo a nawet obowiązek uciekać. Tak stanowi międzynarodowe prawo o statusie internowanego. Oficer nadal swoje. Wtedy powiedzieliśmy mu, że mają godzinę czasu na ściągnięcie komendanta (do g. 10.15). Okazało się poza tym, że komendant uciekł rano jak szczur, żeby się z nami nie spotkać. Po przekazaniu tego ultimatum natychmiast zwołane zostało zebranie przedstawicieli cel. Tam padła propozycja, aby wszyscy o godz. 10.15 zjawili się pod bramą z miskami, łyżkami i stołkami. Wiedzieliśmy, że jeżeli teraz ustąpimy komendantowi to po prostu przegramy. Ludzie rozeszli się do cel  skonsultować propozycję. Po 10 minutach ponownie zebranie i decyzja akceptująca takie postępowanie. Teraz mamy pewność, że większość podejmie akcję. Czekamy spokojnie na godz. 10.15. Oczywiście komendanta nie ma. Już przed czasem ludzie wędrują ze sprzętem pod bramę. W ostatniej chwili przypomnieliśmy sobie, aby wziąć gitarę i teksty piosenek. Przecież rodziny nie będą ciągle słuchały walenia w michy. Punktualnie o godz. 10.15 rozpoczyna się „piekielna muzyka”. Na Sali widzeń jest sporo ludzi. Zaraz wszyscy są przy oknach. Po kilku minutach walenia śpiewamy „Czerwonych magnatów”. Później kilka minut muzyki na miskach. I tak leci.. łomot i piosenka. Oficer dyżurny powiedział, że już zadzwonili po komendanta. Tymczasem na wałach po prawej stronie pojawia się milicja z aparatem. Robią zdjęcia (idiota – pod słońce!) Ok. godz. 12.00 pojawia się transparent „Solidarność”. Rodziny z za krat bija brawo. Dzieci machają rączkami, cieszą się. Czują, że my walczymy o ich sprawy.. Transparent zostaje zawieszony wysoko na bramie. Wstajemy i śpiewamy „Hymn Internowanych”. Atmosfera jest podniosła. Potem „Szare szeregi”, „Mury”. Otwierają bramę więzienia gdyż wyjeżdża samochód. Za bramą bardzo dużo ludzi, na widzenia. Machają do nas rękami. Na wałach również pojawili się ludzie, ale wygoniła ich milicja. Zjawia się komendant. Wcześniej wytypowana delegacja (trzyosobowa) udaje się do komendanta. My nadal śpiewamy „Nasza samba”. Nie kończymy (protestu). Wracają koledzy. Załatwione. Komendant stwierdził, że on nie cofnął decyzji ?! Albo, więc chroni swoją skórę wkopując oficera dyżurnego, albo oficer dyżurny sam podjął taka decyzję chcąc odegrać się na nas za tamta ucieczkę. Radość. Wygraliśmy. Natychmiast nasi wstawiają stoły. My zabieramy sprzęt i odchodzimy w głąb dziedzińca. Po chwili wpuszczają wszystkie rodziny. Słychać śmiech dzieci. Biegają sobie po trawie, Graja w piłkę. Jesteśmy szczęśliwi. Jednocześnie, taka skuteczna akcja bardzo nas integruje i dodaje ducha rodzinom. Dowiedzieliśmy się, ze za bramą stała już przygotowana ekipa ZOMO z pałami i z gazem. To wzbudziło strachy wśród ludzi czekających pod bramą. Tak. Ci ludzie wiedzą dobrze, do czego jest zdolna taka zgraja bandytów.. My jeszcze naocznie i bezpośrednio nie przekonaliśmy się o tym (przynajmniej większość z nas) i może dlatego jesteśmy tacy odważni. W każdym razie uzyskaliśmy to, co chcieliśmy. Całą akcje od początku cechowały: dobra organizacja, zdecydowanie i spokój. Zaraz po zakończeniu akcji wchodzi na teren ośrodka biskup i dwaj księża. Biskup – ks. Dr Piotr Hemperek (prof. KUL) z Lublina. To chyba jeszcze jeden szczęśliwy zbieg okoliczności w dniu dzisiejszym – komendant bał się afery, kiedy pod bramą czekał biskup. Ustawiamy ołtarz na powietrzu, miedzy pawilonami, miedzy oknami naszej celi. Rozpoczynamy „Pieśnią Konfederatów”. Msza jest prowadzona dosyć żywo, ale bardzo pięknie. Oczywiście rodziny, które są na widzeniach, za siatką widza nas dokładnie i słyszą. Na zakończenie biskup żegna się z nami. Śpiewamy dwie zwrotki „Boże coś Polskę”. Biskup przechodzi na bloki. Po ok. 2 godzinach odwiedza również nas – zbieramy się w siedemnastce. Bardzo ciekawa i pouczająca jest ta rozmowa. Biskup wyjaśnia stanowisko kościoła i nakreśla linię działania kościoła w najbliższej i dalszej przyszłości. Odprowadzamy księży do bramy. Żegnamy się. Jednocześnie mam zagwarantowany nocleg dla Zuzi, gdy przyjedzie za dwa tygodnie: Wikariat, Kościół św. Trójcy w Kwidzynie, ks. Kuczyński. Biskup opuścił obóz ok. godz. 16.00. Dzień pełen wrażeń. Wychodzę trochę na spacer. Jeszcze jedna sensacja. Klawisze powiesili sobie na dyżurce piękny, kolorowy portret Breżniewa. Zaśmiewaliśmy się z nich do łez. Mówimy, że wywiesili list gończy. Godz. 20.00 nasz apel. Przedtem koledzy kończą siatkówkę, schodzą na pawilony, ubierają się. Jest to jednak uroczysta chwila. Śpiewamy „Rotę”, „Wszystkie nasze”. Frekwencja duża. Chyba 2/3 całego stanu. Teraz minęła godzina 21.00. Należy się jutro spodziewać odwetu ze strony komendanta. Przypuszczalnie zaserwują nam ostry „kipisz”

09 sierpień 1982 r. (poniedziałek) 240 dzień

Wstajemy jak zwykle koło ósmej. O g. 9.001982_0010ka otwierają kratę. Wychodzę na spacer. Kolega namawia mnie na tenisa. Tymczasem od rana na placu przed pawilonami ćwiczą karatecy. Są tutaj ludzie, którzy mają uprawnienia karate i prowadzą zajęcia. Grupa liczy chyba około 25-30 osób. Wywiera to tez psychologiczny nacisk na klawiszy, którzy widząc te przygotowania nie czują się zbyt pewnie.

