2 Kamienna Góra – dziennik

07 stycznia – 24 marca 1982 roku

Obóz Internowanych KAMIENNA GÓRA

002006

Lista Internowanych w Kamiennej Górze

 07 STYCZNIA 1982 r.(czwartek) 26 dzień

Areszt Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku.

Pobudka – godz. 600. Strażnik przyniósł miotłę do posprzątania celi. Pierwsze odgłosy z zewnątrz to rozmowy milicjantów, którzy odśnieżali chodnik przed komendą. jedna rzecz, która utkwiła mi w pamięci. Słyszeliśmy pierwszych przechodniów i jakaś babcia, która przechodziła zwróciła się do odśnieżających funkcjonariuszy ze słowami: „Szczęść Boże”. Jakoś dziwnie to zabrzmiało. Przy skojarzeniu, że ci sami milicjanci, tę samą babcię kilkanaście dni temu mogli lać pałkami.

Około godz. 800 wypuścili nas do umywalni. Godz. 900 śniadanie: czarny chleb, kubek czarnej kawy, coś podobnego do margaryny i kawałek kaszanki. Po śniadaniu wpadliśmy w drzemkę. ok. godz. 1000szczęk klucza w zamku, przychodzi strażnik i mówi aby zbierać manatki i w drogę. Na dyżurce czekali na nas opiekunowie –  UB-ecy. Odebraliśmy depozyt i pożegnaliśmy areszt KW MO w Gdańsku. Pożegnałem się z kolegą, którego wzięli opiekunowie w drogę do Krosna. My poszliśmy do samochodu. Przyjechali po mnie fiatem (bardzo mnie to zdziwiło). Wsiedliśmy do wozu we czwórkę. Z przodu kierowca – st. kapral (mówili do niego Jasiu), UB-ek (imię Stanisław) z tyłu ja i sierżant do którego zwracali się Andrzej. Przed startem Ub-ek znacząco zapytał mnie czy chcę dojechać do domu co miało oznaczać, że ostrzega mnie przed próbą ucieczki. Prawdę mówiąc, jeżeli miałbym uciekać, to pryskałbym dopiero w pobliżu Jeleniej Góry.

Ruszyliśmy w drogę. Warunki straszne. Śnieżyca, ślizgawka zaspy. Już ok. 15 km za Gdańskiem natrafiliśmy na zator, w którym staliśmy ok. godziny. Trasę 30 km od Gdańska przebyliśmy w ok. 3 godziny. Ok. 5 razy samochód zakopał się w śniegu. Oczywiście ja jako internowany siedziałem w wozie a UB-ek i milicjanci odkopywali i pchali samochód. Tak bardzo zależało im na tym żeby mnie dowieźć do „domu”. Później wygrzebaliśmy się trochę z zasp i jechało się trochę łatwiej. Właściwie przez całą drogę starałem się z nimi nie rozmawiać. UB-ek czasami zagadywał, ale w zasadzie nie nawiązywałem rozmowy. W Bydgoszczy zatankowali paliwo i bez przystanku jechaliśmy dalej. W drodze dali mi nawet dwie kromki chleba z metką. Pewnie miał rozkaz aby mnie dowieść w  dobrej kondycji. Później właściwie prawie cały czas spałem. Zbudziłem się w okolicach Legnicy. Ok. godz. 2200 znaleźliśmy się w Bolkowie i wiedziałem już, że wiozą mnie do więzienia w Kamiennej Górze – do filii Gross Rosen.

Przed godz. 2300 stanęliśmy przed bramą więzienia. Mury i brama oddziaływają przytłaczająco. Wjechaliśmy do środka. Na bramie początkowo Ubek nie mógł się dogadać z obsługą i nie chcieli nas wpuścić. Na bramie wzięli mnie oczywiście na rewizję. Przeprowadzono ją raczej delikatnie i oględnie. Zatrzymali mi tylko książkę „Parasol”, ale powiedzieli, że później oddadzą. Po rewizji strażnik wziął mnie i poszliśmy przez następne bramy. Stanęliśmy przed pawilonem nr.6. Po otwarciu drzwi chyba największa, miła niespodzianka. Na schodach czekali na mnie koledzy z Zarządu i Komisji Zakładowych naszego Regionu. Odetchnąłem z ulgą. Nareszcie ze swoimi. W więzieniu, ale wśród znajomych i przyjaciół. To w tej chwili było dla mnie rzeczywiście bardzo ważne i bardzo mi to pomogło. Przywitaliśmy się serdecznie. Wśród ludzi m.in. Krzysiek Tulasz, Kubasiak, Rysiu Matusiak i wielu, wielu innych, z którymi pracowaliśmy przez ostatnie półtora roku. Miło mi było gdy stwierdziłem, że ludzie Ci czekali na mnie. Znowu poczułem jaką siłę stanowi „Solidarność”. Oficer dyżurny-klawisz spisał dane i skierował mnie do celi nr.52 w której zastałem Edka z Dolmelu. Cela czteroosobowa – mieszkaliśmy we dwóch. Okazało się, że w tej celi jeszcze dwa dni temu mieszkali mec. Lachowicz i dr. Ratyni ale wywieźli ich w niewiadomych kierunkach. Zdążyłem jeszcze z ludźmi zamienić kilka słów i zamknęli nas na noc w celach. Okazało się, że ludzie mają otwarte cele w dzień. Zamykają tylko na noc.

Tak zakończył się kolejny dzień niewoli, inny od poprzednich ale ważny bo wreszcie bliżej domu.

08 STYCZNIA 1982 r.(piątek) 27 dzień

 Pobudka ok. godz. 600. Na apel oczywiście nie wstałem. Śniadanie, chleb z margaryną. Od samego rana siedziałem z ludźmi i opowiadaliśmy sobie wydarzenia od 13 grudnia. Nareszcie mam informacje z naszego regionu. W momencie mojego przyjazdu z Jeleniej Góry siedziały 44 osoby (łącznie ze mną) oraz 24 osoby z Wałbrzycha (przywiezione we czwartek).

Godzina 900 spacer – godzina świeżego powietrza.

Godz. 1400 obiad. Po obiedzie dalej opowiadałem o ostatnim posiedzeniu KK i o pobycie w Strzebielinku. Do regionów nie dotarły ostatnie uchwały KK gdyż już zablokowali łączność.

Jeżeli chodzi o Zarząd Regionalny to podobnie jak w innych regionach, w nocy z 12 na 13 grudnia wpadła do budynku zarządu sfora zwierząt (ubecy). W zarządzie był Tadek Pałubicki, Aśka Wojciechowska, chyba Bożena z teleksu. Tadek próbował zablokować drzwi, ale wybili szybę w drzwiach wejściowych a później wyważyli kolejno drzwi. Wywalili szybę w sekretariacie. Atak na Zarząd przypuścili ok. godz. 200 w nocy. Zabrali na milicję i od 200 do 600 rano w Zarządzie urzędowała ubecja. Nasi ludzie weszli do Zarządu ok. godz. 830. Były już tu Aśka i Bożena. Przyszedł Krzysiek. Było tu kilka osób z Zarządu i kilku pracowników zarządu. Zrobili komisyjną inwentaryzację. Z opowiadań wynika, że atmosfera była bardzo niepewna. Ludzie byli bardzo przybici i zdezorientowani. Okazało się, że w nocy, w zarządzie oprócz Tadka był Kaziu. Zgarnęli ich razem i wywieźli, ale Kazia prawdopodobnie wypuścili. Wieczorem z niedzieli na poniedziałek zostały znowu nasze bohaterskie dziewczyny (ze względu na to że mężczyźni byli bardziej zagrożeni). W poniedziałek do pracy zgłosiła się księgowość i sekretariat. Część z Odrodzenia, ludzie prawdopodobnie czekali na wypłaty. Księgowość przygotowała dokumentację, wykonano wstępny kosztorys zniszczeń. We wtorek do pracy stawiła się większość pracowników. We środę wspólnie z SANEPID-em zaplombowano pomieszczenia i już od czwartku praktycznie zabroniono ludziom wstępu do Zarządu. Później zamalowano napisy  na budynku i później – jak się dowiedziałem – zamalowano na biało okna na parterze. Z tego wszystkiego wynika, że tak jak przewidywaliśmy sprawdziła się nam stara gwardia.

Wracam do dnia dzisiejszego.

Po południu (w piątek) wypuścili Leszka Kaszubskiego, Jasia Cioska Kowalyczka i Lose. Dowiedziałem się, że siedział również Romek Niegosz (wypuścili go w Sylwestra) i Tadek Pałubicki. Przywieźli dziś również następną grupę z Wałbrzycha – 20 osób (m.in. Jacka Pilichowskiego i Andrzeja Ratajczaka). My siedzimy w bloku nr 6 a oni w bloku nr 7. Godz. 1900 apel – ja zgodnie z tradycją nie ruszam się z łóżka. O godz. 2100 zamykają nas w celach i cisza nocna.

Mija kolejny dzień niewoli.

09 STYCZNIA 1982 r.(sobota) 28 dzień

 Dziwna sprawa ale jakoś obyło się bez apelu porannego, nie zrobili konkretnej pobudki.

Dzień jak każdy inny w pace. Mam nadzieję, że albo jutro przyjedzie Zuzia i może mama.

Rano godz. 900 jak zwykle spacer. Około południa przywieziono do nas dwóch ludzi z Opola – w tym jednego człowieka z KK, którego znam. Był na krajówce, zgarnęli go we Wrocławiu w drodze powrotnej i trzymali w Nysie, w więzieniu. Przywieźli ich dwóch, zamknęli w celi i powiedziano nam, że mają siedzieć zamknięci do poniedziałku do czasu rozmowy z SB. Po południu graliśmy trochę brydża. Wieczorem ustaliliśmy, że co dzień będziemy śpiewać Hymn i „Boże coś Polskę”. O godz. 1900 wyszliśmy na korytarz i odśpiewaliśmy i wybuchła afera. Od razu zrobił się ruch. UB-ek, który kręcił się po południu (taki mały karakan z Lubawki) podszedł do mnie na korytarzu i powiedział, że od kiedy tu się znalazłem zaczęło się coś dziać. W niedzielę mam mieć wizytę i on może zakazać tej wizyty. Zdenerwowałem się i powiedziałem mu, że jest świnia i nie boję się szantaży. Kiedy mnie zamknęli, spodziewałem się, że mogę długo nie widzieć rodziny. Powiedziałem mu, że jest prymitywny i że zdaję sobie sprawę, że będę musiał poświęcić sprawy osobiste dla ojczyzny. Ludzi cały czas rozmawiali na korytarzu i byli wzburzeni. Aby zażegnać konflikt zaproponowałem aby spotkać się w węższym gronie z kapitanem i z UB-ekiem. Z naszej strony  poszedłem ja, Jurek Nalichowski, Rysiek Matusiak i Krzysiek Tulasz. Oczywiście dyskusja była głupia. Kapitan próbował nam udowodnić, że nie mamy prawa śpiewać hymnu, że mamy się podporządkować ich poleceniom. Kategorycznie nie zgadzaliśmy się z tym. Groził nam, że zamkną cele, że będą stosować represje. W końcu poszliśmy na to, że w niedzielę nie będziemy śpiewać (wykazując dobrą wolę). Zdajemy sobie sprawę, że oni nie są władni do podjęcia decyzji, więc domagamy się spotkania z komendantem. Ubek obiecał, że spotkamy się z komendantem w poniedziałek. Rozeszliśmy się do cel i wszystko uspokoiło się. Faktem jest, że wśród naszych nie ma jednolitych poglądów. Wielu jest takich, którzy nie wiedzą dokładnie za co siedzą. Wielu jest takich, którzy boją się konsekwencji, które grożą za śpiewanie hymnu, za noszenie znaczków „Solidarności”. Uważam, że takich ludzi w przyszłości nie powinno być we władzach związku.

Wieczorem długo rozmawialiśmy o naszych sprawach. Jeszcze jedno. Dziś przenieśli do naszej celi (nr 52) Krzyśka Kubusiuka i Ryśka Matusiaka. Mamy więc komplet: Edek, Krzysiek, Rysiek i ja. Dziwne, że zgodzili się przenieść ich do nas. Kończy się kolejny dzień wojny i kolejny dzień więzienia.

10 STYCZNIA 1982 r.(niedziela) 29 dzień

 Czwarta niedziela w więzieniu. To już tyle czasu. mimo wszystko przeleciało bardzo szybko. Na zewnątrz ludziom czas mija o wiele wolniej i na pewno z wielkim trudem. czasami myślimy sobie, że ratunkiem dla nas jest to zamknięcie. Przecież, gdybyśmy byli na wolności , wielu z nas dostałoby kilka lat z dekretu. Wielu spośród nas po prostu boi się wyjść na zewnątrz. Bardzo chcielibyśmy być na z rodzinami, z przyjaciółmi, ale kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że na zewnątrz  będziemy po prostu bezradni to ogarnia nas bezsilna złość. Każdy wychodząc stąd musi się liczyć z tym, że będzie miał na karku co najmniej dwóch opiekunów. Bez przerwy o każdej godzinie, nawet w nocy.

Niedziela, jak każdy kolejny dzień stycznia – mroźna i śnieżna. Nie zrobili nam apelu ani pobudki (a może nie słyszałem). Na śniadanie margaryna, marmolada i chleb, czarna kawa. Godz. 900 – spacer. Na zewnątrz piękna, biała zima. Pobiegaliśmy trochę. Musimy zażywać dużo powietrza i ruchu.

Przed godz. 1200 dowiedziałem się, że jest do mnie wizyta. Na dyżurce, sierżant oświadczył, że mam zezwolenie na wizytę od Komendanta KWMO w Jeleniej Górze. Czekałem do godz. 1350. Tak jak przypuszczałem, UB-ecy chcieli zemścić się na mnie i pograć trochę na moich nerwach. Liczyłem się nawet z tym, że rodziny nie wpuszczą. Chociaż bardzo mnie to bolało jednak postanowiłem, że nie dam znać po sobie. O godz. 1350 wywołali mnie na wizytę. Mundurowy (z obsługi więziennej) zaprowadził mnie do budynku administracyjnego (tu gdzie mają biura). Zaprowadzili mnie na I piętro do biura. Na korytarzu zobaczyłem mamę, Włodka i Zuzię. Przywitaliśmy się gorąco. Przy rozmowie obecny był oczywiście Ubek  (młody gnojek). Posadzili nas po przeciwnych stronach dwóch biurek (ok. 2 metry). Obek usiadł z tyłu za mną i ostrzegł, że jeżeli rozmowa nie będzie traktowała o sprawach osobistych to w każdej chwili mogą przerwać. Mama płakała od samego wejścia. Zuzia zachowała się tak jak tego oczekiwałem. Dowiedziałem się nareszcie wielu spraw z domu i najbliższego otoczenia. Jedno jest pewne, że stan wojenny posegregował ludzi na przyjaciół i wazeliniarzy (jeżeli chodzi np. o moich znajomych). Przez nasz dom przewija się wielu ludzi. Przekazują mi  i moim kolegom pozdrowienia od wielu znajomych. Zuzia opowiadała, że szukała mnie od 13 grudnia, próbowała się dowiedzieć gdzie jestem. Niestety nikt nie umiał jej powiedzieć, a przypuszczam, że milicja po prostu nie chciała tego powiedzieć. Jechała do Warszawy, była w Episkopacie i dotarła do więzienia w Białołęce koło Warszawy. Tam okazało się, że siedział człowiek o tym samym nazwisku i imieniu  ojca. Dopiero jak zobaczyła zdjęcie w dowodzie stwierdziła, że to ktoś inny. Dowiedziałem się, że wszystkie dokumenty, książki i inne rzeczy, które były w domu są bezpiecznie schowane. Rewizji w domu nie było. To bardzo mnie uspokoiło. Ponieważ dużo mówiłem o naszym stosunku do  ubecji o tym jak bardzo ich nienawidzę, więc ubek kilkakrotnym zwróceniu uwagi opuścił „stanowisko pracy” a miejsce jego zajął kpt. Dowódca ochrony więziennej (wewnętrzne SB). Zachowywał się dość porządnie, przynajmniej nie wtrącał się i nie przerywał. Po godzinie oznajmił zakończenie widzenia. Zuzia przekazała mi jedzenie, ciuchy, buty. Przebrałem się w świeżą koszulę i spodnie. jakoś kpt. zrezygnował z formalności przy przekazywaniu paczki i praktycznie to co chciałem – otrzymałem. Zuzia przyniosła również pięć czerwonych goździków, list od Martusi i mama dała mi list. Zeszliśmy na dół, pojawiło się dwóch ubeków (ten mały karakan i ten, który podsłuchiwał podczas wizyty). W momencie jak podeszli odwróciliśmy się do nich placami. Pożegnaliśmy się i ubecy przejrzeli listy. Nie mieli zastrzeżeń i poszedłem do pawilonu. Być może Zuzi  uda się dostać we czwartek, gdy oficjalnie jest dzień odwiedzin.

Przed godz. 1500 przybył ksiądz z kamiennej Góry. Przystąpiłem do spowiedzi (zgodnie z przyrzeczeniem danym podczas spowiedzi generalnej w Strzebielinku). We mszy wzięli udział prawie wszyscy ludzie od nas. Okazało się, że księdzu zabroniono wygłaszać kazania. Poza tym, ubecy zabronili wypuścić na mszę ludzi z Opola, mimo, że ostro domagaliśmy się tego. Podczas mszy śpiewaliśmy kolędy, przystąpiliśmy do komunii św.. Na zakończenie odśpiewaliśmy „Boże coś Polskę” kończąc słowami: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Po południu przywieźli ostatnią grupę z Wałbrzycha 25 osób – m.in. Jurka Szulca. Łącznie z Wałbrzycha przywieźli 69 osób. Wieczorem graliśmy w brydża i w szachy. Ponieważ w Strzebielinku zacząłem czytać Biblię, teraz kontynuuję to. Przypuszczam, że jest to jedyna okazja aby przeczytać biblię w całości i przemyśleć to dokładnie.

Do późnej nocy dyskutowaliśmy o tym co się dzieje w kraju, o naszej sytuacji. Tak minął kolejny dzień niewoli.

11 STYCZNIA 1982 r.(poniedziałek) 30 dzień

 Próbowali zrobić pobudkę ok. godz. 630. Oczywiście nie dałem się sprowokować. Śniadanie – margaryna, chleb, kawa. My wprowadziliśmy tu nast. system. rano ok. 630 idzie dyżurny oficer, podchodzi do każdej celi zapala światło, mówi dzień dobry, pobudka i idzie dalej. Edek wyskakuje z łóżka bierze z korytarza stołek z ciuchami (kostkę), gasi światło i śpimy dalej. Jeżeli chodzi o wystawianie „kostki”, to ludzie tutaj prawdopodobnie dzięki ustępstwu w tym względzie uzyskali m.in. możliwość swobodnego komunikowania się. Dlatego uważam, że to wystawianie „kostki” można ostatecznie kontynuować. Natomiast ja uważałem i nadal uważam, że uwłacza nam stawanie na baczność na apel, tym bardziej, że apele odbywają się po zamknięciu nas w celach – przez kratę. Od 13 grudnia ani razu nie wstałem na apel. Tak więc spaliśmy do 900. Tutaj na początku, ludzie z celi nr.42 (m.in. Andrzej Surowy, Wacek Hrynkiewicz, Paweł Jarosz, Siemrzuch) zostali wyznaczeni na tzw. „kalifaktorów” – tzn. ludzi, którzy w więzieniu wydają posiłki. Rano po pseudoapelu Andrzej zornosi po celach margarynę i w ten sposób nikt nie musi wstawać.

Godz. 1000 – spacer. Po spacerze poszedłem do lekarza, a głównie po to aby w pawilonie VII spotkać się z naszymi ludźmi, którzy są na izbie chorych (mec. Kuskowski, M. Orlicz, B. Górak i Bobak) oraz spotkać się z ludźmi z Wałbrzycha.