Ok. godz. 10.00 kolega Janusz Hetman z Łodzi dostaje informacje, ze ma się pakować do wyjścia. Niestety tutaj panują takie zwyczaje, że delikwent nie wie czy idzie na przepustkę, urlop czy jest wypuszczany. Po prostu ma się pakować i koniec. Dla mnie jest to niedopuszczalne.. Nigdy bym się nie zgodził na takie postawienie sprawy w stosunku do mnie. Ludzie idą jak baranki a potem, za bramą okazuje się np., że dostał kilka dni przepustki. Słyszałem wczoraj, że raczej z przepustek już nie wracają.

Jakoś nie mam ochoty dziś jeść obiadu. Jest bardzo duszno. Miałem jechać do okulisty, ale pojadę chyba w środę. Nb., jeżeli chodzi o wyjazdy do lekarza to okazuje się, że robią bardzo szczegółowe rewizje, zabierają znaczki. Mało jest takich, którzy potrafią się zdecydowanie przeciwstawić tym praktykom. Trudno. Jednak w większości jest tutaj „wiara” dosyć miękka, chociaż jeżeli jest jakaś inicjatywa to raczej większość idzie.

Po południu czytałem o IV rozbiorze Polski. Wstrząsające relacje o morderstwach i ludobójstwie dokonanym przez komunistów w lagrach Sowieckiej Rosji. Staram się jak najwięcej dowiedzieć z najnowszej historii.

Po południu spadł krótki deszcz, ale bardzo krótki.. Dziś od rana jest wypiska. Ludzie stoją w długiej kolejce. Nie będę się pchał. Czekam na końcówkę.

Godzina 20.00 – nasz apel. Śpiewamy „Sarmatę” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Grupa łódzka nadal się odcina. Na śpiew chodzą tylko pojedyncze osoby. To źle. To powoduje rozłam, wzajemne pretensje i niechęć. Wydaje mi się, że oni są bardzo dumni i nie chodzą na to śpiewanie gdyż to nie wyszło z ich inicjatywy. Po godz. 20.00 rozpoczyna się kurs angielskiego. Uruchomiono trzy grupy: początkującą, średnią i zaawansowaną. Pójdę na średnią i zaawansowaną. Wieczorem przyjeżdża karetka pogotowia. Jeden z kolegów zasłabł – serce. Nawet pozwalają wjechać karetce aż pod sam pawilon. Zabierają go do szpitala. Po kilku godzinach wraca. Znowu dziś mamy sygnał, że jutro ma być kipisz. Trzeba się przygotować. Poza tym przyszła jakaś dziwna informacja, że jutro ma wyjść dużo ludzi. Wyczuwa się w obozie atmosferę napięcia. Zawsze takie informacje wrzucone tutaj, w to „zbiorowisko” ludzi powodują lekkie zamieszanie. Obawiamy się czy znowu nie mają ochoty nas rozwieźć. Może na razie obserwują i segregują ludzi? W każdym razie najlepszą obroną przeciwko temu jest ciągły „ruch w interesie”, zamieszanie. Powinno to wyglądać tak, że klawisze w końcu nie będą wiedzieli kto jest kto. Taka sytuacja jest dla nas wygodna.

Już o g. 23.00 próbują robić apel i zamykać cele. Dlaczego tak wcześnie? Utrudniamy im. W końcu ok. 24.00 zamykają. W nocy próbują gasić światło (wyłączają bezpieczniki), ale natychmiastowy łomot w drzwi cel przywołuje ich do porządku. Ok. 1.00 w nocy – znowu pogotowie. Biorą jednego z kolegów do szpitala – żołądek. Wraca po ok. pół godzinie, chyba po sondzie żołądka. Zasypiam ok. godziny drugiej. Stan na dzień dzisiejszy – 149 osób (jeden wrócił z przepustki.

10 sierpień 1982 r. (wtorek) 241 dzień

1982_0053f kwidzyn
1982_0053f kwidzyn

Wstaję o 8.15 – już po „apelu”. Na razie spokój. Nic się nie dzieje. O dziewiątej idę na spacer. Czytam pismo św. Karatecy rozpoczęli codzienny trening. Rano dowiadujemy się, że wychodzi na urlop (na miesiąc) Henryk Kąkol z Komarowa (woj. Zamojskie), rolnik. Poza tym wychodzi również Kazik Sieszel z Elbląga, ale jeszcze nie wiadomo na ile.

O godz. 9.00 jeden z kolegów ma widzenie. Na razie komendant wywiązuje się ze zobowiązań i wpuszcza rodziny w dni powszednie.

Jest godz. 10.30. Przed chwila był u nas ten rolnik. Żegna się ze wszystkimi po kolei. Jest to bardzo znamienne. Niektórzy wychodzą stąd po cichu, jak szczury. A są tacy, którzy robią to spokojnie i z godnością. Stan zmniejsza się do 147.

Godz. 12.00. Wychodzi na wolność (chyba na wolność) Longin Wiśniewski z Malborka. Ciekawe czy dziś jeszcze ktoś pójdzie? W każdym razie coś się ruszyło.

Na obiad makaron i gulasz. Jakoś nie mam apetytu na to ich jedzenie, ale nadrabiam to z naszych zapasów. Na wypiskę kupiliśmy herbatę, pomidory, ogórki i to właściwie wszystko. Po obiedzie gramy w siatkę, potem w tenisa. Później siadam do książek – historia.