Oczywiście od razu zniknąłem z oczu strażnikowi i wparowałem na izbę chorych. Przywitałem się serdecznie z mec Kuskowskim. Leżał w łóżku. Wyglądał bardzo źle. Miał już dwa ataki serca, jest chyba najstarszym internowanym w Polsce (78 lat). Akurat w tym czasie gdy tam byłem przyszedł nasz wychowawca (porucznik ze służby więziennej) i oświadczył, że prawdopodobnie mec Kuskowski dzisiaj wyjdzie do domu. po jakiś 15-stu minutach przyszedł oficer dyżurny i przekazał aby mecenas zbierał się gdyż idzie do domu. Była to dla nas bardzo radosna wiadomość, gdyż poważnie obawialiśmy się o zdrowie mecenasa. pożegnałem się z P. Kuskowskim i prysnąłem do ludzi z Wałbrzycha. do lekarza przyszło nas czterech i od razu rozpełzliśmy się po całym bloku, tak, że strażnik w żaden sposób nie mógł nas znaleźć. Spotykałem się z Jurkiem Szulcem, Andrzejem Ratajczykiem i wieloma innymi znajomymi z Wałbrzycha. Opowiedziałem im o przebiegu ostatniego posiedzenia KK, moim pobycie w Strzebielinku. Przecież w Strzebielinku siedziałem w jednej celi z Antkiem Matuszkiewiczem i Mirkiem Sośnickim z Niezależnego Słowa z Wałbrzycha. Opowiedzieli mi ludzie jak ich zgarnęli w Wałbrzychu. Wszędzie stosowali te same metody, wywalanie drzwi, rewizje, kajdanki a nawet pobicia. Trzymali ich w więzieniu w Świdnicy i wszystkich przewieźli do Kamiennej Góry.

Później dla formalności poszedłem do lekarza i zachorowałem na gardło. Po przyjściu od lekarza okazało się, że przybył kpt. B. Jankowski (komendant Obozu Internowanych) oraz pełnomocnik komendanta KWMO w Jeleniej Górze (prawdopodobnie kpt. Klat) na spotkanie, którego domagaliśmy się od soboty. Z naszej strony przybyli przedstawiciele wszystkich cel (9 osób). Spotkanie rozpoczął komendant. Wygłosił monolog ta temat tego jak my tu mamy dobrze, że nie powinniśmy robić niczego co mogłoby być sprzeczne z regulaminem itp. itd.. Po zakończeniu monologu, stwierdził że to wszystko i uważa, że spotkanie jest zakończone. Ostro zaprotestowaliśmy twierdząc, że tego spotkania zażądaliśmy my a nie on, więc powinien nas wysłuchać. W tej chwili wywołali go do telefonu. Wrócił i zaczęliśmy dyskutować na temat śpiewanie hymnu i „ Boże coś Polskę”. Oczywiście jego argumenty były głupie i nie do przyjęcia. Twierdził, że kategorycznie nie zgadza się na śpiewanie na korytarzu. W tym momencie stwierdziliśmy, że my możemy śpiewać w celach. On twierdzi na to, że to śpiewanie nie powinno wyjść na zewnątrz, ze względu na to że możemy zdemoralizować cały obóz. Jest to śmiesznie i kompromituje całkowicie tamtą stronę. W końcu kpt. milcząco zgodził się na śpiewanie w celach. Druga sprawa, którą poruszyłem to zamykanie cel podczas apelu. Stwierdziłem, że możemy podporządkować się apelowi i sami rozejdziemy się do cel. Poza tym, jeżeli oni nie będą zamykać cel, to my będziemy szanować ich podczas apelu. Kpt. zgodził się z tym i powiedział, że cele nie będą zamykane. Później ludzie rozmawiali jeszcze o sprawach bytowych i warunkach naszego pobytu w obozie. na koniec wywiązała się jeszcze dyskusja z milicjantem (pełnomocnikiem) na tematy ogólne. Po spotkaniu Komendant przyjmował ludzi z indywidualnymi skargami i wnioskami. Ja również zgłosiłem się w sprawie mojego depozytu, a szczególnie w sprawie tych rzeczy, które zabrali mi podczas rewizji w Strzebielinku (przy wyjściu). On stwierdził, że umożliwią mi sprawdzenie depozytu i ew. odebranie tych rzeczy, które mogę posiadać. Poza tym komendant stwierdziła, że nie powinienem nosić znaczka „Solidarność”, gdyż związek jest zawieszony. Zaczął nawet straszyć mnie konsekwencjami do zamknięcia w odosobnieniu włącznie. Oświadczyłem mu, że znaczek będę nosił bez względu na ich polecenie chyba, że zedrą mi go siłą. Jeszcze raz próbował mnie przekonać, ale uciąłem rozmowę na ten temat. Później przyszedł jeszcze milicjant (pełnomocnik) ale ja już zakończyłem rozmowę.

Wieczór – godz. 1900. Rozeszliśmy się spokojnie do cel i punktualnie o godz. 1900 rozpoczęliśmy jedna zwrotkę „Boże coś Polskę” i jedną zwrotkę Hymnu. Nie wychodziliśmy z cel już do apelu. Przed godz. 1900 przyszedł oficer dyżurny (wyróżnia się biało-czerwoną opaską na rękawie). Apel polegał w zasadzie na policzeniu nas. Ludzie od nas zachowali się prawidłowo i wszystko przebiegło tak jak przewidywaliśmy. Wniosek z tego, że możemy żyć z tymi klawiszami w jakiś względnie normalnych stosunkach ( na ile pozwalają te warunki). Wieczorem oglądaliśmy dziennik, później teatr. Ponieważ dyżur miał sierżant pseudo „Garsija” (z którym dobrze żyliśmy) więc światło zgasło dopiero ok. godz. 2240. Zasnęliśmy ok. godz. 2400.

Minął kolejny dzień więzienia.

12 STYCZNIA 1982 r.(wtorek) 31 dzień

Pobudka w zwykłym stylu. Nie daliśmy się podneiść. Apelu w zasadzie nie było. Wczoraj wyszedł do domu mecenas Kuskowski i Władek Pałubicki.

Dzień dzisiejszy – jak każdy inny. Zaczynamy konsekwentnie realizować zasadę „olewania ubeków”. Zauważyliśmy, że mniej się kręcą po korytarzu, między celami, gdy zauważyli, że nie mają z kim rozmawiać.

Godz. 1000 spacer – mroźne zimowe powietrze – piękna zima. Martwi mnie trochę, że mało ludzi wychodzi na spacer – nawet nie połowa. Mamy jak najwięcej ruszać się i korzystać z powietrza.

O godz. 1200 przyjechał autobus z ambulatorium do prześwietlenia Rtg. Poszliśmy na prześwietlenie – obowiązkowe! Brali nas grupami 7-osobowymi. W ambulatorium oczywiście prześwietlenie podwójne – siedzi i pilnuje nas ubek. Naprawdę rzygać się chce, kiedy na każdym kroku, za każdym rogiem widzimy te gnidy.

Na prześwietleniu – kiedy podałem nazwisko, p. doktor dała mi Klubowe i ciasto. Nie mogłem tego nie przyjąć. Poza tym powiedziała, żebyśmy się nie martwili, że ludzie na zewnątrz czekają na nas. Muszę powiedzieć, że wzruszyło mnie to.

Godz. 1400 obiad – zupa grochowa – dość dobra i łazanki z kapustą.

Niestety od momentu przyjazdu tutaj straciłem jakoś apetyt. Jeszcze nie zdarzyło się abym zjadł cały obiad. Po południu karty, szachy, rozmowy.

Godz. 1900. Dyżurny strażnik przed 1900 ogłosił przygotowanie do apelu. Rozeszliśmy się do cel i punktualnie o godz. 1900 – dla ojczyzny, związku i narodu, „Boże coś Polskę” i Hymn.

Apel (przynajmniej u nas) wyglądał tak jak wczoraj – tzn. cele otwarte, przebiegli tylko po korytarzu. Po apelu okazało się, że lewą stronę korytarza zamknęli do apelu. Sierżant dyżurny stwierdził, że otrzymał telefoniczne polecenie aby zamknąć tę stronę która śpiewa (kompletny idiotyzm). No bo naprzeciwko naszej celi jest pokój wychowawcy oddziałowego, w którym wieczorem przeważnie urzędują ubecy. Ok. godz. 1830 przyszedł ten ubek, który urzędował w ambulatorium i o 1900 wziął na rozmowę Grodzkiego (ze ZREMB-u). Okazłao się, że ten ubek jest „znajomym” Grodzkiego – tzn. mieszka w pobliżu jego miejsca zamieszkania. Wziął go – jak tłumaczył na „prywatną rozmowę”. Z mojego rozeznania wynika, że zastosowali interesującą metodę z ubecją. Przysyłają tu do rozmiękczania ludzi ubeków, których tamci albo znają ze szkoły albo z miejsca zamieszkania. Potwierdziło się to w kilku przypadkach; Nawrocki – przesłuchiwany przez człowieka z Lubawki, ubecy wywodzący się z Dolmelu, stały opiekun Krzyśka Kubusiaka i Tulasza, itp itd.

Wracając do apelu. Sierżant później stwierdził, że ubek dał mu ten idiotyczny rozkaz i dodatkowo zabronił tej części pawilonu oglądania DTV. Można z tego wyciągnąć prosty wniosek – chcą nas skłócić. W tej sytuacji stwierdziliśmy jednoznacznie – nikt nie idzie na telewizję. Wszyscy podporządkowali się temu. Jeszcze jedna ważna sprawa. Zakwaterowlai w naszym bloku w celi 35 więźnia, fryzjera. O ile fryzjer jest potrzebny, to to, że zakwaterowali go tutaj jako jedynego więźnia jest co najmniej podejrzane.

O godz. 2100 – kostki i zamykanie cel. Światło zgasili nam o 2200. Później jeszcze trochę dyskutowaliśmy. Zasnąłem ok. godz. 2400.

Znowu kolejny dzień więzienia odszedł do historii.

13 STYCZNIA 1982 r. (środa) 32 dzień

Minął miesiąc od 13 grudnia – miesiąc więzienia i miesiąc walki władzy ze społeczeństwem. Ile jeszcze miesięcy będziemy siedzieć w więzieniu? Nikt tego dokładnie nie wie. Pobudka dziś ok. godz. 630. Jak co dzień Edek zgasił światło. Śpimy do godz. 900 (przynajmniej ja). Ponieważ prawie co dzień na kolację dają zupę mleczną, więc bierzemy sobie więcej i zostawiamy na drugi dzień rano. Rano Krzysiu podgrzewa zupę (mleko z kaszą) i mamy gotowe śniadanie.

Godz. 900 przynieśli książki z biblioteki. Wybrałem sobie kilka pozycji. Jedna z nich dość ciekawa – to Opowieści biblijne. Później spacer, który trwał do godz. 1030. Dziś szczególny urodzaj na Ubeków. Przyjechało ich kilku i maglują ludzi. Na przesłuchaniach byli dzisiaj: E. Kostecki z Dolwisu (dwukrotnie), Rysiu Matusiak (u kapitana), Krzysiek Kubisuak i Tulasz I Rysiu Kulesza (do nich przyjechał specjalny ubek od opozycji demokratycznej), Grzelak z KWB Turów (siedział prawie godzinę), Nawrocki. Ubecja ordynarnie proponuje niektórym współpracę. Tak było dziś z Frankiem Kosteckim, Nawrockim i Grzelakiem. Metoda jest prosta: podpisujesz współpracę – natychmiast wychodzisz. Metoda prosta i perfidna, a poziomem dostosowana do tych, którzy ją stosują.

Dziś wypuścili do domu jedną osobę: Bolesława Ankiermana z kopalni Sk. Surowców Mineralnych w Lubaniu.

Teraz jest godz. 1605. Siedzimy w celi 52 przy stole: Krzysiek Kubasiak, Andrzej Surowy, Paweł i ja. Ja piszę wspomnienia, a oni przepisują listy internowanych. Jesteśmy już po obiedzie (zupa nie wiem jaka, kasza z sosem i buraczki). Na dworze powoli robi się szaro. Zbliża się końca kolejny dzień.

Minęła 2400. Siedzimy przy stole: Edek, Krzysiek i ja. Rysiek śpi. Skończyliśmy przepisywanie listy internowanych. Zrobiliśmy sobie światło – żarówka podłączona do fazy i do kaloryfera. Okna zasłoniliśmy kocami a judasz kartką papieru.

Ciekawy jestem, czy Zuzi uda się jutro dostać. Postaram się ze swojej strony też sprawę popchnąć.

Dziś o 1900 jak zwykle śpiewaliśmy Hymn i Boże coś Polskę. Obyło się bez incydentów – nawet ubeków nie było widać na korytarzu. Można powiedzieć, że to drobiazg, ale ja uważam, że jest to duży sukces. To tak jakbyśmy tu w więzieniu wywalczyli kawałek Polski, kawałek ojczyzny. Apel też przebiegł spokojnie, bez zakłóceń. Przesunęli godzinę apelu na 2000. Po ogłoszeniu apelu przez strażnika (dyżurnego) wszyscy rozchodzą się w spokoju do cel i czekamy na dyżurnego oficera, który szybko przechodzi i liczy w celach.

Ok. godz. 2130 zamknął nas do cel i ok. 2200 oficjalnie zgaszono światło.

Teraz jest już właściwie czwartek, 14 stycznia 1982 roku.

Tak minął kolejny dzień więzienia.

14 STYCZNIA 1982 r. (czwartek) 33 dzień

 Próbowali zrobić pobudkę jak zwykle ok. godz.630. Wstaliśmy ok. godz. 800. Na śniadanie zjadłem odgrzewaną gęstą kaszę mannę, którą dostaliśmy wczoraj na kolację.

W nocy był mały incydent. Ok. godz. 030 przyszedł pod drzwi strażnik. Judasz był zasłonięty papierem i to go najbardziej zdenerwowało. Powiedział, że jak będziemy zasłaniali judasza to on będzie z nami inaczej rozmawiał. Zlikwidowaliśmy szybko żarówkę i zostawiliśmy świecę. O godz. 900 wyszliśmy na spacer i znowu incydent. W oknie pawilonu  VII był Andrzej P. z Wałbrzycha. Przywitaliśmy się (oczywiście z odległości). Od razu przyskoczył do nas strażnik – st. kapral Karczewski z gębą. Nie wolno się porozumiewać. Krzysiek dał mu ripostę. Strażnik w tym momencie do nas z tekstem, że „skróci nas o głowę”. Poza tym rzucał epitetami, że śmierdzi „Solidarnością” itp.. Oczywiście Krzysiek ostro mu powiedział, ale w takiej sytuacji ja zrobiłbym to samo. Tamten nakazał Krzyśkowi zakończenie spaceru. Ponieważ uważamy, że zrobił to bezprawnie – zeszliśmy ze spaceru wszyscy. Po incydencie strażnik od razu usiadł do pisania raportu, a my do pisania skarg. Napisaliśmy taki list do komendanta:

Kamienna Góra 14.01.82 r.

Do komendanta

Ośrodka dla Internowanych

w Kamiennej Górze.

Dziś tj. 14.01.1982 r. o godz. 900 jak co dzień wyszliśmy na spacer. Podczas spacer, z ramienia służby więziennej dyżurował na dziedzińcu st. kapral, ob. Karczewski. W pewnym momencie gdy zamieniliśmy kilka słów ze znajomym z pawilonu VII (zaznaczamy, że było to przywitanie z odległości ok. 2 m bez kontaktu bezpośredniego), strażnik podszedł do nas, używając słów godzących w „Solidarność” a tym samym w noszony przez siebie polski mundur, zaczął nas straszyć, że „skróci nas o głowę”. Następnie strażnik usunął  Krzysztofa Kubusiaka ze spaceru. Ponieważ uważaliśmy, że zrobił to bezprawnie – wszyscy opuściliśmy dziedziniec. Uważamy, że nie powinniśmy dopuszczać do spięć i nieporozumień między nami a służbą więzienną, a stosunki jak dotychczas są prawidłowe.

Jedynym, który próbuje wprowadzić zamieszanie i niezdrową atmosferę jest w/w ob. Karczewski.

W związku z powyższym, zwracamy się z prośbą do ob. Komendanta o odsunięcie w/w strażnika od kontaktu z Internowanymi.

Internowani z pawilonu VI

(podpisy 14 osób)

(Klita, Nalichowski, Muszynski, Nosewicz, Matusiak, Jarosz, Kubasiak, Wryszcz, Łoś, Piesiak, Popioł, Tulasz, Bykowski, Bugański)

Teraz zbliża się godz. 1200. Wróciliśmy z kąpieli. Dzisiaj jest dzień odwiedzin. Być może Zuzi uda się tu dostać. Do Jurka Nalichowskiego nie wpuścili żony, gdyż była w tym miesiącu. Poszedł na wizytę Matusiak i Krzysiek.

Godz.2130. Zamknęli już nam cele. Część ludzi jest na telewizji –Zerwany most Passendorfera. W celi został Krzysiek, Edek i ja. Dzisiejszy dzień był bardzo bogaty we wrażenia. Tak jak się spodziewałem, nie wpuścili Zuzi na widzenia. Około godz. 1400dostałem paczkę. Pełną torbę, aż za dużo tego dostałem. Chciałbym bardzo mieć to widzenie, ale nie mogę, nie mam prawa paść przed nimi na kolana. Zuzia musi to zrozumieć. Trudno. Będą widzenia raz w miesiącu, może uda się częściej i to wszystko.

Dziś sporo ludzi miało widzenia, (Krzysiek Tulasz, Jurek Popioł, Zygmunt Wachowski, Edek Wryszcz, Mietek Droń, Zbyszek Taraszkiewicz, Walenty Krzysiek, Andrzej Kozera,Rysiek Matusiak, Antoni Nosewicz i Janusz Klita) łącznie 11 osób.

Dowiedzieliśmy się, że przyszło poza tym sporo ludzi na wizyty, ale nie zostali wpuszczeni – zostali pod murami.

Rodziny przynoszą sporo jedzenia. My nie chcemy tego tak dużo, mamy wyrzuty sumienia bo na zewnątrz jest na pewno źle. Trudności z zaopatrzeniem, kolejki, mróz. Nam zdjęcia dzieci – przynajmniej mogę popatrzeć na zdjęcia. Zuzia przemyciła duży znaczek „Solidarności”. Od razu przypiąłem go do koszuli.

Od wczoraj spodziewamy się rewizji w celach, ale spodziewaliśmy się jej przed wizytami. Pomyliliśmy się tylko co do terminu. Dobrze, że udało się wypuścić notatki, listę i trochę kopert z pieczątkami. O godz. 1600 sierżant Garcija przeszedł po celach i przekazał, że wszyscy mają się zebrać w świetlicy. Wiedzieliśmy, że szykuje się rewizja. Co jeszcze można było, to pochowaliśmy. Przyszło kilku klawiszy i SB-eków (specjalistów od „kipiszu”), zgodnie z ostatnimi uzgodnieniami z komendantem zażądaliśmy aby przy rewizji obecny był przedstawiciel danej celi. Oczywiście na pierwszy ogień poszła cela nr 52 czyli nasza. Poprosili mnie do celi i właściwie pierwszy raz miałem okazję zobaczyć jak wygląda rewizja przeprowadzona przez fachowców, metodycznie i skrupulatnie. Przewracali dosłownie wszystko. Najpierw łóżka. Koce, prześcieradła, materace, poduszki. Ubrania – kieszenie, skarpety, oglądali niektóre części garderoby pod światło. Macali każde zgrubienie, mankiet, itp. U mnie w  łóżku znaleźli żarówkę, którą wczoraj sobie świeciliśmy. Potem dobrali się do ubrań, które przyniosłam w paczce. Książki oglądanie okładek. Dokładne kartkowanie. Następnie szafka koło łóżka (koło mojego łóżka stoi taka mała szafka nocna). Podczas rewizji w drzwiach cały czas stał kpt. milicji (dowiedziałem się, że nazywa się Klemens). Każda odręczna notatka czy zapiski dostawała się w jego ręce. W szufladzie przeglądał każdy papierek, obrazki święte, gazety. Odniosłem wrażenie, że funkcjonariusze, którzy przeprowadzali rewizję (klawisze – jeden mały, suchy i drugi młody w okularach) nie bardzo mieli ochotę coś znaleźć. Wskazywali aż nadgorliwość w przewracaniu, ale starali się jak najmniej wyciągnąć. Przeglądali dwa razy śpiewnik, który przywiozłem ze Strzebielinka, widzieli pieczątki w tym śpiewniku i nie przekazali go kapitanowi. Przybory do mycia, kremy, mydła – nic nie uszło przed czujnym okiem funkcjonariuszy. Za szafką wiszącą chowamy grzałkę (z blachy krzemowe, własnej roboty). Odchylili szafkę i zakwestionowali grzałkę. U Krzyśka w łóżku znaleźli jakiś sznurek, śrubokręt. Poza tym znaleźli listę internowanych (fragmenty). Kpt. stwierdził, że on prowadzi listę internowanych, a ja na to że my również je prowadzimy. Krzyśkowi z kurtki wyciągnęli klucze, Edkowi – również klucze, scyzoryk i drobne pieniądze. Stwierdzili, że klucze, pieniądze, scyzoryki – wszystko to powinno iść do depozytu. Zaglądali pod obrazki, za makatki. Próbowali zaglądać pod płytki podłogowe. W naszej jak również w innych, więźniowie którzy byli tu przed nami powywieszali różne obrazki, makatki. Za tymi obrazkami usilnie szukali teraz funkcjonariusze „Narzędzi zła i przestępstwa”.