Godz. 20.00 – zbieramy się na naszym codziennym apelu. Śpiewamy „Mazura kajdaniarskiego”, „Wszystkie nasze..” i żegnamy się – dobranoc. O godz. 21.0 – angielski, grupa zaawansowana. Wydaje mi się, że dam sobie radę, ale pod warunkiem, że będę się mocno uczył. Teraz zbliża się godzina druga. Jest noc, cicho i spokojnie. Dzisiejszy dzień zamknął się stanem 144 osoby (wieczorem jeszcze jeden z kolegów poszedł do szpitala).

W takim tempie to pewnie obóz rozwiążą za kilka miesięcy … Żarty, ale żarty też są potrzebne.

11 sierpień 1982 r. (środa) 242 dzień

Wstajemy o godz. 8.00. W obozie spokój. 1982_0052f kwidzynJuż od kilku dni jesteśmy sprężeni, bo spodziewamy się jakiejś akcji ze strony komendanta (rewizja, pacyfikacja). Przypuszczalnie zrobi to w ramach odwetu za sobotę i niedzielę. Ok. godz. 9.00 – widzenie mają koledzy z Łodzi. Po dziesiątej mała afera. Próbują „wyrzucić” ich z widzeń po godzinie widzenia. Oczywiście nie zgadzają się na to a pod bramą natychmiast zbiera się „pokaźna grupa internowanych – grupa nacisku”. Jednak komendant boi się rozróby w obozie. Tym razem szybko ustępują i widzenie trwa chyba cztery godziny. Wygląda na to, że oni nie bardzo mogą sobie pozwolić na ściągnięcie tu większych sił. Więzienia są pełne a poza tym ZOMO i milicja koncentrują się w Gdańsku gdzie na 16 sierpnia zapowiedziano manifestację. Po tej aferze z widzeniami komendant przekazał (zdaje mi się) komuś, że przyjdzie na bloki i będzie z nami rozmawiał. Nikt z nas oficjalnie nie umawiał spotkania. Zresztą, nie będziemy przecież zapraszali komendanta na zebrania organizowane przez nas. Jeżeli on chce, to niech ogłosi, że ma chęć spotkać się z internowanymi i kto będzie miał ochotę to pójdzie.

Ok. g. 12.00 przyszedł komendant. Niestety nikt nie chciał z nim rozmawiać (chyba jedna lub dwie osoby). Oświadczyliśmy, że my indywidualnie nie mamy do niego żadnych spraw. Niestety musiał nas opuścić.

Dziś wyszedł jeden na przepustkę, jeden wrócił z przepustki oraz przywieźli kolegę z Łowicza. Stan – 145 osób. Po południu – chłodno. Widać, że lato się kończy. Niestety całe lato spędziliśmy w więzieniu. Czy ostatnie? Wieczorem o godz. 20.00 zbieramy się na placu. Śpiewamy „Marsz Polonia”. Przychodzi już sporo ludzi. Nawet ci z Łodzi, którzy dotąd bojkotowali te apele – zaczynają przychodzić. To dobrze. To nas jednak bardzo łączy. Wieczorem, oficer dyżurny powiedział oddziałowemu, że dziś apel (i zamykanie cel) o g. 22.00. Prawdopodobnie zostało to ustalone z internowanymi! Oczywiście nikt z nas nie wie o takich uzgodnieniach (chyba, że ktoś robi konszachty z komendantem poza naszymi plecami). Poza tym wieczorem był komunikat o ukaraniu trzech kolegów (zabranie wypiski, paczek itp.) za to, że wczoraj w nocy na placu palili ognisko. Przed godz. 22.00 sporo ludzi wychodzi na spacer. Taka spontaniczna akcja w odpowiedzi na ostatnie zarządzenia komendanta. Kiedy próbuje wyjść o g. 21.40 – krata już zamknięta. Mówię do oddziałowego, dlaczego postępuje wbrew rozkazom komendanta, przecież krata ma być otwarta do 22.00. On na to mówi, ze się pomylił (!) i szybko otwiera kratę. Siadamy na ławkach, ktoś przynosi gitarę.. ktoś zaczyna śpiewać… ktoś zapala małe ognisko. W wieczornej ciszy daleko niosą się słowa pieśni „Stoją pod krzyżem matki boleściwe…” Po 23.00 zostaje ok. 20 osób. Kończymy i idziemy na bloki. Ok. 23.30 zamykają cele, apel. Czytamy jeszcze do godz. 1.30. Czytamy m.in. wstrząsającą relację z wiezienia w Gdańsku przy ulicy Kurkowej. Warto przytoczyć całą relację, gdyż ludzie powinni o tym wiedzieć (za Informacją Solidarności Regionu Mazowsze nr 70 z dn. 06.08.82)

„Lipcowe święto w gdańskim więzieniu”.