Następny etap to klopik. W muszli, z zlewie, w zbiorniku nad ubikacją, wywietrznik, rury, za rurami, kosz na śmieci, pod łóżkami. Widać było, że kpt. Klemens wiele sobie obiecywał po rewizji w naszej celi, ale niestety nie znaleźli – poza drobiazgami. Na koniec rewizja osobista – czyli tzw. obmacywanka. Kieszenie, spodnie, za paskiem, kapcie, skarpety. Niestety nic nie miałem poza tym oczywiście, czego nie znaleźli. A ja miałem przy sobie akurat listę funkcjonariuszy SB (taką listę również robimy – przyda się w przszłości). Grzebali również w głośniku, zaglądali do jedzenia. Podczas gdy mnie rewidowali kapitan stał na progu. Patrzyłem mu w oczy z pogardą – oni nie potrafią spojrzeć nam uczciwie w oczy. Nie wytrzymał. Wyszedł. To wszystko co się dzieje ma na celu poniżenia nas, ogołocenie z człowieczeństwa, z polskości. Oni chcą nam zasugerować, że nie istniejemy jako obywatele i jako Polacy. Jestem przekonany (nawet z perspektywy tego miesiąca), że w stosunku do mnie nie uda się im to. To jest dziwne, ale im  dłużej siedzę tym bardziej twardnieję – staję się odporny na tych prymitywnych funkcjonariuszy reżimu (Chodzi głównie o SB). po zasadniczej rewizji (bez efektów niestety) wpada do sali esman (przepraszam, esbek) – ten blondyn piękniś, który podsłuchiwał nas podczas widzenia niedzielnego, ten który często wieczorami chodzi i podsłuchuje je pod celami. Prymityw. Przyszedł i zaczął węszyć. Tak jakby nie wierzył funkcjonariuszowi, który wykonał kawał uczciwej roboty. Rzucił się od razu do mojej szafki. I w papiery. Dorwał się do śpiewnika i dał kapitanowi. Ten zobaczył pieczątki ze Strzebielinka i pyta co to jest. Ja mówię, że są to pieczątki z Obozu w Strzebielinku. Na to on mówi, że po pierwsze nie ma żadnych obozów (tylko ośrodki), a po drugie to pieczęć jest nielegalna i po trzecie kwestionuje mi ten śpiewnik. Wkurzyło mnie to i mówię, że ja znam w Polsce kilkadziesiąt obozów, że śpiewnik jest legalny a jak chce pieczątki to niech sobie wytnie kartki tylko, żeby mi oddał śpiewnik. Poza tym jeżeli zabierze to zażądam pokwitowania. On stwierdził, że śpiewnik będzie u niego i jeszcze o tym porozmawiamy. A tymczasem ubek szalał po celi. Wlazł  nawet pod łóżko i wyfroterował nam podłogę swoim pięknym sztruksowym ubrankiem. I jeszcze do muszli klozetowej do rezerwuaru. Dla nich żadna robota nie jest zbyt brudna. Widziałem, ze ma prawie łzy w oczach, że nic nie może znaleźć. Przypuszczalnie wczoraj nadał władzom, że u nas robi się pieczątki, że pisze się pamiętniki, a tu nic. Z pieczątkami było załatwione tak, że ten, który zbierał koperty do pieczętowania przekazywał przez trzech następnych do tego, który pieczętował, tak, że nikt praktycznie nie wiedział gdzie jest ta pieczątka i nikt nie wie. Strasznie denerwowało tego chłopaka, że patrzę mu na ręce. Próbował nawet odrywać płytki podłogowe, ale słabo się chyba poczuł. Na koniec pyta mnie czy mam coś w kieszeniach, ja na to że nie mam i że byłem rewidowany. Nie odważył się mnie dotknąć. Wyszli, zamknęli mnie w celi i wzięli z świetlicy następnego – Jurka Popioła z celi 51 (obok nas przez ścianę). Słyszałem stukanie, chroboty, przewracanie przedmiotów. Przewalili im cała celę. Znaleźli poduszkę od tuszu i wrócili do mnie bo myśleli, że jednak u nas jest pieczątka. A pieczątka dostała skrzydeł i wyfrunęła. Znowu polecieli grzebać do Jurka. W tym momencie wszedł do mnie facet i stwierdził, że mnie zna i ja go również powinienem znać.

Wywnioskowałem, że jest to Komendant (lub z-ca) KWMO w Jeleniej Górze, chyba d/s SB (dosyć wysoki brunet, włosy zaczesane do góry, orli nos). Przywitał się i zaczął od tego jak się czuję itp.. Oczywiście mówię, że tak jak można się czuć za kratkami. On na to, że milicja musi robić to co robi, że to nie jest ich wina itp., itd.. Następnie przeszedł na temat sytuacji w obozie. Stwierdził, że przyjechał osobiście, gdyż dowiedział się, że tu u nas powstała jakaś organizacja, warsztat a nawet zakład pieczątkarski (fajna zabawa). Ponieważ musieli sprawę wyjaśnić, więc zarządzili „kipisz”. Mówi, że wie, że ja mam autorytet wśród ludzi, że ludzie mnie naśladuję (internowani) i mam możliwość na nich wpływać. Na to wtrącił się kpt. Klemens, który przyszedł w tej chwili i poskarżył się, że niestety internowani  naśladują mnie w negatywnym postępowaniu. Poprosiłem o konkrety, więc dał przykład spaceru (kontaktowanie się z Pawilonem VII), stosunek do funkcjonariuszy SB (traktuję ich jak powietrze), wieczorne śpiewanie Hymnu i Boże coś Polskę itp. itd. . Mówi, że od mojego przyjazdu ludzie się zmienili (najwyższy czas). Płk (prawdopodobnie w tej randze jest gość z KW) jeszcze raz mówi, że powinienem odpowiednio wykorzystać swój wpływ na ludzi. ja stwierdziłem jasno: Nie liczcie na to, że będę kierował ludźmi tak jak wy chcecie. Możemy pójść na pewne sprawy porządkowe i organizacyjne, jeżeli komendant pójdzie na ustępstwa jeżeli chodzi o widzenia (powinny być dłuższe i co najmniej dwa razy w miesiącu). Pytam się pułkownika czy wie, że np. dziś sporo rodzin stało pod murami więzienia i nie zostało wpuszczonych. On twierdzi, że taki jest regulamin, a jednocześnie powiedział wcześniej, że regulamin nie jest ścisły i pozwala na dość dużą dowolność interpretacyjną. Powiedział, że na te tematy możemy rozmawiać z kapitanem. Poza tym powiedział w ten sposób, że im nie wolno pozwalać na żadne formy organizacyjne wśród nas, ale pójdzie na to abym ja rozmawiał z nimi jako szef tej grupy internowanych! Oczywiście sprawa jest dla mnie jasna. Chcą mnie wszelkimi sposobami skaperować. Trzeba bardzo uważać. W każdym razie stwierdziłem, że wszystkie rozmowy w sprawach internowanych będą się odbywały z przedstawicielstwem (kilkuosobowym) internowanych. Nie podejmę rozmów indywidualnych i samodzielnie.

Potem rozmawialiśmy na temat naszego stosunku  do SB. Wtrącił się jakiś młody ubek, który mówi, że jak tylko wchodzi któryś z nich na korytarz to z naszej celi idzie tekst, że „na korytarzu śmierdzi:. Pozostawiam bez dodatkowych komentarzy. W tej sprawie również wypowiedziałem się jasno. Po pierwsze: jeżeli ludzie wzywani na rozmowy (przesłuchania) przez ubeków są zmuszani (bardziej psychicznie, nie fizycznie) do podpisywania współpracy lub innych oświadczeń to SB-ecja po prostu się kompromituje.

Pułkownik stwierdził, że nie jest to zgodne z prawdą. Mówię mu, że mam dokładne informacje na temat rozmów jego funkcjonariuszy z naszymi ludźmi. On na to czy ja tak wierzę wszystkim swoim ludziom. Ja mówię, że z tego wynika iż mam większe podstawy wierzyć swoim ludziom niż on swoim.

On mi na to w te pędy. Czy ma uwierzyłby tak bardzo np. Tulaszowi gdyby powiedział, że SB namawia go do współpracy albo Orliczowi (pytanie bardzo precyzyjne i nie mogłem popełnić błędu w odpowiedzi). Ja mu na to, że to jest moja sprawa, którym ludziom wierzę. Potem przeszliśmy do spraw ogólnych. ja mu powiedziałem, że poprzez wprowadzenie stanu wojennego Rząd utracił ostatnią szansę porozumienia się ze społeczeństwem, a on o dziwo! – przytaknął mi. Poza tym stwierdziłem, że oni, czyli milicja a głównie SB ani teraz ani po zakończeniu tego stanu nie mogą już liczyć na żadne poparcie ze strony społeczeństwa. On stwierdził, że nie jest tak, że nawet obecnie jest bardzo wielu ludzi, którzy zgłaszają się dobrowolnie do pomocy. Poza tym stwierdził, że ja nie mogę mieć monopolu na władzę. Odpowiedziałem: Nasz związkowy „monopol” na władzę związkową leży tam w zakładach pracy, wśród ludzi i nawet jeżeli nas zniszczą nigdy już nie zniszczą ducha w narodzie. Stwierdził, że zeszliśmy na tematy futurologiczne, a ja wyczułem, ze dosyć cienko poczuł się w tych tematach. Czasami jest mi ich rzeczywiście żal. Może tak nie powinno być, ale często w tych ubekach widzę również ludzi, ale ludzi słabych i oszukiwanych.

Podczas tej rozmowy wpadł jeszcze raz ten nadgorliwy ubek. Wchodził nawet na dwa stołki, aby zajrzeć do zbiornika z wodą (szkoda, że nie spadł na głowę). Musiał się wykazać przynajmniej gorliwością przed pułkownikiem.

Komendant pożegnał się i wyszedł. Wspomniał jeszcze raz o moim depozycie i o śpiewniku, który zabrał kapitan. Powiedział, że z depozytem to sprawa będzie załatwiona, natomiast śpiewnik otrzymam, tylko zamażą pieczęcie.

Tymczasem skończyli przewalanki w celach. Wypuszczali ludzi ze świetlicy, kolejno celami i rewidowali wszystkich na korytarzu. Ludzi naszych, z naszej celi trzymali oczywiście do końca. Obejrzeliśmy później pobojowisko w celach. Rzeczywiście – tak jakby przeszedł tajfun. Właściwie nie znaleźli nic konkretnego. Kilka książek ostemplowanych, kilka kopert. Zwinęli trochę narzędzi warsztatowych, jakieś scyzoryki, grzałki, klucze, pieniądze. Właściwie nic konkretnego. Można powiedzieć, że akcja całkowicie nie wypaliła. A tak się namęczyli. To co zwinęli w przeciągu kilku dni uzupełnimy. To jest prawie pewne, że są między nami ludzie, którzy kablują, ale dopóki nie mamy pewności nie możemy ich zdemaskować. Potrzeba nam jeszcze trochę czasu.

Z dzisiejszych wizyt przynieśli mi ludzie ciekawą informację. Ubecy (a szczególnie ten mój opiekun), próbują ludzi odsunąć ode mnie i od Krzyśka Kubusiaka. Straszą ich, że jeżeli będą nas słuchali to wiele stracą itp. itd.. Widać, że próbują wprowadzić rozłam między nami. A ludzie, przynajmniej ci zaufani, od razu przychodzą i przekazują informacje. Z innych spraw po dzisiejszym widzeniu to jedna taka wzruszająca. Zbyszek Taraszkiewicz dostał 20 paczek papierosów i na każdej paczce podpisany był ofiarodawca. Poza tym podczas widzeń bardzo mocno pilnowali Krzyśka Tulasza i Jurka Popioła. Ciekawe kiedy będę się mógł zobaczyć z Zuzią?

Z innej beczki teraz:

Na obiad była zupka na kaszy mannej a na drugie tzw. beton (kapusta z grochem). O godz. 1900 jak zwykle śpiewamy. Po śpiewie wpada do nas sierżant dyżurny i bardzo podenerwowany mówi, że nie wolno nam śpiewać, że nas pozamyka. Wydaje mi się, że on musi to robić. Poszedł do niego Krzysiek Kubasiak i dał mu wykład. Chyba trochę zrozumiał. Będziemy śpiewali mimo to, że nam grożą.

W czasie dziennika  TV wypraliśmy sobie trochę ciuchów. Ok. godziny 2000 apel. Początkowo sierżant pozamykał cele (chyba nie znał uzgodnień z komendantem). Postanowiliśmy, że przy zamkniętej kracie nikt się nie podniesie z łóżka. Przed samym apelem pootwierali jednak i wstaliśmy gdy przyszedł oficer dyżurny.

Teraz jest godz. 2330. O 2200 zgasili nam światło. Ponieważ zabrali nam żarówkę, więc piszemy i czytamy przy świeczkach. Trochę ciemno, ale lepiej tak niż wcale. W tej chwili chyba sierżant wyciągnął Jurka Popioła z sąsiedniej celi na korytarz i próbuje mu wyperswadować, żeby zgasili światło i poszli spać. Chłopcy wymyślili takie sprytne ustrojstwo, że zapalają światło w celi zewnętrznym wyłącznikiem będąc w środku (Wyłączniki do światła dla każdej celi są na zewnątrz na korytarzu.) U nas już od dziesiątej dwa razy zaglądali i zapalali światło, żeby zobaczyć co robimy. Chyba niedługo pójdziemy spać. Tak upłynął nam kolejny dzień odsiadki.

15 STYCZNIA 1982 r. (piątek) 34 dzień

 Próba pobudki – jak zwykle ok. godz. 700. Trochę źle się czułem rano, tak jakby przyszło przeziębienie. W nocy było bardzo zimno. Zmarzłem nawet pod trzema kocami. Nasza cela jest i tak najcieplejsza. W innych jest bardzo zimno. Ok. godz. 900 mieliśmy wyjść na spacer, ale okazało się, że miał nas pilnować st. kapral Karczewski (ten, który wczoraj narozrabiał), więc wszyscy zrezygnowaliśmy ze spaceru. Na śniadanie jedliśmy zupę mleczną z wczorajszej kolacji. Później na spacer wyszedł Wałbrzych (z pawilonu VII). Przez okno poinformowaliśmy ich o tym co zaszło i za chwilę solidarnie wszyscy zeszli z dziedzińca. Po godz. 1000 nagle zamknęli nam cele. Sierżant (był trochę na gazie) stwierdził, że nakazano im ściśle stosować się do regulaminu. W tym momencie ma zaczęliśmy stukać do drzwi o każdy drobiazg. Potrzeba nam było coś podgrzać na maszynce, trzeba było iść po ciepłą wodę itp. itd.. Strażnik bidny musiał się trochę nabiegać. Ja zgłosiłem się dzisiaj do lekarza, gdyż zrobił mi się wrzód na nodze. Nie mogliśmy się dostać do lekarza od 900 do 1200 (Jurek Nalichowski, Rysiek Łoś, Zbyszek Nawrocki i ja). W pewnym momencie przyszedł sierżant i mówi do mnie, żebym zdjął znaczek, gdyż nie wolno nam ich nosić (mam ten duży znaczek z pomnikiem, który przemyciła Zuzia w paczce). Powiedziałem, że znaczka nie zdejmę, chyba, że mnie zmuszą tzn. ściągną na siłę. Na razie nie odważyli się. Ok. godz. 1200 poszliśmy do lekarza. Pielęgniarka zrobiła mi opatrunek. Spotkałem się z Michałem Orliczem i okazało się, że wczoraj mieli również „kipisz” w izbie chorych, ale w celach Wałbrzycha nie robili. Z tego wynika, że mieli namiar na Jelenią Górę…

W izbie chorych znaleźli okolicznościowe linoryty i jakieś narzędzia. Rozmawiałem z ludźmi z Wałbrzycha. Wyjaśniłem im dokładnie o co chodzi z tym spacerem. Ustaliliśmy, że nie wyjdziemy dopóki nie zmienią kaprala. Michał mówi, że mają przenieść izbę chorych (tzn. te cztery osoby z Jeleniej Góry) z powrotem do naszego bloku. Ciekawe, że tak na komendę ich wyleczyli. W czasie gdy byliśmy u lekarza pod nasz blok podjechał autobus z „Polsportu”. Przyjeżdża tu co jakiś czas i zabierają piłki, które robią więźniowie (w naszym bloku jest magazyn). Po przyjściu od lekarza – obiad – kapuśniak a na drugie łazanki z kapustą. Jadłem tylko zupę. Przy pobieraniu obiadu stał ubek – ten cwaniaczek, który był przy widzeniu i który buszował mi w celi. Pytałem go czy kazali im też zaglądać w gary. On na to, że tylko sobie stoi. Ja mówię, że przynajmniej powinien mówić smacznego. Po chwili koledzy powiedzieli mi, że zniknął. Cele nadal były zamknięte. Po obiedzie trochę czytaliśmy i zasnąłem. Ok. godz. 1600 przyszedł sierżant i przyniósł mi list, który był we wczorajszej paczce (musieli mieć czas na dokładne przeczytanie). Pisze mama i Zuzia. Zuzia pisze, że nie dostała się i że obiecali widzenie w następny czwartek. Poza tym pisze, że dzieci zaczynają tęsknić. Bardzo ciężko jest mi pisać listy do domu, do Zuzi. Muszę jednak napisać list do dzieci. Poza tym wiem, że gdybym indywidualnie poprosił kapitana o dodatkowe widzenie dla mnie to na pewno poszliby mi na rękę. Z drugiej strony wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie mam po prostu prawa tego zrobić. Oni nie mogą widzieć u mnie żadnej chwili słabości. Jeżeli nawet mam takie chwile, jak każdy człowiek, to musze je skrzętnie ukrywać. Ci ubecy, którzy kręcą się po korytarzu po to są, aby nas obserwować i wykorzystywać te nasze chwile słabości. Jedno jest ważne, że jakoś nie mają odwagi zbliżać się do naszej celi, a tym bardziej wchodzić. Próbują tego z innymi, ale z nami wiedzą, że nie powinni.

Uzyskaliśmy informację, że średnio ma wychodzić od nas ok. 5 osób na tydzień. Nie wiem, czy to jest prawda, natomiast wczoraj wyszedł Edek Półtorak z Kopalni Skalnych Surowców Drogowych z Lubania, a dziś wyszedł Franek Kostecki z Dolwisu i Andrzej Kozera z KSSD Lubań (nazywaliśmy go „człowiek z bazaltu”). O godz. 1600 otworzyli cele i dowiedzieliśmy się, że ma być wizyta ludzi z Okręgowego Zarządu Penitencjarnego. Byliśmy w tym czasie w celi 51 – graliśmy w karty. Przyszedł major w mundurze i cywil wychowawca z pawilonu VI. Rozmawialiśmy n/t. warunków bytowych panujących w obozie. Szczególnie uskarżali się na panujące zimno, na zamykanie cel i na drastyczne ograniczanie widzeń. Poza ty poruszyliśmy sprawę st. kaprala Karczewskiego i major stwierdził, że być może da się to załatwić.

Major wyglądał na rozsądnego i rozsądnie mówił, ale wydaje mi się, że oni są wszyscy z jednej gliny. Być może krzywdzę niektórych, albo większość, ale z tego co zauważyłem wszelkie skargi i żądania po prostu znikają.

Jeżeli chodzi o te wyjścia to zdają sobie sprawę z tego, że ja jestem w tej grupie, która z definicji bedzie siedziała najdłużej i nie robię sobie nadziei. Sądzę, że do grupy tej należą: Krzysiek Kubasiak, Krzysiek Tulasz, Michał Orlicz, Bolek Górak, Rysiek Matusiak, Jurek Popiół, Rysiek Kulesza i jeszcze kilku innych. Dowiedzieliśmy się że 16.01 mają tu przywieźć Staszka Kostkę (ZNTK Lubań – członek Prezydium ZR). On był tu na początku, ale połamał sobie żebra (poślizgnął się). Trzymali go z tymi połamanymi żebrami 13 dni! Początkowo, przez 4 dni siedział w dwuosobowej karceli (nr.17 w bloku VII), później wzięli go na izbę chorych. W końcu lekarz się ulitował i puścili go chyba do domu. Ma zwolnienie do 16 stycznia i prawdopodobnie tu wróci.

Przed kolacją przyszła czwórka z izby chorych z wszystkimi betami. Michał poszedł do celi nr 46 (niepalący), Bolek Górak i Zbyszek Bobak (KWP „Turów”) poszli do celi 60 (tam gdzie siedzą ludzie z Opola) a Marek Dutkiewicz wrócił na swoją celę nr 40. Michał mówił, że wśród Wałbrzyszan nie ma jednolitości. Szczególnie ostro działa tam ubecja (ubecy przyjeżdżają do nich specjalnie z Wałbrzycha). U nas zaczynam zauważam dobre objawy. ludzie się konsolidują. Kiedy przyjechałem – byli bardzo nerwowi, wybuchały często sprzeczki. Częste głośne przekleństwa, wzajemne obrzucanie się inwektywami z klawiszami. Nie pomagało to ani jednej ani drugiej stronie. Uważam, że dla nas najważniejsze obecnie to spokój i opanowanie i zdecydowanie. Tu za kratami nie mamy możliwości walki z tymi, którzy nas prześladują. Jedyną formą protestu i walki jest konsekwencja w stosunku do ubecji i zdecydowanie. Zauważyłem, że bardzo podnosi ludzi na duchu ten codzienny, wspólny śpiew. Właściwie drobiazg, pięć minut a jak bardzo ważny. Wiem, że przed pierwszym śpiewaniem wielu ludzi się bało, bali się o to że utracą te namiastki wolności (ochłapy) jakimi są: otwieranie cel, możliwość kontaktowania się między sobą, telewizja. Teraz widzę, że wielu przestało się bać (mimo, że ciągle po śpiewie straszą nas konsekwencjami). Widzę, że większość jest gotowa ponieść konsekwencje, aby nie oddać im tej zwrotki Hymnu Narodowego i Hymnu Bożego. Dziś o godz. 1800 w Olszynie Lubańskiej w kościele była msza w intencji Zb. Taraszkiewicza (z Olszyńskiej Fabryki Mebli) i w intencji internowanych. Nawiasem mówiąc, nie podobają mi się takie „indywidualne” msze św. za poszczególnych internowanych. W związku z tym, Zbyszek poprosił o umożliwienie mu spowiedzi i przyjęcia komunii św.. Przed 1900 przybył ksiądz (ten młody z Kamiennej Góry). Akurat w tym czasie jak spowiadał, my jak zwykle śpiewaliśmy. Służbę ma dziś sierżant Garsija. Dopytywał się tylko czy nam wolno śpiewać, a gdy zaczęliśmy to powiedział, że to nie jego sprawa i schował się w dyżurce. Dość równy jest ten sierżant. Później oglądaliśmy DTV. Najważniejsza wiadomość to decyzja o zwołaniu Sejmu na 25 stycznia. Najbardziej niepokoi nas w programie Sejmu projekt ustawy o zatwierdzeniu Dekretu o Stanie Wojennym. Jeżeli Sejm to zatwierdzi to obawiam się, że ta wojna może długo potrwać. Z drugiej strony jest to dziwne, gdyż zgodnie z Konstytucją (Krzysiek już od kilku dni studiuje szczegółowo konstytucję i mówi, ze napisze projekt nowej, demokratycznej konstytucji). No więc zgonie z konstytucją, Rada Państwa ma prawo wprowadzić Stan wojenny i nie musi tego zatwierdzać sejm. Czuję po kościach, że znowu coś szykują.

Teraz jest godzina 2245. Sierżant jeszcze nie zgasił nam światła, więc zasłoniliśmy okna kocami (jest to konieczne, żeby nie wkopać sierżanta, gdyż światło widzi strażnik z bloku z naprzeciwka, dzwonią do niego i każdą mu gasić).

Przed chwilą przyszedł zajrzał przez judasz, zobaczył że mamy koce na oknach i spytał się czy jeszcze chcemy mieć światło i zostawił.

Rysiu otworzył galaretę. Jemy kolację. Zjadłem kromkę chleba.

Dziś przy kolacji był śmieszny incydent. Znowu ubek zaglądał do garów – tym razem ten mały, który chciał mi zabrać widzenie. Krzysiek poszedł po zupę (kasza manna) i chciał mu dać w talerzu, ale ten niestety nie przyjął.

Ok. godz. 20.15 zarządzili apel i wszyscy rozeszliśmy się do cel, ale sierżant pozamykał cele. Z tego wynika, że ma jakieś polecenie odgórne. Jeżeli oni zamknęli kraty to my zgodnie z umową nie podnosimy się na apel. Słyszeliśmy jak oficer dyżurny dyskutował z ludźmi, ale ludzie odpowiadali twardo – przez kraty nie ma apelu. Oczywiście najdłużej był przy celi 51. Krzysiek schował się pod łóżko i oficer dyżurny musiał go szukać. Jurek tak mocno zasnął, że nie mogli go dobudzić.

U nas już nawet nie próbował dyskutować. Miał dość. Policzył tylko, powiedział dobranoc i poszedł. Jeżeli oni będą nas szykanować, my w ten sam sposób będziemy postępować w stosunku do nich. Od tego też nie odstępujemy.

W niedzielę będzie msza. Prawdopodobnie przyjedzie ks. proboszcz z Kamiennej Góry.

Chyba zaraz zgaszą światło. Spróbuję jeszcze trochę poczytać Biblię. Jestem aktualnie w I-szej Księdze Mojżeszowej. Jakub przybył na ziemię Izraela i ma postawić ołtarz dziękczynny. Bóg nadaje mu imię Izrael i daje w posiadanie ziemię Abrahama i Izaaka.

Wolno mi idzie to czytanie, ale nad Biblią trzeba się skupić.

Tak upływa kolejny dzień naszej „izolacji od społeczeństwa”

Godz. 23.00

16 STYCZNIA 1982 r. (sobota) 35 dzień

 

Pobudka dzisiaj ok. godz. 700. Mało kto się podniósł. Dziś w nocy było strasznie zimno. Poza tym spaliśmy pod dwoma kocami, gdyż oddaliśmy po jednym kocu tym którzy przyszli z izby chorych (nie dali im wczoraj wieczorem kocy). Mimo, że wrócili – nie są jeszcze zdrowi. Ok. godz. 800 przyszedł do naszej celi sierżant Garsija. Zwrócił się do mnie (jako do przewodniczącego). Mówi, że po wczorajszych incydentach dzisiaj, gdy skończył służbę poszedł do komendanta. Postawił tam sprawę jasno (rzekomo, bo nadal nie mam zaufania nawet do niego). Chodziło o to aby komendant dał oddziałowym wolną rękę jeżeli chodzi o sprawy porządkowe na oddziale (zamykanie cel, wydawanie posiłków, apele, telewizja itp.). Sierżant stwierdził, że nie chce aby ubecy wtrącali się do tych spraw (to pokrywa się z naszymi żądaniami). Poza tym mówił, że jeżeli to od niego zależy, to możemy mieć cele otwarte przez cały dzień – dla niego jest nawet tak wygodniej, tylko my powinniśmy spełnić pewne warunki: 1) Porządek w celach, 2) Porządek podczas wydawania posiłków, 3) Dyscyplina podczas apelu, kostka. Ja mu mówię, że jeżeli chodzi o nas to mogę doprowadzić do spełnienia tych warunków, jeżeli oni rzeczywiście nie będą zamykali cel. Wygląda mi ten sierżant na dość porządnego i uczciwego człowieka. Po rozmowie z sierżantem przeszedłem po celach i porozmawiałem z ludźmi. Wszyscy bez sprzeciwów przyjęli tę propozycję. Cele oczywiście były otwarte. Później dowiedziałem się, że po godz. 900 wyszło kilka osób z Wałbrzycha na spacer, ale kiedy zobaczyli, że jest st. kapral Karczewski – zrezygnowali. Nas chcieli wyprowadzić ok. godz. 1000, ale nikt nie wyszedł. Ciekawe, czy wywalczymy odsunięcie tego kaprala. Około godz. 1200 przybyła delegacja – wizytacja z Okręgowego Zarządu Zakładów Karnych z Wrocławia – podpułkownik, 2-ch majorów i kapitan. Głównie chodziło im o sprawy socjalno-bytowe, wyżywienie i warunki w Obozie. Ciekawe, że dziś rano przyszli więźniowie i wymienili grzejniki w tych celach w których były najzimniejsze. Wizytacja zatrzymała się w celi 51 ( u Jurka Popioła) i długo tam dyskutowali. Na obiad dostaliśmy dzisiaj „litraż” (tak nazywamy obiad bez drugiego dania) – kapuśniak. Po obiedzie pograliśmy trochę w brydża. Ok. godz. 1530 przywieźli nowego człowieka – Edward Kowalczyk z KWB Turów, członek Komitetu Założycielskiego. Dowiedzieliśmy się, że kopalnia Turów stała w niedzielę 13 grudnia do godz. 2000. Ja pamiętam Kowalczyka jeszcze z września 1980 roku – kiedy zakładaliśmy MKZ, przyjechał do mnie do domu z Wackiem Hrynkiewiczem. Było to wtedy, kiedy nie mieliśmy jeszcze ani lokalu, ani sprzętu. Mieliśmy tylko ręce i gorące głowy. Wydaje mi się, że to było tak dawno i tak zupełnie inaczej. Nikt z nas nie przypuszczał, że wkroczyliśmy na drogę długiej i tak ciężkiej walki. Teraz tu w więzieniu spotkała się większość ludzi, którzy zakładali „Solidarność” w sierpniu i wrześniu 1980 roku. Krzysiek Kubasiak miał na dzisiaj zaplanowany ślub (dziewczyna jest w ciąży, ma na imię Maria). Jak wielu ludziom generał pokrzyżował plany osobiste i rodzinne. Jak wiele goryczy i nienawiści mógł skupić w sobie ten jeden człowiek – nienawiści i również litości. Więc Krzysiek miał mieć dzisiaj ślub. Wczoraj postanowiliśmy, że napiszę podanie do komendanta o zezwolenia na związku małżeńskiego w więzieniu. Dziś akurat w trakcie wizyty ludzi z OZZK był również kpt.- komendant. Krzysiek rozmawiał z nim o tym ślubie. Okazało się, że można udzielić ślubu w biurze komendanta (ślub cywilny), kościelny jeżeli ksiądz się zgodzi. Może być obecna tylko najbliższa rodzina, nie może być obecny nikt z kolegów internowanych. Krzysiek mówi, że mógłby się obyć bez wódki i alkoholu, ale nie zgodzi się na ślub na którym świadkami będą klawisze i ubecy. Zauważyłem, że Krzysiek jest dzisiaj nieswój. On jest  bardzo żywy, jest duszą tej grupy, która tutaj siedzi. Mówił mi, że dopóki nie przyjechałem – sam „walczył” ze strażnikami i ubekami a nawet z naszymi ludźmi, którzy (nie wszyscy) byli często obojętni i często po prostu się bali. Teraz wspólnie jakoś wyprowadziliśmy wszystko i już jest moim zdaniem dobrze. Mam nadzieję, że będę na ślubie Krzyśka, ale w Wolnej Polsce. O godz. 1900 jak co dzień przygotowaliśmy się do śpiewania. Dziś po rannej rozmowie z sierż. Garsiją wszystko było w najlepszym porządku. Cele cały dzień otwarte, ludzie nawet jakoś bardziej zadbali o porządek w celach. Od 600 do 1800 miał dyżur sierż. (nie znam nazwiska, będę go nazywał długi bo jest chudy i ma długą twarz). Garsija przekazał mu nasz uzgodnienia i było OK. O godz. 1800przyszedł na dyżur trzeci z nich sierżant, który zawsze ma przyklejony do twarzy uśmiech (dla mnie jest to wazeliniarz, zresztą ludzie sygnalizowali, że kapuje). O godz. 1900 jak zwykle rozchodzimy się do cel, a on na to, że jeszcze nie ma apelu (wiedział, ze zwykle śpiewamy, ale udawał wariata). Nie pozwolił ściszyć telewizora, ani zamknąć świetlicy. Podszedł do naszej celi i mówi, że nie wolno nam śpiewać. Zaczął mi grozić, że zamknie cele. Dałem sygnał i zaczęliśmy śpiewać „Boże coś Polskę”. W tym momencie zobaczyłem zły błysk w jego oczach, zatrzasnął nam kratę i drzwi stalowe, a my dalej śpiewaliśmy, a on my dalej śpiewaliśmy. Wszyscy śpiewali, a on szybko zamykał cele, ale śpiewu nie udało mu się stłumić. Hymn śpiewaliśmy już w zamknięciu. Jak tylko nas zamknął zaczęło się stukanie w drzwi w różnych celach. Krzysiek chwycił cebulę, jajka, talerz. Zapukaliśmy, zażądaliśmy, żeby go wypuścił gdyż chcemy zrobić kolację (maszynka jest na końcu korytarza). Krzysiek wyszedł a nas z powrotem zamknął. Byłem przekonany, że nas otworzy. Rzeczywiście. O godz. 1915 pootwierał cele. Krzysiek mówił, że sierżant z nikim z naczalstwa nie kontaktował się, nie miał żadnego telefonu – zrobił to wszystko z własnej inicjatywy. Albo jest szuja, albo po prostu tak panicznie boi się ubeków. Nie wiem. Wiem tylko to, że tak nie powinien zachowywać się Polak. Oglądaliśmy w telewizji losowanie Piłkarskich Mistrzostw Świata. Przed apelem sierżant wywołał Ryśka Matusiaka do wychowawcy (przyszedł z-ca wychowawcy – młody porucznik). Okazało się, że Rysiek zna go jeszcze z Wrocławia z AWF-u (Rysiek w młodości trenował biegi, startował w AZS-ie) i dlatego przypuszczalnie poprosił Ryśka gdyż łatwiej mu było rozmawiać. Rysiek wrócił i zdał nam relację. Wszyscy klawisze strasznie boją się ubeków. Ten nasz śpiew strasznie ich wszystkich poruszył i nie mogą znaleźć sposobu aby to zwalczyć. Wychowawca zaproponował abyśmy się zastanowili czy od poniedziałku nie powinniśmy schodzić się na śpiewanie co dzień o godz. 1900 na świetlicy. On potraktowałby to jako stały punkt naszego porządku dziennego i zostało by to zatwierdzone przez komendanta. Jeżeli potraktować to jako uczciwą propozycję z ich strony to jest to po prostu nasze zwycięstwo. Takie codzienne spotkania na świetlicy pozwolą nam załatwić wiele różnych spraw. Poza tym będzie to taki nasz związkowy. Ja i Krzysiek nie ufamy im (klawiszom) jednak i cały czas zastanawiamy się skąd taka nagła zmiana stanowiska? Być może ma być jakaś ważna wizytacja w obozie, nie chcą zatargów a później przykręcą śrubę. Zobaczymy.

Teraz jest godz. 2300, cele są otwarte, ludzie oglądają telewizję. Dziwne to wszystko i trochę mnie to niepokoi. Jednej rzeczy nauczyłem się w Strzebielinku (zawdzięczam to głównie Bogusiowi Szybulskiemu i Tadkowi Chmielewskiemu z Elbląga). Nigdy nie można ufać do końca klawiszowi i w żadnym wypadku, ani na grosz nie należy ufać esbekom. Tę zasadę stosuję i na razie to skutkuje. Jutro o godz. 1400 msz. św.. Odprawiał będzie proboszcz z Kamiennej Góry. W czasie mszy myślami będę przy Zuzi, przy Martusi i Tomaszku; przy całej rodzinie.

Mam nadzieję, że w czwartek zobaczę się z Zuzią. Napisała w liście, że przyjedzie. Nie wiem, czy ją wpuszczą. Nie będę pisał podań. W poniedziałek postaram się pogadać z komendantem. Powiem, że Zuzia będzie w czwartek i powinni ją wpuścić. Jeśli nie mają zamiaru wpuścić to mają obowiązek zawiadomić, żeby niepotrzebnie nie przyjeżdżała. Jest telefon do domu i do pracy. Ich zasranym obowiązkiem jest to załatwić. Mam jednak nadzieję, że wejdzie.

Kończymy dzisiejszy dzień. Ludzie rozchodzą się do cel. Sierżant – nieprzyzwoicie grzeczny – chodzi, próbuje zamykać i prosi łaskawie o wystawienie kostek. Tak powinno być.

Od Jurka z 51 jak zwykle słychać stukanie. Warsztat pracuje, WRON-a kracze (słychać nocne wydanie DTV). Jeszcze jakąś herbatę i spać.

17 STYCZNIA 1982 r. (niedziela) 36 dzień

 Pobudka – ok. godz. 730. O 800 zarządzili apel (wyjątkowo w niedzielę, gdyż w dzień powszedni rano nie robią). Ponieważ drzwi i kraty na apel były otwarte, więc zgodnie z umową, gdy wszedł oficer dyżurny – podnieśliśmy się. Na śniadanie jedliśmy zupę mleczną (ryżową) z soboty. Po śniadaniu ok. godz. 930 spacer. Ponieważ nie było st. kaprala Karczewskiego, więc wyszliśmy na spacer. Wyprowadził nas oddziałowy – dyżur ma Tłok (nazwaliśmy sierżantów oddziałowych, żeby nam się nie mylili. Ten duży sierżant – „Garsija”; mały ciągle uśmiechnięty – „Gnida”; wysoki, który miał dyżur w nocy o długiej głowie – „Koń”; i ten który miał wczoraj dyżur z rudymi wąsami – „Tłok”). Po spacerze graliśmy w brydża i nagle o godz. 1110 Tłok pozamykał cele. Nie wiedzieliśmy dlaczego. Ok. godz. 1300 przynieśli obiad, ale kalifakrzy (cela nr.42) zbuntowali się i powiedzieli, że nie będą wydawali posiłków, gdyż bezprawnie zostaliśmy zamknięci w celach. Jeżeli chodzi o obiad to niektórzy wzięli sobie sami, część nie jadła. Protest kolegów z celi 42 jest słuszny, ale nie powinniśmy działać „na wariata”. Powinni przynajmniej poinformować wszystkich o tym i wyraźnie powiedzieć, że to nie jest głodówka, że oni po prostu tylko nie wydają posiłków, a każdy może sobie wziąć sam. Sytuacja była niejasna. Niektórym, którzy wzięli obiad dostało się od tych którzy nie wzięli. Ja wziąłem obiad i większość po mnie wzięła, gdyż uważam, że jeżeli zdecydujemy się na wyrzucenie misek (głodówkę) to tylko w ostateczności w sprawach zasadniczych. Zresztą już kilkanaście dni temu rozmawialiśmy i przyjęliśmy  ten wariant jako ostateczny. O godz. 1400 przyjechał ksiądz proboszcz z Kamiennej Góry. W naszej celi zrobił konfesjonał – kilka osób wyspowiadało się. Ok. godz. 1415 w świetlicy (sali telewizyjnej) rozpoczęła się msza św. Zaimprowizowany ołtarz w rogu sali. Przyszli praktycznie wszyscy internowani z naszego bloku (nawet ci, którzy zawsze mówili, że są niewierzący). Ksiądz na początku powiedział, że wchodzimy w Tydzień Jedności chrześcijan – wszystkie kościoły chrześcijańskie na świecie będą modliły się w tym tygodniu o pojednanie o połączenie. Jeżeli chodzi o mszę to muszę powiedzieć, że była piękna i wzruszająca. Ksiądz proboszcz wygłosił piękne – wzruszające kazanie. Mówił o Domu, o tym że każdy musi mieć Dom Boży, Dom Ojczysty i Dom Rodzinny, i że najważniejszy jest ten Dom niematerialny, nadprzyrodzony. Nawiązał do sytuacji w kraju, że próbuje się zniszczyć, zburzyć dom rodzinny i dom ojczysty. Jest to wielka zbrodnia. W czasie mszy byłem z dziećmi, Zuzią i rodziną. Śpiewaliśmy kolędy. Wielu z nas przystąpiło do Komunii św. Po mszy odśpiewaliśmy „Boże coś Polskę…”. Ksiądz opowiedział nam jeszcze o tym co się dzieje na zewnątrz, o tym, że ludzie jednoczą się. Na koniec powiedział ciekawe słowa: „Teraz jest wstyd nie siedzieć w więzieniu, ale mimo to na wolności są jeszcze szlachetni ludzie”. Po mszy podziękowałem księdzu za najświętszą ofiarę i powiedziałem: „Walczyliśmy o Dom Boży i prawdziwy Dom Ojczysty i póki nam sił starczy będziemy o ten Dom walczyli”. Po naszej , o godz. 1500 ksiądz odprawił mszę św. w Pawilonie VII (Wałbrzych) a o 1600 dla skazanych. Powiedział jeszcze, że prowadzi rozmowy i czyni starania, aby w następną niedzielę można było odprawić wspólną mszę św. dla wszystkich internowanych i skazanych. Po mszy rozeszliśmy się do cel. Część została na telewizji, a „Tłok” znowu nas pozamykał. Kiedy zamykał nasze cele pytałem go czy tak mu jest wygodnie – ona na to, że ma takie rozkazy, musi działać zgodnie z regulaminem (którego nie przyjeliśmy). Graliśmy dalej w brydża.