W ZK w Gdańsku przy ul. Kurkowej 12, zamiast oczekiwanego aktu łaski – amnestii ze strony władz – więźniowie doczekali się krwawej łaźni. W dniu 23.07.82 r. o g. 5.30 – nie wiedząc czy i kto ma zamiar przystąpić do głodówki – przeprowadzono niezwykle brutalna akcję prewencyjną. Do cel wkraczała grupa specjalna, składająca się z 5 uzbrojonych w pałki, tarcze, maski i broń funkcjonariuszy. Z cel wyciągano pojedynczo więźniów, wyprowadzano na korytarz, gdzie kazano się rozbierać do naga. Bito na korytarzu, a tych, którzy nie okazywali pokory (o oporze nikt nie mógł nawet myśleć) wprowadzano do pokoju oddziałowego, gdzie bito w sposób wymyślniejszy, nakazując nagiemu więźniowi położyć się na stole. W porze obiadowej obserwowano przez wizjery, kto nie przyjmuje posiłków i takie osoby wyprowadzano do osobnych pomieszczeń. Tam bito, kopano, a w jednym przypadku oddziałowy skakał po leżącym na podłodze więźniu. Znany jest przypadek wprowadzenia do łaźni ok. 20 nieletnich, którym na ok. 40 minut puszczono gorący prysznic a potem bito niektórych, w tym celu wyciągając stamtąd za włosy. Grupa operacyjna posługiwała się tez psami milicyjnymi, którym zdjęto kagańce i szczuto nimi więźniów. Dla ukrycia tych faktów nie umieszczono szczególnie pobitych w szpitalu, a kilka cel zamieniono na doraźne salki szpitalne. Więźniów tzw. politycznych dotkliwie pobitych zostało nie mniej niż 15 osób. W ZK wiele osób nosi ślady pobicia. Widziano mężczyzn z opatrunkami na głowach, z zabandażowanymi kończynami. W jednej z cel, gdzie bito wszystkich przebywających więźniów, akcja była tak krwawa, że cela od sufitu do podłogi była pokrwawiona. Bito również ludzi chorych i oczekujących na umieszczenie w zakładzie psychiatrycznym. A wszystko to dla zastraszenia, by nie dopuścić do głodówki. Było to w dniach 23-24.07 br. Przez te dwa dni panował wśród więźniów nastrój grozy. Słychać było straszne krzyki bitych i szczekanie psów. Po zakończonej akcji „świątecznej” z cel zajmowanych przez politycznych dochodziły jakże wymowne w tych warunkach odgłosy zbiorowych modłów i pieśni religijnych. Poświadczam, że powyższa relacja jest zgodna z podanym przez kilku więźniów przebiegiem wydarzeń. Podpis: Jacek Taylor, adwokat, Gdańsk, Zespół Adwokacki nr 7. Należy jeszcze dodać, ze w wiezieniu tym przetrzymywanych jest aktualnie (często całkowicie bezprawnie) 80 więźniów w wieku 17-25 lat.”

I jeszcze jedna wstrząsająca relacja z więzienia dla kobiet w Fordonie k/Bydgoszczy. Obecnie naczelnikiem jest S. Markiewicz. Oto fragment listu Ireny Maleńczyk z ZK w Fordonie do Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej:

„Kanalizację do budynku szpitalnego doprowadzono (ZK w Grudziądzu), jednakże wodę z kranów, a co gorsza ze spłuczek, czerpać można tylko w określonych porach dnia, tj. pośniadaniu, po obiedzie i po kolacji przez około pół godziny. W salach chorych (nazywam je tak wyłącznie przez kurtuazję, są to, bowiem normalne cele) za przepierzeniem drewnianym wys. Ok. 170 cm znajdują się toalety, tzn. muszle klozetowe. Woda jest potrzebna do mycia, prania, zmywania naczyń i spłukiwania ekskrementów. W jedną miskę, czasem w miskę i wiadro (wyposażenie sal nie jest jednakowe) należy więc nabrać wody na potrzeby pięciu kobiet. Łatwo sobie wyobrazić jak cierpi na tym higiena. Tym bardziej, że środków czystości chore otrzymują wyłącznie szare mydło, pastę do podłogi i ligninę. W całym szpitalu znajduje się jedna sala operacyjna chirurgiczna i ginekologiczna jednocześnie. Wykonuje się jak leci wszystkie zabiegi, zarówno tzw. „czyste”, jak i „brudne”: wyrostki, cholecysteomię, usuwanie ciał obcych z przewodu pokarmowego, zabiegi na ranach ropnych i zgorzelinowych, łyżeczkowanie kości itd.(…) Szpital sprawia wrażenie normalnego oddziału więziennego, chore traktuje się przede wszystkim jak więźniarki, potem dopiero jak pacjentki. Nadrzędność pierwszej funkcji jest tak duża, że władze więzienne mogą decydować o miejscu osadzenia chorej w szpitalu (…) W grudziądzkim szpitalu jest oczywiście i „porodówka”. Oczekujące na rozwiązanie kobiety przebywają na normalnym, więziennym oddziale, który oczywiście nie posiada kanalizacji. Już sam fakt, że kobiety w ostatnich tygodniach ciąży trzyma się na oddziale nieskanalizowanym – ma wystarczającą wymowę a przecież wiąże się z tym wynoszenie „kibli” z zawartością (pojemność 3 wiadra, odległość ścieku – kilkudziesięciometrowa, często po schodach). Sposób transportowania kobiet ciężarnych do szpitala również wymaga zbadania. Znany mi jest wypadek, że kobietą z powikłaniami ciążowymi wieziono z Koszalina tzw. „lodówką”, wciśniętą między inne więźniarki, bez możliwości zmiany pozycji. „Lodówka” jest to duży samochód o twardych resorach, którym jazda wskutek podrzucania męczy nawet zdrowego człowieka (…). Chora musi starać się o  realizację recept we własnym zakresie a i to za zgodą naczelnika ZK składając jednocześnie zobowiązanie, że nie będzie rościć pretensji o to, że podejmuje leczenie na własny koszt biorąc tym samym całą odpowiedzialność za leczenie na siebie. W jaki sposób realizować może receptę człowiek pozbawiony wolności? Jeżeli ma rodzinę lub przyjaciół, to może skorzystać z ich pomocy. Jeżeli nie ma – zostaje bez leków. Kierownictwo zakładu nawet nie czuje się zakłopotane taką sytuacją – przecież wszystko jest w porządku, zgodne z regulaminem, a na brak leków nic nie można poradzić”.

W czasie, kiedy zachodzą opisane wypadki, naczelnikiem więzienia w Fordonie zastąpił por. SZWEDA. Są również znane przypadki, że SB, wykorzystując dane o więźniarkach politycznych z ich akt osobowych i wywiadów rodzinnych – rozpowszechnia wśród skazanych szczegóły z intymnego życia więźniarek. Te dwa przykłady świadczą dobitnie, na co stać komunę. Ludzie, którzy do tego doprowadzili muszą za to odpowiedzieć.