Otworzył cele ok. godz. 1700, ale kalifaktorzy dalej nie wydawali posiłków. Atmosfera robiła się coraz cięższa. Ok. godz. 1800 sierżant poprosił mnie na dyżurkę i tłumaczył się dlaczego tak, a nie inaczej postępuje. Ja mu mówię, że nie będę wpływał na kalifaktorów, że słusznie protestują. My rozmawiamy z komendantem i jego zwierzchnikami i oni mówią jedno, a oddziałowym wydają inne polecenia. Tłok mówi, że rano oficer dyżurny wydał mu polecenie, aby działał zgodnie z regulaminem. Mówił, że do kuchni wróciło ponad połowę jedzenia z obiadu i zaczyna się robić „kocioł”. Mówi, że my tu mamy bardzo dobrze, że nie mamy dyscypliny takiej jak skazani itp., itd.. Poza tym sugerował, że muszą słuchać poleceń esbeków. Ja mu na to, że esbecy nie są jego przełożonymi, ani  naszymi. Oni mogą sobie życzyć rozmów z nami, ale nie mają prawa wkrochmalać się w sprawy dyscypliny i porządku na oddziale. Widziałem jednak, że klawisze strasznie boją się esbeków (może najmniej Garsija). Na zakończenie powiedziałem mu, że jeżeli jego władza nie wywiązuje się z umowy to my też jesteśmy zwolnieni z obowiązku i wyszedłem. Ok. godz. 1820 (wcześniej o 40 min.) przyszedł na zmianę sierżant „Koń”. Wezwali go prawdopodobnie wcześniej gdyż u nas była sytuacja niejasna. Ten od razu na godz. 1830poprosił na dyżurkę starszych cel. Z tymi starszymi cel, też są numery. Oni sobie (klawisze) wyznaczyli w każdej celi starszego, a my tego nie przyjęliśmy do wiadomości. W naszej celi np. wyznaczyli mnie. Kiedy więc ogłaszają zebranie starszych cel – my wysyłamy na to przedstawicieli cel i przeważnie na każde zebranie idzie z celi ktoś inny. No więc na to spotkanie poszedł Krzysiek Kubasiak. Zebranie przeciągnęło się, a o godz. 1900 jak co dzień rozpoczęliśmy śpiew: „Boże coś Polskę” i Hymn. (Akurat o 1900 ogłosili apel). Ludzie rozeszli się do cel, wrócił Krzysiek. Na zebraniu Koń próbował przekonać kalifaktorów, żeby wydawali posiłki. Teraz jednak wszyscy stanęli twardo, że cele mają być przez cały dzień otwarte, a wtedy sprawy porządkowe my sami sobie załatwiamy. Koń próbował oponować, ale w końcu powiedział, że jutro ma być odprawa oddziałowych z komendantem i przekaże to.

Godz. 1915 – apel. Cele otwarte i dyżurny oficer wchodzi do celi, my wstajemy. Wychodzi mówi dobranoc. Pełna kultura, nareszcie nauczyli się czegoś. Apel przebiegł spokojnie – żadnych starć i nieporozumień. Oddziałowy ogłasza zakończenie apelu – ludzie idą na DTV. W Dzienniku (nazywamy go „gebelsówa”) nic nowego i nic ciekawego.

Czuję się chory. Przeziębiłem się. Postanawiamy zrobić sobie kurację (Rysiek Matusiak też nieszczególnie się czuje). Jemy czosnek (nigdy nie jadłem i nie lubiłem czosnku. Poza tym śmierdzi, ale w więzieniu można sobie pozwolić) i cebulę. Rysiek usmażył talerz cebuli z kiełbasą. Poza tym jem surową cebulę i asprokol. Nie wolno zachorować. Po godz. 2100 Koń zamyka cele. „Kostka” dzisiaj u nas nieszczególna – tylko dwie sztuki garderoby. Wieczorem jeszcze trochę rozmawiamy. Najwięcej śmiechu było z miejscem urodzenia Krzyśka Kubasiaka. Okazuje się, że Krzysiek urodził się w Niedośpielinie gm. Wielgomłyny. Nikt z nas nie mógł tego zapamiętać, a szczególnie Rysiek. Godz. 1000 gaśnie światło – zapalamy świeczki.

Zasypiam ok. godz. 2330.

Upłynął kolejny dzień więzienia.

18 STYCZNIA 1982 r. (poniedziałek) 37 dzień

 Pobudka o godz. 600. Jak zwykle Edek wstaje, zabiera kostkę i gasi światło. Wstajemy ok. godz. 830. Śniadanie – kiełbasa (z domu) z cebulą. Pomogła mi wczorajsza kuracja – czuję się zupełnie dobrze. Dzisiaj Rysiek ma dyżur w celi. Wygonił nas na korytarz, elegancko posprzątał, umył podłogę.

Ok. godz. 930 chcieli nas wziąć  na spacer, ale nikt nie poszedł bo zjawił się st. sierżant Karczewski.

Kurczewski został w pawilonie, gdyż oddziałowi mają odprawę z komendantem. Dziś zjawił się kpt. Klemens (w cywilu). Zdaje mi się, że   ??? określa się w kierunku esbecji. Powiedziałem mu, że mam ochotę z nim pogadać. On na to z głupią uprzejmością: „O której godzinie pan sobie życzy? Ja mówię, że mi obojętne. Chyba będzie rozmowa po tej odprawie. Muszę wreszcie załatwić sprawę depozytu, śpiewnika i widzenia. Jest teraz godz. 1145. Rysiek czyta książkę, Krzysiek montuje ramkę, w której powiesi sobie nad łóżkiem Decyzję o internowaniu, a Edek gra gdzieś w szachy.

Bolek Górak był u lekarza. Okazuje się, że ma jakieś poważne zapalenia ucha. Lekarz zdecydował, że musi pojechać do szpitala. Bolek otrzymał skierowanie do Kliniki Laryngologicznej we Wrocławiu. Ciekawe kiedy go wezmą.

Godz. 13.00 – obiad krupnik, pulpet z sosem i ziemniakami, buraczki. Ponieważ cele są otwarte i obiecali, że będą otwarte, więc kalifaktorzy zgodzili się prowadzić dalej swoją działalność. Jeszcze przed obiadem skończyła się odprawa oddziałowych. Franek Bugański przyszedł i mówi, że dogadali się. Cele mają być otwarte, kostki nie będą wystawiane. Z apelem – tak jak się umówiliśmy. Jeżeli chodzi o śpiew to proszą, żeby śpiewać ciszej (śmieszne). Z tego wynika, że praktycznie wywalczyliśmy to co chcieliśmy. Ok. godz. 14.00 poprosił mnie kpt. Klemens. Przedtem siedział u niego Bolek Górak prawie półtorej godziny. Widzę, że ludziom to nie podoba się.

Moja wizyta trwała ok. 4 minuty. Zażądałem:

1) Umożliwienia mi przejrzenia depozytu – stwierdził, że jutro mi to umożliwią.

2) Oddania śpiewnika zabranego podczas rewizji – powiedział, że jutro mi odda.

3) Poinformowania, żony o tym, że jej nie wpuszczą na widzenie (jeżeli mają takowy zamiar), żeby niepotrzebnie nie jeździła. Poprosiłem, jeżeli jest to możliwe – umożliwienie wizyty, ale on otworzył regulamin i stwierdził, że raz w miesiącu i 60 min. Nie miałem ochoty z nim dyskutować. Podałem numer telefonu do domu i zażądałem aby powiadomili Zuzię jeżeli nie będą chcieli jej wpuścić w czwartek.

Na zakończenie pyta czy to już wszystko – ja powiedziałem, że wszystko. On na to, że szkoda. Wstałem i wyszedłem.

Bardzo chciałbym się z Zuzią zobaczyć, ale on tylko czeka na to, żebym wykazał swoją słabość. Nie mogę tego zrobić.

Po mnie był Rysiek Kulesza i Krzysiek Kubasiak. Ich wizyty trwały po ok. 2 min. Tak powinno być.

Po południu graliśmy w brydża. O 19.00 jak co dzień śpiew. Dowiedziałem się, że był na rozmowie z esbekiem Zbyszek Nawrocki i spotkanie to trwało 2 godz. 45 min (dobrowolnie!). To jest skandal i on jest członkiem zarządu. Uważam, że nie powinniśmy w ogóle rozmawiać z esbekami, gdyż nie są to przesłuchania, nie ma z tego protokołów. Robią to bezprawnie i my nie mamy obowiązku zgłaszać się na te rozmówki.

Apel przebiegł spokojnie – zgodnie z założeniem. Dyżur nocny ma Tłok. Zgasił światło i pozamykał cele punktualnie o godz. 21.00. Oczywiście u Jurka w celi 51. mial trudności ze zgaszeniem światła. Za każdym razem po zgaszeniu, światło jakoś dziwnie zapalało się. Po kilku próbach Tłok poszedł po stołek (ludzie na to gwizdali). Wszedł na stołek i zaczął grzebać  w instalacji na korytarzu. Twierdził, że oni założyli dodatkową instalację. Niestety spadł ze stołka i narobił strasznego hałasu (była godz. 23.00). Z cel poszły od razu teksty, że dobrze mu tak, na drugi raz nie będzie podsłuchiwał. Poza tym pozrywał u Jurka w celi przewody, które mieli przygotowane do grzałki.

Po zamknięciu celi jeszcze trochę dyskutowaliśmy przy świeczkach. Zasnąłem ok. godz. 23.00.

Minął kolejny dzień więzienia.

 19 STYCZNIA 1982 r. (wtorek) 38 dzień

Pobudka i światło ok. 6.00. Jak zwykle gasimy. Na śniadanie jemy zupę ryżową (mleczną) z wczorajszej kolacji.

Kazik Grzelak (z KWB Turów) wczoraj dowiedział się, że ma dziś wyjść. Już o godz. 6.30 był z manatkami na dyżurce. Rozumiem, że każdy chciałby wyjść, ale trzeba zachować godność człowieka i nie wolno się dać zeszmacić. Ostatecznie wyszedł o godz. 10.00. Z kopalni Turów został tylko Wacek Hrynkiewicz.

Dziś rano dowiedziałem się, że od wczoraj Rysiek Kulesza  rozpoczął głodówkę. Okazało się, że Rysiek już prowadził głodówkę. Rozpoczął ją od razu po przyjeździe tutaj, a zakończył 18 stycznia – w piątek. Najciekawsze jest to dlaczego zakończył. Głównym postulatem tej głodówki było uchylenie decyzji o internowaniu. Okazało się, że zaczęły się naciski na Ryśka aby zakończył głodówkę. Oczywiście niektórzy próbowali odwieźć go od tego ze względu na jego zdrowie, ale najgorsze jest to że niektórzy próbowali go nakłonić do przerwania głodówki ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa pozostałych internowanych. To jest nie do przyjęcia. Zamiast poprzeć go i pomóc mu – wyizolowano go i zmuszono do zakończenia. Dlatego uważam, że teraz musimy mu pomóc i w tym kontekście prowadzimy rozmowy z ludźmi. Oto tekst pisma, które Rysiek przekazał wczoraj Kpt. Klemensowi:

Ryszard Kulesza                                                       Kamienna Góra dn. 18.01.82 r.

ZK w Kamiennej Górze

                                                           Minister Spraw Wewnętrznych

                                                           za pośrednictwem

                                                           Komendanta KW MO w Jeleniej Górze.

Dnia 16.12.81 r. wysłałem skargę dotyczącą uwięzienia mnie w ZK w Kamiennej Górze adresowaną m.in. do ministra Spraw Wewnętrznych i Komendanta KW MO w Jeleniej Górze. Do dnia dzisiejszego nie otrzymałem odpowiedzi na moje pismo. Informuję, że w więzieniu przebywam nadal. W pierwszych dniach stycznia wręczono mi decyzję o tzw. „internowaniu”. Oświadczam, że decyzji tej nie przyjmuję do wiadomości z następujących powodów:

1) Dekret o Stanie Wojennym stanowi o wszczynaniu postępowania o spr. tzw. „internowania” od chwili wejścia w życie dekretu tj. od 13.12.81 r.. Tymczasem zatrzymano mnie 13.12.81 r. o godz. 030. Zatrzymujący mnie funkcjonariusze SB nie podali powodów zatrzymania. Grozili mi nawet użyciem broni palnej. Niemożliwym wydaje się fakt trwania postępowania w sprawie tzw. „internowania” w czasie 30min.. Dekret mówi wyraźnie o wręczeniu decyzji w chwili zatrzymania. Uważam, że wobec mnie popełniono bezprawie.

2) Decyzję o tzw. „internowaniu” opatrzona nieczytelnym podpisem Kom. KW MO nie podaje zarzutów z powodu których znalazłem się w więzieniu. Ponieważ moje postępowanie na wolności było zawsze zgodne z prawem, domniemanie, że mógłbym zagrażać bezpieczeństwu Państwa uważam za bezprawne. W każdym państwie – nawet totalitarnym – zamykając obywateli określa się wobec nich zarzuty. jest to kolejne bezprawie.

3) Dekret o Stanie Wojennym mówi, że w sprawach o których dekret nie stanowi inaczej, obowiązują dotychczasowe przepisy. Zgodnie z tym Kodeks Postępowania Karnego obowiązuje nadal. Tymczasem wobec mojej osoby nikt nie stosuje tego aktu prawnego. Po zatrzymaniu w ciągu 48 godzin nikt nie przedstawił mi ani nakazu aresztowania, ani też żadnych zarzutów (decyzja o tzw. „internowaniu” jak już wcześniej wspominałem obraca się w sferze domniemania). Usiłowano ze mną prowadzić jakieś „rozmowy” nie informując w jakiej sprawie i w jakim charakterze jestem przesłuchiwany. Nie sporządzano też protokołów z tych przesłuchań. W czasie jednej z „rozmów” prowadzący je funkcjonariusz SB poinformował o przeprowadzonej rewizji w zajmowanym przez mnie mieszkaniu przy ulicy Daszyńskiego 5 w Jeleniej Górze. Mieszkanie to nie jest wprawdzie moją własnością, ale zamieszkiwałem tam, tam były moje rzeczy i przy rewizji powinienem być obecny. Do dnia dzisiejszego nie przedstawiono mi ani nakazu rewizji podpisanego przez prokuratora ani protokołu z jej przeprowadzenia. Nie wiem też jakim prawem zabrano mi (według słów funkcjonariusza SB) moje osobiste notatki i dokumenty. Niestosowanie KPK w stosunku do mnie uważam również za bezprawie.

4) W stosunku do tzw. „internowanych” zastosowano regulamin dla tymczasowo aresztowanych z niewielkimi zmianami. Ponieważ nie jestem tymczasowo aresztowany, regulamin ten uważam za uwłaczający mojej osobie i z tego powodu nie zamierzam go przestrzegać. Dwa razy zgodnie z tym regulaminem przeprowadzono w mojej celi rewizją. Podczas ostatniej dn. 14.01.82 zabrano należący do mnie nr 9/81  miesięcznika „Twórczość” z prywatnymi listami i notatkami a także klucze do mieszkania. Według w/w regulaminu dla tymczasowo aresztowanych książki, listy i klucze nie są przedmiotami wartościowymi i nie mogą podlegać umieszczaniu w depozycie. Z tego też względu zabranie tych przedmiotów uważam za kradzież. To też jest bezprawie.

5) Dn. 31.12.81r. otrzymałem pismo od dyrektora JPCz „Anilux” gdzie jestem zatrudniony powiadomienie mnie o rozwiązaniu umowy o pracę z dn. 22.12.81 r. w związku z nieusprawiedliwioną nieobecnością od dnia 14.12.81 r.. Ponieważ 13.12.81 r. zostałem uwięziony, nie miałem możliwości poinformowania zakładu pracy o mojej nieobecności. Uważam, że obowiązkiem instytucji, która zastosowała wobec mnie środek przymusu, czyli więzienie, jest niezwłoczne poinformowanie zakładu pracy o tym fakcie. Zwolnienie mnie z pracy uważam za represję w stylu sławnych wyczynów SB w Radomiu, Ursusie i innych miastach w roku 1976.

W związku z powyższym, z dn. 18.01.82 r. podejmuję głodówkę protestacyjną żądając:

  1. Przedstawienia mi na piśmie zarzutów z powodu których znalazłem się w więzieniu.
  2. Określenie terminu mojego pobytu w więzieniu.
  3. Przedstawienie nakazu rewizji podpisanego przez prokuratora i protokołu z jej przeprowadzenia w mieszkaniu przy ul. Daszyńskiego 5 w Jeleniej Górze.
  4. Natychmiastowego zwrotu zakwestionowanych podczas rewizji notatek i dokumentów.
  5. Natychmiastowego zwrotu skradzionych mi przedmiotów podczas rewizji 14.01.82 w celi nr 51.
  6. Pisemnego potwierdzenia powtórnego przyjęcia mnie do pracy JPCz „Anilux” na dotychczasowych warunkach.

Oświadczam, że po spełnieniu wszystkich z w/w żądań głodówkę przerwę.

Oświadczam też, że nie będę prowadził żadnych rozmów z funkcjonariuszami SB.

                                                                                              /-/ Ryszard Kulesza

Do wiadomości:

  1. Prokurator Woj. w Jeleniej Górze
  2. Naczelnik ZK w Kamiennej Górze
  3. a/a

Pismo jest obszerne na pewno można niektóre punkty łatwo podważyć, ale uważam, że pismo to oddaje sytuację internowanych i większość internowanych powinna przyjąć je za swoje. Ja mimo, że nie pisałem żadnej skargi ani odwołania pod tymi żądaniami Ryśka się podpisuję się oburącz. Dziś zdecydujemy (po dyskusji w celach) jak można pomóc Ryśkowi. Być może zaistnieje konieczność podjęcia głodówki. Jestem na to przygotowany od dawna. Jest to praktycznie jedyna skuteczna broń z naszej strony. Gdy ludzie na zewnątrz co dzień są narażeni na szykany, represje i więzienia my nie możemy siedzieć tu bezczynnie. Wiem, że są pośród nas osoby, które kategorycznie sprzeciwiają się głodówce. Część osób chorych trzeba będzie zwolnić, nie zastosujemy przymusu. Każdy kto przystąpi do tej akcji zrobi to dobrowolnie. Przedtem skontaktujemy się z Wałbrzychem i jeżeli będzie to możliwe podejmiemy tę akcję wspólnie. Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo, że nas rozwalą po całej Polsce (tak jak rozwieźli tych z Opola) ale nie możemy siedzieć bezczynnie. mamy moralne prawo i obowiązek walczyć o swoje prawa.

Teraz jest godz. 14.15. Na obiad był kapuśniak i łazanki. Po wczorajszej rozmowie z kpt. Klemensem dziś miałem telefon z tzw. działu rozmieszczenia w sprawie tzw. depozytu. Panienka odczytała mi listę przedmiotów znajdujących się w depozycie. Powiedziała, że część tych rzeczy wziął kpt. Klemens i ma mi przynieść.

Godz. 14.30 – oddziałowy poprosił mnie do kpt. Klemensa. Oddał mi dekret o Stanie Wojennym, regulamin internowanych, Ustawę o ??  i Przedsiębiorstwie, Statut związku i Uchwałę programową wydaną przez BIPS oraz (o dziwo!) śpiewnik z nienaruszonymi pieczątkami. Powiedziałem mu, że jeżeli ma ochotę to niech wyrwie stronę tytułową z tego modlitewnika. Nie zdecydował się – oddał mimo że narzekał.

Godz.  22.00.

Dziś imieniny Mariana – porucznik, nasz wychowawca obchodzi imieniny. Po apelu oficer dyżurny był na bani. Garsija też chyba sobie walnął. W tej chwili cele są zamknięte. Okna są zasłonięte kocami, gdyż pod tym warunkiem Garsija zostawił światło do godz. 2300. Na korytarzu sprzątają ludzie z celi 51. (Jurki i Krzysiek). Czuję, że sprzątanie będzie trwało do rana.

Spotkaliśmy się z ludźmi z innych cel i rozmawialiśmy głównie o sprawie głodówki Ryśka Kuleszy. Postanowiliśmy, że zażądamy spotkania z komendantem KW MO w Jeleniej Górze i Komisarzem Wojskowym, Termin damy do końca tygodnia (czyli do niedzieli). Jeżeli nie przybędą do tego czasu to podejmiemy jakąś akcję. Jeżeli chodzi o Ryśka to nie będziemy go nakłaniać do przerwania głodówki, natomiast zaproponujemy mu wstrzymanie się do niedzieli. Jeżeli nie przybędą ci panowie to po niedzieli podejmiemy wspólną akcję. Poza tym chcemy przesłać pismo z zaproszeniem do biskupa Gulbinowicza – oficjalnymi drogami i innymi kanałami. Przypuszczamy, że będą nam robili ogromne trudności w tym względzie.

Ze spraw bieżących – próbujemy jutro spotkać się z komendantem Jankowskim (komendant ośrodka Internowanych) i spróbujemy załatwić sprawę spaceru. W związku z tym przekazaliśmy porucznikowi (wychowawcy) pismo następującej treści:

Kamienna Góra dn. 19.01.1882 r.

                                                           Ob. Komendant Ośrodka dla Internowanych

                                                                                  w Kamiennej Górze

W związku ze skargą, która miała być złożona dn. 14.01.82 r. a została zabrana podczas przeszukania z celi 51 prosimy o ustosunkowanie się do treści skargi.

Zwracamy uwagę, że od tygodnia w oczekiwaniu na załatwienie powyższego internowani z pawilonu 6 i 7 nie wychodzą na spacer. Odbija się to ujemnie na zdrowiu i samopoczuciu internowanych.

                                               w imieniu Internowanych z pawilonu VI

                                               /-/ Ryszard Matusiak

Do wiadomości:

– Lekarz odpowiedzialny za stan zdrowia internowanych

Jutro rano mamy się ponownie spotkać i uzgodnić treść pism do komendanta KW MO, Komisarza wojskowego i Arcybiskupa Gulbinowicza.

We czwartek widzenia. Odebrałem wreszcie zdjęcie Zuzi z depozytu i mam na szafce nocnej. Mówię, że wreszcie załatwili mi stałe widzenie z żoną (w ??? jak mi oddali zdjęcie). Mam nikłą nadzieję, że wpuszczą Zuzię. Jeżeli nie to zobaczymy się dopiero w lutym.

Upływa kolejny dzień więzienia. Jakie będą następne?

20 STYCZNIA 1982 r. (środa) 39 dzień

Pobudka jak zwykle o godz. 6.00 i jak zwykle nie wstajemy na pobudkę. Śniadanie zupa z wczorajszej kolacji. Ok. godz. 10.00 przyszedł komendant kpt. Jankowski. Myśleliśmy, że przyszedł aby spotkać się z nami zgodnie z wczorajszą prośbą. Tymczasem zaczęły się rozmowy indywidualne. Na pierwszy ogień poszedł Jurek Popioł i dostał karę – miesiąc bez korespondencji za to że w książce, którą on wypożyczył z więziennej biblioteki znalazła się pieczątka Obozu internowanych. Oni twierdzą, że takie książki muszą likwidować. Jurek mówi, że może zapłacić za książkę ale nie zgodzili się. Później poszedł Jurek Nalichowski (cela nr 51) z tą samą sprawą i po tą samą karę.

Później ja. Odczytał mi dwa raporty st. kaprala Karczewskiego z 12 i 14 stycznia, które mówiły, że wbrew regulaminowi kontaktowałem się z internowanymi z pawilonu VII. Poza tym Karczewski napisał, że Kubasiak groził mu skróceniem o głowę (było akurat odwrotnie). Kiedy spytałem dlaczego nie rozpatrzono naszej skargi – komendant stwierdził, że skarg zbiorowych nie rozpatruje się. Powiedziałem, że nie uznaję Regulaminu Internowanych i nie przyjmuję kary do wiadomości. On poza tym powiedział, że wg, regulaminu mamy obowiązek wychodzić na spacer, za nie wychodzenie będzie stosował kary regulaminowe. Powiedziałem jeszcze, że domagamy się spotkania z Komendantem KW MO i Komisarzem Wojskowym. Ona na to w czyim imieniu mówię. Ja, że w imieniu internowanych, więc on twierdzi, że zbiorowych protestów nie przyjmuje. Miałem już dość tej rozmowy i wyszedłem. Potem poszedł Krzysiek Kubaszak. Poszedł oczywiście po karę regulaminową. Komendant miał raporty, że Krzysiek chciał wieszać komunistów, że bardziej mu się podoba Orzeł niż WRON-a i że chciał skrócić Karczewskiego o głowę! Kara – miesiąc bez korespondencji (wysyłanie i przyjmowanie). Później poszedł Rysiek Matusiak a komendant czepiał się, że podpisał skargę w imieniu internowanych. Rysiek uchował się od kary regulaminowej. Był jeszcze Rysiek Kulesza i okazało się, że komendant nie przyjmuje do wiadomości głodówki Ryśka. Śmieszne. Zastanawiałem się z Jurkiem Nalichowskim czy pisać podanie do komendanta o dodatkowe widzenie. Mam wstręt jeżeli chodzi o pisanie podań do nich, ale gdy pomyślę, że Zuzia znowu zarwie sobie cały dzień i będzie stała pod murem to decyduję się na napisanie. Napisałem podanie o następującej treści:

„Zwracam się o przyznanie mi dodatkowego widzenia z żoną w dn. 21.01.1982 r. Nadmieniam, że od 13 grudnia 1981 roku miałem tylko jedno widzenia z rodziną.”

Pismo podobnej treści napisał Jurek i złożyliśmy je u oddziałowego.

Po obiedzie spotkaliśmy się (przedstawiciele cel) aby omówić dalsze działanie jeżeli chodzi o głodówkę Ryśka, o spacer i o spotkanie z oficjelami. Aha! Oczywiście kapitan przed obiadem nie spotkał się z szerszym forum, mimo iż mu to proponowałem. Po tej dzisiejszej rozmowie muszę stwierdzić, że ten komendant jest po prostu ograniczony.

No więc po obiedzie spotkaliśmy się i omówiliśmy te wszystkie sprawy. Na wstępie uzgodniliśmy treść pism do Komendanta KW MO, Komisarza Wojskowego oraz listu do arcybiskupa Gulbinowicza. Są one następujące:

Kamienna Góra dn. 20.01.82 r.

                                                                      Ob. Komendant KWMO

                                                                      w Jeleniej Górze

Powodowani troską o spokojny i prawidłowy przebieg internowania działaczy NSZZ „Solidarność” w ośrodku odosobnienia w Kamiennej Górze prosimy ob. komendanta o spotkanie się z internowanymi do końca bieżącego tygodnia. Pismo o podobnej treści skierowaliśmy do ob. Komisarza Wojskowego WRON na terenia woj. jeleniogórskiego. Prosimy o skoordynowanie terminu spotkania tak, aby odbyło się ono wspólnie z Komisarzem Wojskowym.

                                                                      Internowani

                                                                      (podpisy 36 osób)

Pismo o identycznej treści skierowaliśmy do Komisarza Woskowego.

Oto treść listu do arcybiskupa Gulbinowicza:

                                                           Jego Eminencja

                                                           Ks. Arcybiskup Diecezji Wrocławskiej

                                                           Henryk Gulbinowicz

Prosimy księdza arcybiskupa o Jego duszpasterską wizytę w ośrodku odosobnienia dla internowanych działaczy NSZZ „Solidarność” z województw jeleniogórskiego i wałbrzyskiego w Kamiennej Górze. Nasz ponad miesięczny pobyt w odizolowaniu od rodzin i domów staramy się znieść godnie i po chrześcijańsku. Wizyta Jego Eminencji podniesie na duchu i doda sił internowanym.

                                                                                  Podpisy internowanych

Postanowiliśmy, że pisma do Komendanta i Komisarza przekażemy przez kpt. Klemensa, oraz damy do wiadomości Komendantowi Ośrodka dla Internowanych, natomiast pismo do arcybiskupa prześlemy wszystkimi możliwymi drogami – oficjalnymi i nieoficjalnymi. Postanowiliśmy, że w najbliższych dniach – piątek i sobota ustalimy tematy do rozmów i podzielimy się materiałem.

Po południu przepisaliśmy pisma, ludzie podpisali i kopie przekazaliśmy przez wychowawcę do komendanta.

Wieczorem czytałem trochę książkę. Dyżur nocny ma Gnida i niestety światło zgasił już o 2200. Rozmawialiśmy jeszcze trochę i postanowiliśmy wcześniej zasnąć, żeby jutro – we czwartek wcześniej wstać.

21 STYCZNIA 1982 r. (czwartek) 40 dzień

  Pobudka – godz. 6.00 – oczywiście zgasiliśmy światło. Wstałem ok. godz. 8.00. Umyłem się, pościeliłem łóżko. Na wszelki wypadek przygotowałem kilka brudnych rzeczy (tych grubszych, które bardzo ciężko się tu pierze), gdyby było widzenie. Zjedliśmy na śniadanie kaszę mannę – z wczorajszej kolacji. Ok. godz. 900 przybiegł zdyszany z-ca wychowawcy (ten młody sportowiec), wywołał mnie i Jurka Nalichowskiego do naczelnika więzienia. Jurek jeszcze spał, ale ubrał się i poszliśmy. Oczywiście chodziło o widzenia (nasze podania). Pierwszy poszedł Jurek. Wyszedł po chwili i powiedział, że ma pozytywnie załatwione. Wszedłem do naczelnika. Siedział tam kpt. Klemens. Naczelnik mówi, że wezwał mnie w związku z podaniem, które złożyłem. Mówi, że przecież miałem widzenie w styczniu. Ja na to, że było to pierwsze od 13 grudnia. On mi na to, że dodatkowe widzenia są pewną formą nagrody, a ponieważ ja zachowuję się nagannie (tak słyszał!), więc nie wie jak w tej sytuacji może mi przyznać nagrodę! Wiedziałem, że jest to rozmowa dziada z obrazem, więc chciałem maksymalnie skrócić tę wizytę. Mówię więc, że kpt. Klemens poinformował mnie łaskawie, że dzwonili do żony aby nie przyjeżdżała (kpt. Klemens powiedział mi o tym wczoraj ok. 14.00), ale ponieważ od 13 grudnia oszukiwali moją rodzinę, więc wiem, że  żona nie ma zaufania do SB i MO i w tej sytuacji mimo wszystko może przyjechać. Ponieważ traci na to cały dzień nie chciałbym aby niepotrzebnie jechała. Zaczęli tłumaczyć iż to nie ich wina, że rodzina nie wiedziała, gdzie jestem. W końcu komendant załatwił podanie odmownie, ja podziękowałem, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem. Jednocześnie postanowiłem sobie, że jest ot moje pierwsze i ostatnie podanie w mojej sprawie osobistej w więzieniu. Nie dam im możliwości igrania sobie ze mną i z Zuzią. Będziemy uzgadniali z Zuzią wizyty tak, że nie będzie potrzeby nic pisać. Nie będę ich prosił o łaskę. Kiedy przyszliśmy do pawilonu, skreśliłem kilka słów  do Zuzi i do dzieci. Postanowiłem przekazać ten list przez ludzi, którzy mieli dzisiaj wizyty. Przed godz. 1000 przyszedł kpt. Klemens. Poszedłem od razu do niego i zaniosłem mu pisma do komendanta KW MP i do komisarza. Boczył się na to, że są to pisma zbiorowe, ale w końcu mówi, że to sprawa specyficzna, więc przekaże te pisma. Być może jutro dostaniemy odpowiedź. Nie może jednak zagwarantować, czy przyjadą do niedzieli. Ja mówię, że termin daliśmy ze względu na głodówkę Ryśka, a on mi na to, że Komendant oficjalnie nie wie o głodówce, gdyż Rysiek przesłał pismo do Ministra Spraw Wewnętrznych (Oczywiście przez komendanta) ale nie złożył oświadczenia, że z dn. 18.01 rozpoczyna głodówkę. To co mówił kpt. jest celową bzdurą i wzburzyło mnie to. Ale nie chciałem z nim dyskutować. Pytał się czy mam jeszcze coś do niego (chciał pewnie abym go prosił o zgodę na widzenie) ale ja powiedziałem, że to wszystko i wyszedłem.

O godz. 10.00 ogłosili spacer, ale ponieważ miał z nami spacerować st. kapral Karczewski więc jak co dzień nikt nie wyszedł (ściślej wyszedł tylko Zbyszek Nawrocki i spacerował z Karczewskim!). Ok godz. 10.45 poprosił mnie kpt. Klemens.

Nb. Wiem, że od wczesnego rana stoją pod bramą więzienia rodziny, żony i dzieci internowanych i wiem, że komendant i te pozostałe skurczybyki (nie mogę ich nazwać inaczej) trzymają ludzi pod bramą i bawią się z nimi. Dla mnie jest to po prostu faszyzm i my im za to zapłacimy z nawiązką. Ponieważ nie wyszliśmy na spacer, więc nie puścili nikogo na widzenie do godz. 11.00 (niby, że jesteśmy na spacerze) No więc przed 11.00 poprosił mnie kpt. Klemens. Oczywiście chodziło o spacer. Rozmowa była ostra i tym razem dość długa. On mówił m.in., że pozwolili nam na wiele swobód, ale nie mogą pozwolić na to aby dłużej trwał taki zorganizowany protest, jak nie chodzenie na spacery. Ja mu na to, że nie jest to zorganizowane, że ludzie nie wyszli na spacer spontanicznie i nikt tym nie kierował – po incydencie z Karczewskim. Poza tym, po wczorajszej rozmowie z komendantem, kiedy stwierdziłem, że komendant wierzy kłamliwym oświadczeniom Karczewskiego, a nie chce brać pod uwagę naszych skarg, postanowiłem, że nie wyjdę na spacer z Karczewskim, żeby mnie mieli pociąć na kawałki. Przypuszczam, że podobnie myśli wielu ludzi. Proponowaliśmy komendantowi, aby wypuszczali nas na spacery bez dozoru (nie jest to niezgodne z „jego regulaminem”). My wówczas zagwarantujemy porządek i dyscyplinę. Wydawało mi się, że im (tzn. kpt. Klemensowi i komendantowi Jankowskiemu) zależy na tym, żeby w obozie był spokój i porządek, ale po ostatnich kontaktach utwierdziłem się, że im bardziej chodzi o paragrafy i przepisy niż o ludzkie sprawy. Pytał się czy ja wczoraj stwierdziłem podczas rozmowy z komendantem, że nie uznaję Dekretu o Stanie wojennym i Regulaminu o Internowanych. Mówię mu, że nie jestem szaleńcem aby im mówić, że nie uznaję dekretu. On może mi się podobać czy nie, ale Wy macie czołgi i karabiny. Trudno więc nie uznawać takiego dekretu. Nie uznaję natomiast Regulaminu dla Internowanych, gdyż jest on sprzeczny z Międzynarodowymi Paktami Praw Człowieka i obywatela, tylko że jest to również retoryka, gdyż oni mają narzędzia wojny w ręku i każdy nawet najgłupszy regulamin mogą wprowadzić siłą. Powiedziałem mu, że komendant sam źle robi, że nie chce się spotkać z reprezentacją internowanych. W ten sposób nigdy się nie dogadamy. Nie wiem ile tu będziemy siedzieli. Jesteśmy ludźmi mamy swoją godność i nie pozwolimy się tej godności pozbawić.

Następnie poruszył sprawę śpiewania. Mówi, że mamy pozwolenie od komendanta na ciche śpiewanie w celach – i rozweseliło mnie to, dalej, że ponieważ jeden z nas wychodzi na korytarz i mówi trzy cztery, więc jest to śpiew zorganizowany, a tego nam nie wolno. Pytam go jak oni rozróżniają tę subtelną różnicę gdzie grupa ludzi niezorganizowana zaczyna się organizować. Czy np. to, że wychodzimy kolejno celami po obiad – nie jest przejawem zorganizowania. Poza tym jak oni potrafią rozróżnić kiedy śpiew jest za głośny, a kiedy w sam raz. Wreszcie mówię – ten śpiew jest dyktowany naszą wewnętrzną potrzebą, utrzymuje duchową więź między nami a ojczyzną i tego nie pozwolimy sobie odebrać. Mówię również, że oni (milicja i służba więzienna) pewnie nie rozumieją i nigdy nie zdołają zrozumieć czym jest dla nas ten śpiew. Na zakończenie rozmowy on mówi, że w tej sytuacji będziemy czekać po prostu na rozwój wypadków. Zgodziłem się z tym i wyszedłem. Kpt. Klemens jest inteligentnym człowiekiem a z takimi milicjantami trzeba być bardzo ostrożnym. Jest to szczwany lis i my musimy się mieć na baczności.

Wielu ludzi ma dzisiaj wizyty. Zdzichu z Lubania, Rysiek Łoś z Bolesławca, Jurek Nalichowski z Kowar, Rysiek Kulesza, Michał Orlicz. Nie wpuścili żony do Władka Kosiaradzkiego i to prawdopodobnie w chamski sposób. Płakała przy bramie, dzwoniła do naczelnika a ten cham powiedział jej, że Władek nie chce widzenia bo nie napisał podania. Świństwo. Nie wpuścili matki do Irka ?? z Kowar. Nie wpuszczają żadnych kolegów ani znajomych. Przyjechali kumple z PKS-u do Władka i przywieźli jemu i Markowi Dutkiewiczowi (też z PKS-u) paczki z zakładu pracy.

Dziwna jest sprawa Zbyszka Nawrockiego. Chodził dzisiaj kilka razy na dyżurkę do Karczewskiego. Miał wizytę (ponad 2 godziny). Chyba już trzecią w tym miesiącu. Ludzie go nie lubią. Ciągle są spięcia między nimi.

Jakie wieści ze świata?

Po pierwsze to działa „rezerwowa” Komisja Krajowa. Wydali już nawet 10 numer biuletynu. Apelują do internowanych o spokój i niepodejmowanie nieprzemyślanych akcji protestacyjnych. Ponownie była okupacja Stoczni Gdańskiej i ponownie rozwalono czołgami. Była strzelanina w Gdańsku, prawdopodobnie w Stoczni. Są informacje o Romanie Niegoszu. Prawdopodobnie kiedy wyszedł 31 grudnia wieczorem, zaczął głośno opowiadać w autobusie gdzie był. Dojechał do Jeleniej Góry tam go ponownie zgarnęli i prawdopodobnie jest we Wrocławiu w więzieniu (niektórzy mówią, że w Piszu). Na zewnątrz panuje przygnębienie, ale jednocześnie ludziom  coraz bardziej zaciskają się pięści. W zakładach (wielu zakładach) praktycznie trwa strajk włoski. Ludzie zaczynają pracować zgodnie z przepisami BHP i w takiej sytuacji może stanąć ¾ przemysłu.

W Jeleniej Górze i okolicy pojawiają się od czasu do czasu ulotki i plakaty. Skoczylas jest zdrajcą – to pewne. Prawdopodobnie zeszmacili się Rodziwicz  i Lipiński oraz Wiesiek Stanisławski. Gładzik prawdopodobnie również zdradził (czytaliśmy artykuł w Dzienniku Ludowym oparty na jego wypowiedziach – stek bzdur i kłamstw). Dowiedzieliśmy się, że Władek Śliwa pobił milicjantów, którzy po niego przyszli, później oni pobili jego. Waldek był w szpitalu i niewiadomo co się z nim dzieje. Mówią, że zamknęli jego żonę, gdyż rzuciła się na milicjantów. Dowiedziałem się również, że w piątek była rewizja u mnie w domu. Ciekawe czy coś znaleźli. Panoszą się teraz esbecy bezkarnie, ale kiedyś za to odpowiedzą.

Teraz jest godz. 22.45. O godz. 22.00 Koń zgasił światło i piszę przy świeczce. Rysiu czyta książkę o piramidach egipskich, Edek już przysypia, ja piszę a Krzysiek snuje plany jak po wojnie esbecy, I sekretarze i inni „wojacy” będą musieli pracować. Społeczeństwo nie wsadzi ich do więzień (szkoda pieniędzy) ale wyślemy ich do najcięższej pracy.

Postanowiliśmy z Edkiem, że od jutra całkowicie rzucamy palenie – mimo, że palimy mało. Ogłosimy, że nasza cela jest „niepaląca” (Krzysiek i Rysiek nie palą). Krzysiek jednocześnie postanowił, że od jutra nie będzie używał „brzydkich słów” wobec nas, tzn. kolegów, natomiast będzie ich używał wobec esbeków i na przesłuchaniach.

Mija kolejny dzień więzienia. Prawdopodobnie mój list wyszedł na zewnątrz. Aha! Dziś pierwszy raz rewidowali naszych ludzi, którzy szli na widzenia. Rewizję osobistą robił Tłok.