Znalazłem fragment wiersza Kasprowicza, który wybitnie pasuje do naszej sytuacji:

„ a czarna wrona
na Bożej Męki usiadłszy ramiona
kracze i kracze
i dziobem zmarłe rozsypuje próchno…
A ci się wloką,
świetlistą mgieł sierpniowych odziani powłoką
jak cienie do wielkiej się wloką mogiły…”

12 sierpień 1982 r. (czwartek) 243 dzień

1982_00420d KWIDZYN A. Piesiak - modlitewnikPobudka ok. g. 8.00. Atmosfera „gęsta” a na dodatek śmierdzi celuloza. Jesteśmy przygotowani na jakąś „przewalankę”, ale na razie jest spokój. Trochę przedłużają z otwarciem kraty, nie ma „spacerowego”, czy coś podobnego.. W końcu wypuszczają. Rozpoczyna się codzienny trening karate. Idą na widzenie koledzy z Łodzi, którzy mieli wczoraj widzenia. Żony przenocowały w Kwidzynie. Przed obiadem w zasadzie jest spokój. Jeżeli chodzi o dzień wczorajszy to wyszedł Janusz Mazurek z Lublina (przepustka) a wrócił z przepustki Adam Sobolewski, student z PWSTiF z Łodzi (członek WSN). Stan w dniu wczorajszym nie uległ zmianie – 145 osób. Dziś natomiast, o g. 13.30 przywieźli trzech kolegów z poznańskiego. Dotychczas przebywali w szpitalu w Gnieźnie, a przedtem byli w Gębarzewie (jeszcze przed moim przyjazdem do Gębarzewa). Są to: Bogdan Ciszak przewodniczący KZ HCP Cegielski w Poznaniu (610161 Poznań, ul. Newtona 12c/37); Julian Zydorek TELETRA Poznań, przewodniczący ZR Wielkopolska (Luboń, Szkolna 18) i Krzysztof Stasiewski, Szpital Miejski Poznań ul. Lutyńska, pracownik ZR Wielkopolska. Tak więc jest nas teraz 148. Mamy nowego lokatora w naszej celi – wprowadził się do nas Bogdan z HCP.

Po obiedzie zauważa się duże podniecenie w obozie, zwiększa się liczba klawiszy. W okolicach bramy jest ich ok. 20. Na dyżurce chyba z sześciu. Spodziewamy się rewizji. Robi się mały ruch… Tzw. „dołowanie”. Czekamy. Napięcie rośnie. W pewnym momencie okazuje się, że klawisze wpadają na czwarty blok – do więźniów. Robią im rewizję. Poza tym dowiadujemy się, że więźniowie do 17 sierpnia nie będą wychodzili do pracy. Uspokajamy się. Pierwsze zagrożenie minęło. W celach ukazuje się obozowa bibuła, związana tematycznie z jutrzejszym dniem. Wykonano to wszystko metodą prymitywnego sitodruku. Gazetka pt. „Nasza krata” z okolicznościowym tekstem, plakaty z zomowcem, z biednym socjalizmem i z „Solidarnością” za kratami. Wieszamy plakaty w widocznych miejscach. Otrzymujemy również program dnia jutrzejszego:

OSIEM MIESIĘCY WOJNY

Godz. 0.00 z 12/13 –go – zbieramy się w łączniku między oddziałami I i II i śpiewamy:

  1. Hymn Internowanych – 1 zwrotka
  2. Sarmata
  3. Boże coś Polskę – 4 zwrotki

Godz. 12.00 – spotykamy się pod flagą narodową i sztandarami „Solidarności” i śpiewamy:

  1. Hymn narodowy
  2. Czerwoni magnaci – 3 zwr.
  3. Rota – 3 zwr.

Godz. 5.00 – prelekcja i dyskusja n/t uwarunkowań prawnych stanu wojennego.
Godz. 20.00 – apel – „Pieśń konfederatów” i „Wszystkie nasze..”
Godz. 21.00 – zbieramy się między barakiem I i II – śpiewanie pieśni obozowych.

Na drzwiach i oknach naklejamy plakaty.

PAMIĘTAJMY!

13-go to data szczególna – zachowajmy się godnie

Obóz Kwidzyn 1982 r.

1982_0050d KWIDZYN rocznica S

O godz. 20.00 na apelu śpiewaliśmy „Hymn Internowanych” Teraz jest godz. 23.50. Sporo ludzi jest na spacerze. Blokujemy apel i zamkniecie cel abyśmy mogli o północy zaśpiewać. Chyba będziemy śpiewali na spacerze, miedzy pawilonami. Mamy sygnał, ze od jutra mają nam przykręcić śrubę. Zobaczymy. Będzie walka.

 13 sierpień 1982 r. (piątek) 244 dzień

1982_00421d KWIDZYN A. Piesiak - modlitewnikRozpoczyna się dziewiąty miesiąc wojny, dziewiąty miesiąc niewoli. Wczoraj o godz. 24.00 zgodnie z ustaleniami upamiętniliśmy ten okres. Przed godz. 24.00 ludzie wyszli z pawilonów. Klawisze byli trochę zdezorientowani. Mieli ochotę zamknąć kratę, ale zablokowaliśmy przejście. Ustawiliśmy się przed blokami, twarzą do bramy wjazdowej. W ciszę nocną popłynęły pieśni: Hymn Internowanych, Sarmata, Boże coś Polskę. Na koniec jeszcze gromkie okrzyki: Niech żyje „Solidarność”! Niech żyje Lech Wałęsa! W ciszy i spokoju rozeszliśmy się do cel. Jeżeli chodzi o ilość osób biorących udział – to ok. 80%. Zbojkotowali to koledzy z Suwałk (cela nr 9) motywując, że jest to samowola. Również niezbyt licznie wspomagali nas koledzy z Łodzi. Alle i tak jest to mniejszość w tym obozie i jeżeli nie pójdą za większością, to zostaną poza nawiasem.