Teraz kiedy postanowiłem definitywnie, że nie będę ich prosił o widzenie – jestem spokojniejszy. Wiem, że spotkam się z Zuzią za dwa tygodnie – w pierwszy czwartek lutego i spokojnie będę czekał na to.

Godz. 2300. Kończę bo już mnie bolą oczy od świeczki.

22 STYCZNIA 1982 r. (piątek) 41 dzień

 Rok temu, 22 stycznia 81 roku w sali widowiskowej MDK „Gencjana” o godz. 1600 rozpoczęło się zebranie przedstawicieli Komisji Zakładowych woj. jeleniogórskiego w sprawie pakietu postulatów, które wysunęliśmy do Rządu PRL. Było to najdłuższe chyba w historii zebranie bo zakończyło się po 19 dniach – dopiero 10 lutego.

Ten rok czasu powoduje refleksje. Dopiero teraz w więzieniu po roku czasu dowiedzieliśmy się, że sanatorium „Gratnit” przyjęło na leczenie pierwszych robotników. Jaki będzie następny rok. Jaki będzie rok 1982? Co nam przyniesie?

Pobudka dziś jak zwykle o godz. 6.30. wstaliśmy ok. godz. 8.00. O 9.00 próbowali wyprowadzić nas na spacer. Z Karczewskim wyszedł tylko Zb. Nawrocki. Poszliśmy jednak wytrzepać koce i chodniki. O godz. 10.00 – łaźnia. Po kąpieli siedliśmy do brydża. Już o godz. 12.00 przynieśli obiad. Kapuśniaku nie braliśmy, a łazanki wzięliśmy na później.

Ok. godz. 13.00 przyszedł kpt. Klemens i poprosił mnie do siebie (Pokój wychowawcy znajduje się dokładnie naprzeciw naszej celi). Pierwsza sprawa to mówi, że nasze prośby do komendanta KW MO i Komisarza Wojskowego nie „nabrały biegu” gdyż są to prośby zbiorowe, a takich się nie rozpatruje. Ja mu na to, że jest to z ich strony harcerstwo i zabawa w kotka i myszkę. Uważam, że mam do czynienia z ludźmi niepoważnymi. Kpt. Klemens mówi, że mogę napisać do komendanta prośbę indywidualną. Ja na to, że nigdy tego nie zrobię. On poza tym prosi, aby więcej nie pisać skarg zbiorowych, gdyż za to mu się obrywa! (Strasznie mi go żal). Powiedziałem mu, że przekażę ludziom tę odpowiedź, ale nie wiem jak na to zareagują. Potraktowałem tę sprawę za zakończoną. Poza tym powiedziałem mu, że jeżeli będzie miał do nas jakieś sprawy ogólne, dotyczące wszystkich to ja sam, indywidualnie nie będę z nim rozmawiał w sprawach ogółu internowanych.

Następnie on poruszył inną sprawę. Mówi, że moja żona ma przyjechać na widzenie w niedzielę (Spodziewałem się tej zagrywki). Pytam go kto żonę wprowadza w błąd. On mówi, że po prostu żona ma przyjechać w niedzielę na widzenie i on byłby skłonny wpłynąć na naczelnika aby zmienił decyzję, tylko ja musiałbym napisać jeszcze jedno podanie o dodatkowe widzenie. Pytam jakie warunki są z ich strony gdyż spodziewam się, że bezinteresownie nie chcą dać mi tego widzenia. On mówi, że z jego strony zasadniczo nie ma żadnych warunków natomiast komendant mógłby jakieś mieć. Ja mu na to, że to co napisałem w środę było pierwszym i ostatnim podaniem do nich w mojej osobistej sprawie. Nie pozwolę aby igrali sobie ze mną i z moją rodziną. Poza tym pogodziłem się z tym, że widzenie będę miał najwcześniej w pierwszy czwartek lutego, a spodziewam się również, że i to widzenie mogą mi odebrać. Nic od nich nie chcę. Na tym rozmowę zakończyłem i wyszedłem. Przekonałem się ostatecznie, że oni podobnie jak faszyści chwytają się wszelkich metod aby człowieka poniżyć, upodlić i zgnoić. Mam nadzieję, że Zuzia otrzymała list i przyjedzie dopiero w lutym. Przypuszczam, że jeżeli przyjechałaby w niedzielę to powiedzą jej, że ja nie chcę widzenia. Mam nadzieję, że Zuzia w to nie uwierzy i zachowa się godnie.

Spotkaliśmy się z ludźmi w sprawie tej prośby, której nie nadano toku. W najbliższych dniach podejmiemy decyzję. Ja jestem za „tąpnięciem”. To jest przecież walka o nasz honor, o honor Polaka. Jeżeli stąd wyjdę to muszę wyjść z podniesioną głową.

Jest godz. 1930. Rozpoczęła się „gebelsówa”

 23 STYCZNIA 1982 r. (sobota) 42 dzień

 Dzisiejszy dzień jest jakiś „bezpłciowy”. Właściwie nic konkretnego się nie zdarzyło. Prawie prze cały dzień czytałem książkę Azembskiego „Pod sztandarem proroka” opisującą narodziny i rozwój islamu. Od Mahometa do nafty. Dużo myślę o sytuacji, w której znalazł się nasz kraj i my – internowani. Wiem, że nie możemy się poddać, musimy walczyć, ale zdaję sobie sprawę, że jesteśmy w ich rękach i mamy bardzo ograniczone pole manewru. Cały czas dyskutujemy i zastanawiamy się nad tym czy w związku z nie rozpatrzeniem naszej prośby i nieuznawaniem naszej reprezentacji powinniśmy podjąć głodówkę czy nie. Zdania są bardzo różne i podzielone zresztą tak samo było i o pracy związkowej. najbardziej drażnią mnie argumenty wyrażane przez niektórych, że taką akcję możemy spowodować, że nas rozwalą i rozwiozą po Polsce, że możemy pogorszyć swoje warunki, że możemy zaszkodzić sobie na zdrowiu. Ja też nie jestem szaleńcem, ale wiem, że nawet tu nie można siedzieć bezczynnie i patrzeć jak nas „gnoją”. To nie leży w mojej naturze. Dla mnie, walka z nimi jest walką o mój honor i honor związku. Jestem zdecydowany podjąć głodówkę już od poniedziałku, ale pod warunkiem, że większość z nas ją podejmie. Dzisiaj dyskutowaliśmy tę sprawę. Ok. 12 osób jest zdecydowanych podjąć akcję natychmiast. Mniej więcej tyle samo jest całkowicie przeciwnych i taka sama liczba ludzi jest niezdecydowana. Zdałem sobie sprawę z tego, że w takiej sytuacji nie możemy podjąć żadnej akcji, gdyż podjęcie tej akcji do której 2/3 ludzi nie będzie przekonanych do słuszności może być naszą przegraną. Wydaje mi się, że musimy to odsunąć w czasie i musimy po prostu nawiązać ściślejszy kontakt z ludźmi, skonsolidować się. Trzeba dużo rozmawiać. Trzeba ludzi przekonywać. To długie zamknięcie ma wpływ na psychikę, wzmaga w ludziach agresywność, ułatwia spięcia, zadrażnienia, sprzeczki. Temu musimy przeciwdziałać. Jeżeli chodzi o mnie to po pierwszym, dwutygodniowym okresie takiego wewnętrznego rozdrażnienia, dziś po sześciu tygodniach jestem spokojny. Potrafię wiele rzeczy kalkulować na zimno, uczę się rozważać za i przeciw wyłączając swoje ja. Uczę się obiektywizmu. Mimo, że w każdej chwili mam ochotę napluć tym oprawcą w twarz – uczę się opanowania i stwierdzam, że odnosi to większy skutek niż nieprzemyślane wyskoki.

Poza tym jestem przewodniczącym Zarządu. Wiem, że posiadam pewien autorytet wśród tych ludzi z którymi siedzę, wiem że obserwują moje poczynania i wiem, że w wielu momentach wzorują się na nich. Dlatego najważniejszą sprawą dla mnie jest rozwaga i jeszcze raz rozwaga. Wiem, że z tego okrętu zejdę ostatni. Po rozmowie z ludźmi oświadczyłem, że w tej sytuacji nie można podjąć głodówki. Niektórzy stwierdzili, że w tej sytuacji podejmie głodówkę te kilkanaście osób nie oglądając się na resztę. Jestem temu całkowicie przeciwny. Może to spowodować całkowite rozbicie w naszej grupie. Mam nadzieję, że ludzie to rozumieją. Jednocześnie daję sobie sprawę, że Rysiek już piąty dzień głoduje i jemu też musimy pomóc. Wszystko to jest skomplikowane. Niektórym wydaje się, że odsiadka to jest bardzo prosta sprawa. Ja po tych sześciu tygodniach mogę stwierdzić jedno. Łatwiej jest siedzieć samemu czy w dwu- trzy osobowych celach niż w takiej dużej grupie. Im większa grupa tym bardziej musi być zorganizowana aby gasić konflikty. Jest to paradoks, ale takie jest moje odczucie.

Wysunięto postulat abyśmy śpiewali rano Rotę np. o godz. 800 i byłby to nasz poranny apel. Ja jestem całkowicie za tym. Mało tego uważam, że powinniśmy to robić jednak albo na korytarzu albo w świetlicy, bez względu na ich widzimisię.

Widzę, że wielu ludzi jest zmęczonych psychicznie. Wiem, że niektórym jest bardzo ciężko i tym właśnie musimy pomóc. To zmęczenie przejawia się często w obojętności marazmie i zwiększonej wybuchowości.

Tęsknimy za rodzinami, za bliskimi, za żonami i dziećmi. Im bardziej rozbudza się tę tęsknotę tym trudniej jest żyć tu za kratkami. Dlatego tak bardzo potrzebna jest wewnętrzna dyscyplina, samokontrola i opanowanie.

Uważam, że ci którzy to już opanowali powinni opiekować się resztą.

Teraz jest godz. 2315. Oglądaliśmy wieczorem romans francuski w telewizji. Siedzimy w celi. Chłopcy czytają a ja piszę. Jutro niedziela. Będzie msza św., może jakieś wiadomości. Nie wiem jak z tym widzeniem. Mam nadzieję, że Zuzia otrzymała list i nie przyjedzie. Chciałbym bardzo zobaczyć się z Zuzią, ale nie możemy poddać się ich manipulacjom. W tej chwili prawdopodobnie ten głupi esbek (czeladnik) zgasił nam światło – kończę pisanie. Poczytam jeszcze trochę i idę spać. Sześć tygodni temu o tej porze dobiegało końca posiedzenie KK. Później wypadki potoczyły się błyskawicznie i czarna WRON-a napadła na Orła. Jestem przekonany, że panowanie WRON-y musi się niedługo zakończyć.

 24 STYCZNIA 1982 r. (niedziela) 43 dzień

 Minął szósty tydzień odsiadki. Sześć tygodni temu w niedzielę siedzieliśmy w koszarach ZOMO w Gdańsku przy ul. Kartuskiej.

Dziś pobudka ok. godz. 700. Jak zwykle w niedzielę o godz. 800 zrobili apel. Ok. godz. 1000 wyszliśmy na spacer (dziś jak w każdą niedzielę nie ma Karczewskiego). Spacer trwa godzinę. Po nas Wałbrzych też był na spacerze. Rozmawiałem z Mirkiem Sośnickim (przyjechał z Strzebielinka – siedzieliśmy w jednej celi). Okazało się, że w Strzebielinku zostali ludzie z Gdańska i najbliższych okolic. Pozostałych rozwieźli do regionów. Obiad – kasza, sos, pulpet (granat), buraczki, zupa ( nie wiadomo co). Ok. godz. 1450 przybył ksiądz. Przedtem przygotowaliśmy świetlicę. Dziś po spacerze zeszliśmy się w celi i pośpiewaliśmy sobie. Nauczyliśmy się Hymnu Internowanych. Przed mszą ludzie przystąpili do spowiedzi. Podczas spowiedzi rozmawiałem długo z księdzem o różnych sprawach. Jest to młody ksiądz i chyba niedawno wyświęcony. O godz. 1420rozpoczęła się msza. Przed mszą jeszcze odśpiewaliśmy Hymn Internowanych. Jednej bardzo ważnej rzeczy nauczyłem się przez te sześć tygodni. Potrafię teraz autentycznie uczestniczyć we mszy świętej. Tego też trzeba się uczyć. Msza św. jest dla mnie autentycznym przeżyciem duchowym. Zauważyłem, że ludzie jakoś odważniej podchodzą do śpiewu podczas mszy. To też jest ważne. Na tablicy widniał tekst Hymnu Internowanych. Podczas kazania ksiądz nawiązał do tygodnia modlitw o jedność chrześcijan. Mówił o jedności i pojednaniu. Nawiązywał do homilii Prymasa wygłoszonej dziś o godz. 9.00 rano (wysłuchaliśmy rano mszy transmitowanej przez PR). Na zakończenie odśpiewaliśmy dwie zwrotki „Boże coś Polskę”. Sporo przystąpiło do komunii św. Po mszy jak zwykle podziękowałem księdzu w imieniu wszystkich a ksiądz powiedział nam o ważnych sprawach. Mówił o tym, że ludzie na zewnątrz są skonsolidowani i zjednoczeni, że na wysokim szczeblu trwają rozmowy w sprawie internowanych, że kościół – każda parafia – jest niemalże zobligowana przez Episkopat do pomocy rodzinom internowanych, ludziom zwalnianym z pracy. Ksiądz wspominał o tym abyśmy każdą akcję, którą chcemy podjąć kilkakrotnie rozważyli, aby akcje nie spowodowały przypadkiem podzielenia nas i abyśmy swoimi akcjami nie zaszkodzili rozmowom, które są prowadzone w naszej sprawie. Apelował o rozwagę. Po mszy dyskutowaliśmy o naszej sytuacji. Później graliśmy trochę w brydża.

O godz. 1730 spotkaliśmy się w większym gronie aby przedyskutować ostatecznie sprawę poniedziałku. Było ok. 20 osób. Dyskusja rzeczywiście ciężka, bardzo różne zdania. Jedno co zrozumiałem to to, że nie możemy podjąć głodówki, ze względu na niejednolitość poglądów. W takiej sytuacji mogliśmy sobie i nie tylko sobie zaszkodzić. Ustaliliśmy również, że jutro wychodzimy wszyscy na spacer i zaraz po wyjściu ustawiamy się w szeregu i śpiewamy Hymn Internowanych. Miała to być pewna forma protestu przeciwko nie rozpatrzeniu naszego pisma do komendanta i komisarza i nie rozpatrzeniu skargi w sprawie spaceru. Przypuszczam, że wbrew pozorom może to być mocne uderzenie i wprowadzi to trochę zamieszania w ich szeregach. Spodziewam się, że natychmiast przybędzie komendant Jankowski i rozpoczną się rozmowy indywidualne. Jedno jest ważne aby tych indywidualnych rozmowach żądać wspólnego spotkania a w innych sprawach nie rozmawiać. Zobaczymy jak to wyjdzie. Teraz jest godz. 2130. Chłopcy oglądali dziennik. Kraty jeszcze otwarte (dyżur ma Gnida). Wczoraj otrzymaliśmy informację od mecenasa Lachowicza. Przysłał list do nas z pytaniem czy nie znaleźliśmy jego szarej koszuli (oczywiście blef). Wychowawca przyniósł ten list (kierowany był do komendanta) i złapaliśmy adres. Mecenas Lachowicz i Ratyni są w Darłówku. Adres: 76-253 Darłówek ul. Słowiańska 26. Czyli tak jak się spodziewaliśmy. Wywieźli ich nad morze. Trzeba zawiadomić o tym rodzinę Lachowicza. Dziś, z tej dyskusji nasuwają mi się pewne smutne refleksje. Jest tutaj kilku ludzi , którzy autentycznie się boją (to nie byłoby najgorsze) ale zgadzają się z zarzutami, które im postawiono w decyzji o internowaniu i uważają, że siedzą zgodnie z prawem. Ludzie ci uważają, że powinniśmy tu przetrwać (przezimować) za wszelką cenę, nie narażając się w żadnym przypadku na uszczerbek. Takiej postawy nigdy nie zaakceptuję. Szczęście, że jest ich niewielu. Siadłem zaraz do czytania Biblii. Ta Biblia dużo mi pomaga. Mam o czym myśleć.

25 STYCZNIA 1982 r. (poniedziałek) 44 dzień

Pobudka ok. godz. 700. Wstałem o 730. Czuję się trochę przeziębiony. Boję się, żeby mnie nie wzięła choroba. Wczoraj trochę mnie przewiało, gdyż siedzieliśmy przy otwartym oknie. Staram się jeść dużo witaminy C i Multiwitaminy, czosnku, cebuli i cytryny. Może uda mi się przetrzymać to przeziębienie bez lekarza. Lekarz daje tylko Asprokol i witaminy. O godz. 900 zjedliśmy śniadanie – chleb ze smalcem, kawę więzienną (czarna kawa z dodatkiem bromu).

O godz. 930 przyszedł st. kapral Karczewski i ogłosił spacer. Zdziwienie jego (i oddziałowego) było ogromne, kiedy 21 osób ubrało się i wyszło na spacer (niestety nie wszyscy – niektórzy się po prostu bali tego co wczoraj ustaliliśmy, inni spali). Wyszliśmy, zrobiliśmy kilka kółek, ustawiliśmy się w dwójki, następnie stanęliśmy w dwuszeregu. Tyłem do naszego bloku – przodem do bloku VI, gdzie jest Wałbrzych.

(Plan obozu)

No więc po ustawieniu się w dwuszeregu zdjęliśmy nakrycia głowy i odśpiewaliśmy jedną zwrotkę i refren Hymnu Internowanych.

Wałbrzych był oczywiście w oknach. Okazało się, że mieli tekst Hymnu ale nie znali melodii. Mieli więc okazję nauczyć się melodii. Później podczas naszego spaceru (dalej odbywaliśmy w spokoju spacer) słyszeliśmy jak koledzy z Wałbrzycha ćwiczyli śpiew. Wiedzieliśmy, że oni też wyjdą na spacer i też odśpiewają Hymn. Zamieniłem parę słów z Jurkiem Szulcem , Jackiem Pilichowskim, Mirkiem Sośnickim i Andrzejem Ratajczakiem (znajomi z Wałbrzycha). Ponieważ nie znałem tekstu drugiej zwrotki Hymnu Internowanych (zapomniałem), więc poprosiłem ludzi z Wałbrzycha aby rzucili mi kartkę z tekstem. W międzyczasie przyszedł Kamerton (Esbek o nazwisku Niemiec. Mówią też na niego Śpiewak.) ten mały który kiedyś groził mi odebraniem widzenia. No i akurat rzucili mi kartkę z Wałbrzycha. Kamerton zauważył to i rzucił się w moją stronę aby odebrać mi kartkę. Ponieważ byliśmy w grupie przekazałem komuś z tyłu. Później Krzysiek włożył ją do kieszeni. Esbek podskoczył do niego, a Krzysiek wyjął ręce z kieszeni i pokazał mu że, ma papierosy. W tym czasie kartka spadła na ziemię, ale zanim ubek się zorientował, złapał ją Krzysiek Kubasiak. Kamerton zaczął go gonić (bardzo pociesznie to wyglądało – to jak esbek bawi się z nami w berka), ale Krzysiek wziął kartkę do ust i udawał że zjadł. Kamerton miał prawie łzy w oczach. Stanął na środku (w najgorszym śniegu – Jurek zwrócił mu uwagę, że zmoczy sobie nóżki) i pilnował, żebym nie zbliżył się do Krzyśka i nie odebrał kartki. Tymczasem st. kapral Karczewski stojąc na baczność meldował przez radiotelefon o zajściu i wzywał posiłki. Okazało się – kiedy chciałem wziąć kartkę od Krzyśka, że on też już tej kartki nie ma. Przybyły posiłki. Oficer dyżurny z biało-czerwoną opaską na rękawie, sierżant – fachowiec od „kipiszu” (rewizji). Weszli do pawilonu na dole. Został st. kapral Karczewski. Wziąłem od ludzi tę kartkę i nie ukrywając się (widział to Karczewski) przeczytałem. Był tam oczywiście tekst drugiej zwrotki Hymnu Internowanych

O usłysz Panie skargi nasze

O usłysz nasz tułaczy śpiew.

Znad Odry, Wisły, Sanu, Bugu

Męczeńska do cię woła krew.”