W nocy wzmocniona obstawa na dyżurce. Czterech klawiszy i dwóch ROMO-wców (ledwie się mieszczą w tym ciasnym pokoiku). Ok. 0.30 – apel. Ok. godz. 1.30 klawisz wyłącza bezpieczniki (inaczej nie mają możliwości wyłączenia światła, bo wyłączniki „się popsuły”). Nadal jesteśmy przygotowani na jakąś przewalankę.

Dziś budzę się ok. godz. 7.00. W obozie spokój tylko klawisze zachowują się dosyć głośno. Rano wypuścili więźniów do sprzątania placu. Zasypiam znowu. Przez sen słyszę jak trzaskają drzwiami podczas apelu. Po apelu zostawiają drzwi otwarte, więc na razie wszystko w porządku. Budzę się dopiero ok. g. 8.30. To ta pogoda – jest pochmurno i dosyć zimno. Godz. 9.00. Chwile wątpliwości, bo spóźniają się z otwarciem kraty, ale w końcu otwierają. Na spacerze pilnuje nas trzech klawiszy!!! Rano do jednego kolegi z Płocka przyjechał na widzenie kolega z zakładu, ale umożliwili im tylko 10-minutową rozmowę na portierni. Poza tym komendant odgrażał się, że po tych nocnych „występach” nie będzie dawał dodatkowych widzeń (chyba chodzi o te w tygodniu). Ano zobaczymy. Rano wychodzi na przepustkę (dokładnie nie wiadomo czy na przepustkę czy na wolność) kolega Augusiak z Włocławka. Ale zaraz przybywa ktoś nowy z przepustki (nawet nie wiem jeszcze dokładnie kto). Tak więc stan nadal 148.

Zbliża się godz. 12.00. Zaczyna się wypełniać dziedziniec przed pawilonami. Nagle na słupie oświetleniowym, na placu za pawilonem, pojawia się duża, biało-czerwona flaga z kirem. Na pewno jest widoczna z miasta. W oknach pawilonu powiewają cztery biało-czerwone flagi z kirem. A nad naszymi głowami – od słupa do pawilonu – powiewają transparenty: kotwica opleciona czerwoną literą „S”, duży napis „Solidarność” i biało-czerwona flaga z napisem „Solidarność”. Nastrój jest uroczysty. Stajemy w dwuszeregu, zwróceni do barw narodowych. Te barwy maja dla nas rangę symbolu ogromnej wagi. Jest to symbol naszej walki. Minutą ciszy czcimy pamięć poległych za „Solidarność” i za Polskę. Następnie śpiewamy trzy zwrotki Hymnu Narodowego, Czerwonych Magnatów i Rotę. Na zakończenie okrzyki: Niech żyje „Solidarność”! Niech żyje Lech Wałęsa! Niech żyje NZS! Rozchodzimy się. W uroczystości wzięli udział prawie wszyscy internowani. Postanawiamy, że ciągle ktoś musi być na spacerze, żeby nie zdjęli flagi. Jesteśmy zdecydowani bronić tej flagi nawet jakby chcieli ją zdejmować siłą. Po chwili pojawia się druga podobna flaga na słupie przed ambulatorium, z czarnym, widocznym symbolem Polski Walczącej. Teraz jest godz. 13.20. Flagi nadal wiszą, w ośrodku jest spokój.

Godz. 16.00 – zbieramy się na placu pod flagami. Wykład – prelekcja n/t „ Prawne uwarunkowania stanu wojennego”. Prowadzi adiunkt z Uniwersytetu Łódzkiego. Wykład jest bardzo interesujący i kończy się ok. godz. 18.00. Klawisze próbują zamknąć kratę w III bloku, ale chłopaki stawiają cię ostro i niestety klawisze znowu przegrywają. I tutaj wybucha bomba…. Okazuje się, że jest nowy komendant – kapitan ze Sztumu (poprzedni był w randze majora). On to właśnie zarządził ścisłe przestrzeganie regulaminu i zagroził zabieraniem widzeń. Już po godz. 18.00 dyżurujemy na dworze. Oni nie mogą zamknąć krat dopóki ktoś jest na dworze. Zresztą zachowują się bardzo grzecznie. To trzeba im przyznać.

Godz. 20.00. Zbieramy się na placu, pod flagą. Apel wieczorny. Śpiewamy „Pieśń konfederatów”, „Wszystkie nasze…”. Potem stoimy w milczeniu, dopóki koledzy nie zdejmą flagi i transparentów.. Flaga już jest na dole. Rozchodzimy się. Część zostaje na dworze. O godz. 21.00 mają być wieczorne śpiewy. Klawisze nadal są bezsilni. Dochodzą informacje o demonstracjach w Gdańsku, Wrocławiu, Warszawie i Nowej Hucie. Jest dużo aresztowanych. Ludzie walczą, walczą również o nas i to z narażeniem życia. W Gdańsku barykady.

Godz. 21.00 Zbieramy się na trawie przed pawilonem. Ktoś przynosi dużą świeczkę – kaganek. Prawie jak ognisko. Zaczynamy „Czerwonych magnatów”. Na początku jest ok. 30 osób. Potem więcej, chyba ponad 50%. Śpiewamy nasze obozowe pieśni, pieśni patriotyczne. Nastrój jest poważny. Kończymy zgodnie z planem o godz. 23.00 i przechodzimy na bloki. Kończymy oczywiście „Pieśnią pożegnania” z uniesionymi w górę rękami. Kończy się dzień, mimo, że w więzieniu – jednak piękny. Ludzie w większości sprawdzili się na medal. Wszystko doskonale zorganizowane, pełna dyscyplina. No i prawie 100% udział internowanych. To jest najważniejsze.

Teraz zbliża się północ. Siedzimy z Włodkiem i Jackiem w kącie za szafami. Jest to taki kącik intelektualny. Mamy tu światło i nie przeszkadza to spać kolegom za szafami. Już jest po apelu. Oficer dyżurny był grzeczny, aż za grzeczny. Oni bardzo dziwnie się zachowują. Zaraz biorę się za historię, dopóki nie zgaszą światła. Ciekawe jak jutro będzie z widzeniami. Szykujemy się raczej na walkę. Wygląda na to, że komendant będzie chciał postawić na swoim. Dziś na apel przyszło ich aż czterech – dwóch poruczników, oficerów dyżurnych i dwóch sierżantów (goryle).

14 sierpień 1982 r. (sobota) 245 dzień

Wstajemy ok. godz. 8.00. Na razie spokój, 1982_0058f kwidzynmimo iż spodziewamy się jakiejś akcji z ich strony. O godz. 9.00 otwierają kratę. Wychodzimy na spacer. Jest pochmurno. Trochę pada deszcz. Zaraz po dziewiątej rozpoczynają się widzenia. Od samego początku odgrażają się, że widzenia będą trwały tylko godzinę. Podchodzimy do bramy. Domagamy się oficera dyżurnego lub komendanta. Bezskutecznie. W końcu decydujemy się na miski. Wiemy, że za bramą stoi bardzo dużo rodzin. Na widzenia poszło chyba osiem osób. Schodzą się ludzie z miskami i stołkami. Gitara. Siadamy pod bramą. Widać, że pseudo wychowawca i inni z tamtej strony kraty zupełnie ignorują nasze żądania. Walimy w michy, skandujemy i śpiewamy. Zbliża się godzina 11.00. Grozimy rozpleceniem siatki. Trochę skutkuje. Jeden z klawiszy idzie do oficera dyżurnego. W końcu trzyosobowa delegacja udaje się do komendanta. Mija 15 minut, pół godziny. Zaczynamy się niecierpliwić. Zaczynamy śpiewać. Po chwili wychodzi jeden z kolegów (Andrzej Bober), którzy rozmawiają z komendantem i prosi abyśmy poczekali jeszcze 10 minut w spokoju. Wreszcie wracają. W sumie rozmawiali prawie 50 minut. Nic nie uzyskali. Komendant uparł się i powiedział, że nie ustąpi. Duża rolę w tym odegrał „wychowawca” – porucznik. On powiedział m.in. komendantowi, że nie powinien się zgadzać na widzenia na powietrzu. Kiedy koledzy zdali nam relację z rozmów, nastąpiła konsternacja. Co robić? Czy dalej siedzieć pod bramą z miskami i śpiewem? Czy taka metoda jest skuteczna? Tymczasem zza bramy ludzie krzyknęli, że przybyła uzbrojona „atanda”. Zresztą przez cały czas trwania naszej akcji, za bramą było pełno ludzi. Widać to było przez szparę pod bramą. Widać było raczki dzieci i krzyki dzieci pod bramą. Tymczasem kilku ludzi od nas wskoczyło na dach i na komin. Oczywiście przez cały czas ludzie, którzy poszli na widzenia siedzieli w Sali widzeń i nie pozwolili się wyrzucić. Zaczęliśmy skandować: „wpuścić rodziny”. Ludzie z dachu zeskoczyli na plac za płotem, przed sala widzeń. Jest ich tylko czterech czy pięciu. Ktoś rozplata siatkę. Jeszcze tłuczemy w miski i krzyczymy. Postanawiamy przejść za siatkę większa grupą, żeby ochronić tych kilku, którzy są po tamtej stronie. Oddaje gitarę, okulary i znaczek koledze, żeby zaniósł na blok. Czuję, że to nie skończy się tak gładko. Uzbrojeni bandyci wchodzą do obozu. Grupują się przed dyżurką. Pały, tarcze, maski, gaz. Jeden trzyma na smyczy ogromnego wilczura. Zaczynamy śpiewać „Boże cos Polskę”. Chyba odgonili rodziny od bramy. Ludzie przeszli na nasyp obok ośrodka. Duża grupa rodzin z dziećmi. Ktoś podał pod bramą listę rodzin oczekujących na widzenia. Ok. 40 nazwisk. Uzbrojeni klawisze weszli do Sali widzeń i wygonili ludzi. Słyszę płacz kobiet i dzieci.

Plan obozu - Andrzej Piesiak

Ustawiają się w tyralierę przed nami. Widać, że ręce ich swędzą. Jeszcze nie atakują. Czekają chyba na rozkazy. Przeciągają na plac motopompę. Rozwijają węże. Przed siatką jest nas chyba z 50 osób. Z tyłu, za siatką chyba drugie tyle. Śpiewamy „Pieśń konfederatów”. Widać jak ludzie przezwyciężają w sobie strach. Niektórzy nie wytrzymują napięcia i wycofują się. Siatka jest rozpruta na długości kilku metrów. Ktoś z naszych otwiera bramę (ta do obozu) tak, że mamy już drogę odwrotu. Milicja odgania rodziny. Pozbywają się niewygodnych świadków. Włączają motopompę. Dwa ostre strumienie wody. Zaczęło się. Wycofujemy się za siatkę. W momencie, kiedy oni rozpoczynają atak, zaczynamy śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Pod bramą przewracamy stoły. Tworzy się prowizoryczna barykada. Oczywiście nie zabezpiecza nas to przed atakiem z ich strony, ale można przynajmniej osłonić twarze. Leją na nas strumienie wody. Wycofujemy się powoli pod naporem bandy klawiszy. Ich jest chyba ok. siedemdziesięciu. Cofamy się w stronę pawilonu. Uważamy, żeby nie dać się okrążyć. I to powoduje, że zaczynamy się cofać szybciej i chaotycznie. Oni ciągną za sobą węże i oczywiście cały czas leją wodę. Wycofujemy się na blok. Osłaniamy jeszcze drzwi dopóki nie wejdą wszyscy. Zamykamy kratę. Już są stoły i stołki. Barykada. Trudno nazwać to barykadą. Leja się strumienie wody. Tłuką z zawziętością pałami z tamtej strony. Zabezpieczamy boczne i frontowe skrzydła budynku. Leją wodą po ścianach bloku, po oknach. Wycofujemy się do cel. Zamykają natychmiast cele. Słychać krzyki z korytarza. W pierwszej chwili miałem jeszcze złudzenie, że na tym zakończą. Jeszcze przed zamknięciem cel byliśmy świadkami strasznego zajścia.  Między blokiem II i III złapali chłopaka – Kałudzińskiego – jednego z tych, którzy byli na dachu. Poślizgnął się na trawie, upadł. Dopadło go kilku drani i zaczęli go tłuc. Tłukli tak długo aż przestał się ruszać. Potem polewali go wodą. Po zamknięciu cel zaczęli się znęcać. Słyszeliśmy krzyki chłopaków z 23. I uderzenia pałek. Długie, gęste. I obelgi. Słychać było na korytarzu jęki bitych. Widać było, że jest to odwet. Odwet za dzień wczorajszy i za dzisiejszy. Na korytarzach „ścieżki zdrowia”. Słynne ścieżki zdrowia. Szczególnie upatrzyli sobie kilka cel. Ósemkę, 23 i 14. Tam głównie robili chłopakom metodyczne pałowanie. Najgorsze jest to czekanie. Kiedy wejdą. Jak się zasłonić. Najważniejsze to zasłonić głowę. I nie bać się… Przynajmniej nie pokazywać strachu. Jeżeli oni widzą, że się boimy – tym bardziej znęcają się. Z całego obozu dochodzą jęki. Pierwsza karetka. Wynoszą z naszego bloku na noszach Kałudzińskiego. W końcu wchodzą do naszej celi. Są ordynarni. Zachowują się wyzywająco. Najpierw rozjuszyły ich napisy na ścianach. Szubienica z czerwonym pająkiem, napis „O Panie wspieraj Solidarność” i „Solidarność” rozjechana czołgiem. Jacek od razu oberwał pałą. Pytają go, kto to namalował. On na to, że nie wie. No to pała i na korytarz. Tam jeszcze parę pał i z powrotem. Zagonili nas do ścierania napisów. Grozili biciem. Musieliśmy zetrzeć. Wrócił Włodek. Był na na 23. Strasznie pobity. U nas są jeszcze koledzy z innych cel. Jeden wychodząc dostał solidnie. Drugi wyszedł później, kiedy już nie bili. Wyszli i zostawili nas w spokoju. Ok. godz. 17.00 skończyła się zasadnicza część akcji. Pałkarze opuścili cele. Zapadła cisza. Cisza pełna grozy. Po pewnym czasie ludzie zaczęli wychodzić grupkami do lekarza. Wynoszą na noszach strasznie pobitego Andrzeja Goławskiego z ósemki. Po powrocie od lekarza ludzie zdają relację. Jest wielu ciężko pobitych. Naliczono ponad 50 osób (nie licząc tych, którzy dostali jedną albo dwie pały). Nasza cela jakoś w większości nie zarobiła. Podobnie kilka innych cel na tym samym skrzydle. Ja również cudem uniknąłem bicia. Podczas akcji zabierali niektóre rzeczy z cel, to, co im wpadło w ręce. Ale to jeszcze nie była rewizja. Pozrywali instalację elektryczną, plakaty. Pozabierali grzałki, noże. Zresztą nie było żadnej reguły. Zabierali, co chcieli i co im wpadło w ręce.

Jest godz. 18.00. Oczywiście siedzimy bez jedzenia. Zresztą już są głosy o podjęciu głodówki. Bandyci grupkami kręcą się demonstracyjnie po ośrodku. Wchodzą na bloki. Ma to na celu psychiczne wykończenie nas. Wreszcie wyszli za ogrodzenie.

Godz. 20.00 Otwieramy okna i śpiewamy „Boże coś Polskę” i „Wszystkie nasze…”. Nierówno, trochę niepewnie, ale większość śpiewa.

Ok. g. 22.00 robią sobie zbiórkę koło Sali widzeń i cała watahą zbliżają się do pawilonu. Już bez pałek, bez tarcz i bez hełmów. Jeden tylko jest z pałą i z psem. Zaczyna się kipisz. Robią to powoli, metodycznie i ordynarnie. Słychać na korytarzu brzęk tłuczonego szkła. Wyrzucają coś na korytarz. Wyżywają się po prostu. Po godz. 23.00 wchodzą do nas. Koledzy wychodzą na świetlicę. Ja zostaję w celi. Widzę, że niektórzy z nich są pijani. Nie odzywam się. Wywalają wszystko z szaf i szafek. Z worków. Grzebią w jedzeniu. Kosze na śmieci też wywalają na środek. Łapią koperty (oczywiście dla siebie), zabierają mi proporczyk. Generalnie można stwierdzić, że u nas w celi zrobili tylko ogromny bałagan. Wpadło trochę kopert, jakieś piosenki. Wracają chłopaki do celi. Zabieramy się do porządkowania pobojowiska. Nie wiadomo, za co się najpierw brać. Porozwalane zdjęcia rodzinne. W końcu jakoś doprowadzamy to wszystko do porządku. Ok. g. 0.30 jeszcze  przychodzi wataha na apel. Akurat jest ten porucznik, który wczoraj tak ładnie mówił „smacznego”. Jesteśmy zmęczeni. Włodek opowiada jak to było na tej rozmowie u komendanta (przed akcją). Włodek brał w tym udział.  Komendant lawirował, próbował „handlować”. Mówił o tym, że kategorycznie nie zgadza się na widzenia na powietrzu. Nie podobają mu się nocne spacery no i oczywiście śpiewy i nasze wieczorne apele. Dopiero, kiedy komendant odebrał telefon, że „atanda” już jest, rozmowa przybrała zupełnie inny obrót. Komendant twardo powiedział, że nie wyraża zgody na nasze postulaty i na tym rozmowa się zakończyła. Teraz można ocenić te rozmowy, jako zasłonę. On po prostu chciał zyskać czas na przyjazd bojówki. Ważne jest jeszcze to, że podczas akcji „wychowawca” i niektórzy klawisze wskazywali cele i ludzi do bicia. To są metody żywcem przejęte od faszystów.

Ok. godz. 1.00 gaszą światło. Zasypiamy.