Przypomniałem sobie tekst, nauczyłem się na pamięć i schowałem do kieszeni (oczywiście tak, żeby kapral to dokładnie widział.) Skończyliśmy spacer i poszliśmy do pawilonu. Wszedłem do celi, nie zdążyłem się rozebrać i przyszedł oficer dyżurny i poprosił mnie w kurtce (tak jak byłem ubrany) na dyżurkę. Był tam Tłok, Kamerton, Karczewski, oficer dyżurny i ten specjalista od rewizji. Kamerton do mnie (był cały czerwony i bardzo zdenerwowany): Panie Piesiak, niech pan natychmiast odda tę kartkę. No więc ze stoickim spokojem wyjąłem kartkę z kieszeni rozwinąłem ją i podałem mu (była jeszcze trochę mokra, bo Krzysiek ją jadł) Widziałem, że jak czytał to zrobił się jeszcze bardziej czerwony i prawie płakał. Spodziewał się pewnie jakiś tajnych instrukcji, poufnego listu czy innych podobnych rzeczy, a tu okazało się, że naganiał się za jedną zwrotką pieśni religijnej. To był dla niego cios. Mówi do mnie, że on nie pozwoli sobie, żebyśmy „grali z nim w gumki”. Ja mu na to, że to przecież on nas ganiał po podwórku a nie my jego. On na to, że napisze na mnie raport. Ja mówię, że od tego jest, żeby pisał raporty, za to mu płacą. Spytałem się czy to już wszystko. Przytaknęli i wyszedłem. Pograliśmy później trochę w brydża. Dowiedzieliśmy się, że przyjechało czterech esbeków z KWMO z Jeleniej Góry. Ktoś puścił farbę, że jest Kempa (szef esbeków), ale później okazało się, że to jest kaczka. Wezwali Ryśka Sokoła na rozmowę i dość długo go trzymali. Później przyszedł Kamerton po Jurka Popioła, aby przyszedł na dół na rozmowę. Jurek na to, że nie ma o czym z nimi rozmawiać i że nie pójdzie. Chyba, że przyniosą formalne wezwanie na przesłuchanie. Później Kamerton przyszedł do mnie do celi. Leżałem akurat na łóżku i czytałem w Gazecie Robotniczej wypociny generał Jaruzelskiego. On (Kamerton) mówi do mnie, że proszą mnie na rozmowę na dół. Pytam kto? Panowie z KWMO w Jeleniej Górze. Ja na to, że nie mam im nic do powiedzenia i nie pójdę. Kamerton spytał jeszcze czy ma to przekazać im i poszedł. Jurek jeszcze krzyknął za nim, że jeżeli mają coś do nas to jesteśmy na górze. I na tym sprawa się skończyła. Po pół godzinie panowie esbecy opuścili nasz Pawilon. Wrócił Rysiek Sokół. Okazało się, że przyjechał esbek, który bezpośrednio opiekuje się ich zakładem – Fabryką Dywanów. Oczywiście próbował Ryśkowi zasugerować, żeby coś podpisał, żeby dał się namówić na współpracę. Poza tym mówił mu, że już nie ma co szukać w swoim dawnym środowisku – w zakładzie, gdyż ludzie go nie chcą znać (tzn. Ryśka). Są to stare i wypróbowane metody esbecji, ale my mieliśmy czas, żeby nad tym się zastanowić i tak łatwo nie damy się wrobić.

Jest godz. 1540 już po obiedzie. Zuzia pewnie wróciła z dziećmi z przedszkola. Kiedy Was zobaczę? Dzieci pewnie rosną. Nie wiem czy mnie poznają jak wrócę.

Jeszcze wracam do spaceru. Po naszym spacerze ok. godz. 1100wyszedł Wałbrzych na spacer (prawie w komplecie). Zatoczyli kilka kółek, ustawili się naprzeciwko naszego pawilonu, zdjęli nakrycia z głów i odśpiewali Hymn Internowanych. To jest to. To jest Solidarność. Takie działanie mocniej oddziałuje na tych oprawców niż głodówki. Dajemy dowód, że jesteśmy zjednoczeni. Później Wałbrzych chodził i śpiewał taką piosenkę. (Na melodię jednej z zakazanych piosenek okupacyjnych.)

1) Dwunastego grudnia roku pamiętnego
Wyleciała WRON-a z gniazda czerwonego
Lecą WRON-y lecą od wieczora do dnia
Wkrótce po północy zaczęła się zbrodnia
Hunta nas uśpiła naród zniewoliła
Lecz związkowiec twardy nie zniesie pogardy

Ref. Wolności dla Polski i „Solidarności” x 2

2) Nie ma dzisiaj związku pośród społeczeństwa
A za nami łazi Służba Bezpieczeństwa
W nocy nalatują domy przeszukują
I naszych związkowców ciągle aresztują
Ciągle obiecują „Będzie wam jak w raju”
Zamiast tego mamy stan wojenny w kraju

3) Jadą suki jadą. Wszystkie na sygnale
Cała „Solidarność” siedzi w kryminale
Chociaż dziś siedzimy dobrze o tym wiemy
Jeszcze związkowcami wolnymi będziemy
Bez wyroku sądu w imię racji stanu
Hunta dała prezent czerwonemu panu.

4) Przyniesiemy wolność dla ludzi dla kraju
Będzie demokracja jak po 3-cim maju
Przyniesiemy wolność dla kraju dla ludzi
Nie złamie nas hunta niech się już nie łudzi

5) Miast wolnych wyborów, swobód demokracji
Wyszła banda ZOMO do pacyfikacji
Trzy krzyże stanęły losów kraju karty
teraz my musimy postawić krzyż czwarty
Na kopalni Wujek padło siedmiu braci
Których rozwalili generalscy kaci

Godzina 1900 – inaczej niż każdego dnia. Tym razem schodzimy się w świetlicy, Przychodzą prawie wszyscy. Punktualnie o siódmej śpiewamy Boże coś Polskę (dwie zwrotki) Hymn Polski. Na zakończenie odśpiewujemy dwie zwrotki Hymnu Internowanych. Dyżur dzisiaj miał Koń. Zdziwił się trochę, że inaczej niż zwykle śpiewamy, ale nie interweniował.

Później dziennik – ohydne przemówienie gen Jaruzelskiego. Słuchając tego, a szczególnie fragmentu mówiącego o umożliwieniu ludziom osiedlenia się w innych krajach (dobrowolna deportacja) – mamy nieodparte wrażenie, że przemawia do nas nie Polak. To wrażenie nurtuje mnie już od dawna.

Kończy się kolejny dzień odsiadki.

26 STYCZNIA 1982 r. (wtorek) 45 dzień

 Pobudka ok. godz. 615. Dzień rozpoczął się nam o godz. 745. Śniadanie – wczorajsza kasza manna i chleb z marmoladą. O godz. 900wyprowadzili na spacer Wałbrzych (pewnie myśleli, że w tym układzie kiedy oni wyjdą jako pierwsi to nie będą śpiewali). Po zatoczeniu kilku kółek, ustawiają się w dwuszeregu naprzeciw naszego bloku, zdejmują nakrycia głów i śpiewają dwie zwrotki Hymnu Internowanych. Za nimi stoi Karczewski z włączonym radiotelefonem i nadaje jak opętany. Dziś pogoda bardzo wietrzna. My wychodzimy o godz. 930. Ponieważ jest zimno wychodzi 22 osoby (na 35 wszystkich – Bolek na izbie chorych). Po kilku kółkach ustawiamy się w dwuszeregu twarzą do Wałbrzycha, zdejmujemy nakrycia głowy i śpiewamy dwie zwrotki Hymnu Internowanych. Wspólnie z nami śpiewają w oknach koledzy z Wałbrzycha (Oni mają tą możliwość gdyż nie mają blind na oknach. U nas na oknach są blindy ze szkła zbrojonego i bezpośrednio z okna nie widać dziedzińca.) Z Karczewskim (st. kapral) pojawił się jeszcze oficer dyżurny i jakiś sierżant. Po zakończeniu śpiewu mówią, że jeżeli będziemy śpiewali to będziemy wychodzić na spacer po pięć osób. My na to, że w tej sytuacji będą mieli 7 razy więcej hymnu. Później podczas dalszego spaceru przywitałem się z Andrzejem z Wałbrzycha (oczywiście z daleka). Karczewski skoczył do mnie natychmiast, że jeżeli jeszcze raz zatrzyma się przy oknie to zejdę ze spaceru. No więc nie zatrzymywałem się i rozmawialiśmy w biegu. Karczewski podszedł do pawilonu VI. Stanął jak żandarm i pilnował. Było dosyć zimno i ludzie zaczęli schodzić ze spaceru. Zostaliśmy we czwórkę. Karczewski w swojej czapce bez nauszników zaczął marznąć. Założyliśmy kaptury i… wytrzymaliśmy na spacerze pełną godzinę. St. kapral po prostu zesztywniał, zasłaniał się kołnierzem. Chciał nas zgonić pięć minut przed terminem, ale powiedzieliśmy mu, że zgodnie z ich regulaminem spacer może skrócić tylko komendant.

Po spacerze wychowawca przyniósł katalog książek w bibliotece.

Teraz jest godz. 1830 i dopiero skończyłem wypisywanie książek. szczególnie wybrałem sobie pozycje ze starożytnej historii i filozofii wschodniej. Dziś był dosyć dobry obiad – kapuśniak, makaron z sosem, sztuka mięsa, surówka.

Jest już po kolacji – owsianka na mleku. W tej chwili przez głośnik leci transmisja (a właściwie retransmisja fragmentów posiedzenia).

W tej chwili zgasło światło – chyba w całej Kamiennej Górze.

Piszę dalej przy świeczce (z margaryny). Wszyscy jesteśmy zbulwersowani wystąpieniem posła (właściwie osła) Janusza Przymanowskiego. Wystąpienie to można porównać do występu małpy w cyrku objazdowym. Jest to kompletna kompromitacja najwyższego organu władzy państwowej. Jest część uczciwych posłów w Sejmie ale większość z nich to tak jak w piosence Maćka Zembatego (Maciek pewnie siedzi też gdzieś w ???) Sejm głuchych i ślepych.

„Stuk, stuk laską w podłogę. Sejm, sejm wyraża zgodę.
Stuk, stuk laską o blat sejm mówi tak.”

Za oknami gwiżdże wiatr. W tej chwili zapaliło się światło.

27 STYCZNIA 1982 r. (środa) 46 dzień

Wczoraj o godz. 700 zeszliśmy się na świetlicy. Przyszli prawie wszyscy ludzie od nas (oprócz kilku, którzy rzeczywiście się boją). Odśpiewaliśmy 2 zwrotki Boże coś Polskę, jedną zwrotkę Hymnu Polskiego i dwie zwrotki Hymnu Internowanych. Ładnie to zabrzmiało. Trząsł się cały pawilon.

Wieczorem trochę czytaliśmy. Zgasili światło zaraz po godzinie 900.

Dziś pobudka ok. godz. 700. Oddziałowy długo mocował się z zamkiem i nawet nie krzyknął pobudka. Później ktoś (chyba oddziałowy) zgasił nam światło. Dziwne!

Edek słyszał dziś rano ok. godz. 640 śmieszną rozmowę na dyżurce przez telefon. Dziś o 6.00 przyjął służbę jakiś inny oddziałowy (chyba Gnida zachorował). Przed siódmą zadzwonił telefon i oddziałowy. Spytał: „Odmykać? Z tamtej strony chyba kazali odmykać, więc oddziałowy powiedział „Dobra!” i poszedł otwierać cele. Ponieważ nikt z cel nie ruszył się (mimo zapalonych świateł) więc oddziałowy pewnie myślał, że popełnił błąd i pogasił światło.

Wstaliśmy ok. godz. 745. Na śniadanie jadłem chleb z dżemem. Już o godz. 830 wygonili na spacer Wałbrzych (pewnie myśleli, że śpiochy nie wyjdą!) Wałbrzych stawił się prawie w komplecie i odśpiewali Hymn. U nas na drzwiach świetlicy powiesili zarządzenie podpisane przez wychowawcę por. Henryka Majaka, że na spacer wychodzimy w dwóch turach: I tura cele 46, 50, 51, 52 (my) i II tura: 36,37, 40, 41, 42. Pewnie myśleli, że jak będziemy w mniejszych grupach to nie odważymy się śpiewać. Wyszliśmy o godz. 930 Nasza strona wyszła w komplecie – 14 chłopa i odśpiewaliśmy pięknie i głośno 2 zwrotki Hymnu Internowanych. Potem podczas spaceru śpiewaliśmy jeszcze „13 grudnia”.

Za drzwiami w odległości ok. 200 m jest ulica, mieszkają ludzie. Często zatrzymują się podczas naszego spaceru, przyjaźnie machają. Dziś stanął jakiś dziadek i próbowaliśmy się porozumieć. On krzyczał tylko: „Kiedy wyjdzieta?” My na to: „To od was zależy.” Na koniec on podniósł rękę z gestem „Victoria”. U nas też powędrowały ręce z literą „V”.

Po nas, o godz. 1030 wyszła na spacer druga grupa z naszego pawilonu (kilka osób nie wyszło). Mimo, że obawialiśmy się o ich śpiew, jednak twardo stanęli i odśpiewali.

Przed obiadem przybył bibliotekarz. Moje zamówienie zrealizują prawdopodobnie jutro. Szczególnie zależy mi na „Filozofii Indyjskiej”. Dziś dostaliśmy trochę książek z Historii Starożytnej. Staram się nie tracić tutaj czasu. Zafrapowała mnie Biblia i historia starożytna do tego stopnia, że nie mam nawet ochoty na grę w brydża. Dziś ok. 12.00 przywieźli nowego „towarzysza niedoli”. Mirosław Zygmunt, członek NSZZ „Solidarność” w Woj. Przeds. Sprzętu i Transportu Wod. Melioracyjnego w Jeleniej Górze. Facet dość dziwny. rzekomo zajmuje się rusznikarstwem (konserwuje broń myśliwską i pewnie w tej dziedzinie miał szerokie kontakty z milicją, SB i prominentami). Prawdopodobnie na początku tego tygodnia w Kowarach został zabity milicjant (podczas przeszukania) i rzekomo dlatego zamknięto tego rusznikarza. Właściwie nikt go nie zna. On nie bardzo wie za co siedzi, nie wie kto jest dyrektorem jego zakładu (firma zbankrutowała w ostatnich dniach). Siedział prawdopodobnie już od 19 do 23 grudnia w areszcie KMMO przy ul. Armii Czerwonej (siedział wówczas prawdopodobnie z ludźmi z Orła, których zwinęli za ulotki). Wypuścili go i ponownie zamknęli przedwczoraj czyli 25 stycznia. Dotąd nie otrzymał decyzji. Sprawa jest co najmniej dziwna. Trzeba to wszystko dokładnie sprawdzić. O godz. 18.00 przyszedł komendant Jankowski. Rozpatrywał podania o dodatkowe widzenia. Rozmawiał m.in. z Krzyśkiem Tulaszem, Jurkiem Nalichowskim, Frankiem Bugańskim, Irkiem Kwiatoszem?? i kilku innymi. Ja do niego nie miałem sprawy i on do mnie też nie miał. Akurat w tym czasie jak siedział w pokoju wychowawcy my zeszliśmy się o godz. 19.00 w świetlicy i gromkim głosem odśpiewaliśmy nasz codzienny apel, naszą codzienną modlitwę. Na pewno mu się spodobało.

Później dziennik… i zaraza. Podwyżki od 1 lutego. Straszne podwyżki, przytłaczające. trudno nam, siedzącym tutaj wyobrazić sobie jak ludzie na to zareagują. „Solidarność” bez wytchnienia walczyła z tymi podwyżkami. Oni mają czelność powiedzieć, że podwyżka ta wzmacnia pieniądz, że ludność poprzez rekompensaty otrzyma o 90 mld więcej pieniędzy niż wyniesie wzrost kosztów utrzymania. Skandal. Sejm, Rada Ministrów, i KC z generałem na czele to Parada Oszustów. Nie wiem ale wydaje mi się, że naród się nie ugnie. Jeżeli ludzie zaprotestują to my na pewno mamy siedzenie co najmniej do maja, ale to jest w tej chwili mniej ważne. Najważniejsze jest dobro społeczeństwa. Tylko junta może wprowadzić podwyżki lufami czołgów i karabinów a to nigdy nie da pewności, że będą mogli spokojnie podnieść te lufy do góry.

Michał miał dzisiaj dziwny telefon od teściowej! Zawołali go do drugiego pawilonu (też dziwne). Teściowa przekazała, że Teresa (jego żona, która jest w 3-gim miesiącu ciąży.) jest chora i prawdopodobnie pójdzie w poniedziałek do szpitala. Może to jeszcze jedna manipulacja esbeków? Może będą go chcieli szantażować?

Dziś podczas spaceru dowiedzieliśmy się, że do Wałbrzycha przywieźli dwóch noszowych. Studenci – jeden z Uniwersytetu Wrocławskiego, drugi z KUL-u lubelskiego. Trzymali ich (i przesłuchiwali) dziesięć dni, w KWMO w Wałbrzychu.

Rysiu Kulesza od wczoraj (po wizycie lekarza, zresztą wymuszonej przez nas) jest na izbie chorych. Prowadzi głodówkę i czuje się w miarę dobrze.

Jutro czwartek, dzień odwiedzin. Kilka osób będzie miało odwiedziny. Ja na tę godzinę muszę czekać jeszcze tydzień. Liczę się również z tym, że mogą mi nie dać tego widzenia w lutym, ale takie są reguły ich walki, ich faszystowskiej walki ze społeczeństwem i „Solidarnością” .

W żadnym wypadku nie można się im poddać. Tego wymaga honor Polaka i honor „Solidarności”.

Mija godzina 2300. Garsija pewnie za chwilę zgasi nam światło (z nim zawsze można wytargować i wtedy okna zasłaniamy kocami). W tej chwili na korytarzu kursuje esbek (podsłuchiwacz nocny) albo kpt. Jankowski. Jeszcze nie rozpoznaliśmy dokładnie

Mija kolejny dzień niewoli.

08 LUTY 1982 r. (poniedziałek) 58 dzień

 W niedzielę wieczorem wpadli do nas klawisze – Koń i Tłok. Była godz. 21.30. Mieliśmy zapalone światło (swoim sposobem). Koń i Tłok byli pijani. Dyżur miał Tłok. Zaczęli grzebać po sali. Zabrali nam grzałkę. Potem zorientowali się, że światło zapalamy od środka. Tłok wdrapał się i powyrywał wszystkie przewody z puszki. Krzyczeli, że komendant nas ukarze itd. itp. Na tym się chwilowo skończyło.

Dziś rano próbowali nas zbudzić. O godz. 615 na pobudkę, ale wstaliśmy jak zwykle o godz. 745. Rano wypuścili na spacer najpierw Wałbrzych. Potem od nas tych z lewej strony pawilonu. W tym czasie gdy nasi byli na spacerze, wychowawca poprosił nas na dyżurkę. Odczytał mi decyzję komendanta, która mówiła o tym, że w związku z tym, że śpiewamy na spacerze pozbawia nas na okres tygodnia spaceru. Nas tzn. cele 46,49,50,51,52. Decyzja ta podparta jest odpowiednim paragrafem regulaminu (mówi on, że w wypadku zagrożenia bezpieczeństwa komendant może pozbawić spaceru). Powiedziałem, że nie przyjmuję do wiadomości. Poza tym powiedziałem porucznikowi, że powinien wszystkich o tym zawiadomić.

Dziś już na spacerze nie byliśmy.

Godz. 1900 jak co dzień na świetlicy zebraliśmy się aby odśpiewać nasze codzienne pieśni – Boże coś Polskę, Hymn Polski i Hymn Internowanych. Cały dzień właściwie czytałem. Historię Starożytną i Filozofię Indyjską.

Wczoraj pozrywali nam instalacją, a dziś już mieliśmy grzałkę i światło. Wieczorem po godz. 2200 zasłoniliśmy okna kocami i do godz. 2400 czytaliśmy sobie przy świetle. Tak nam upłynął kolejny dzień.

09 LUTY 1982 r. (wtorek) 59 dzień

Godz. 610 zapalają się światła i Koń ogłasza na pobudkę. Oczywiście nie reagujemy. Rysiek wstał zgasił światło i zamknął drzwi. Po pięciu minutach znowu zapalają światło i zamykają kraty i drzwi na klucz. Czuję, że coś się szykuje. Wykręcamy żarówkę i śpimy dalej. Słyszę szum na korytarzu. Słyszę, że jest ich tam więcej niż zwykle. Wygląda na to, że szykuje się potężny kipisz. Za chwilę krata otwiera się, wchodzi Koń, wchodzi na stołek i wkręca żarówkę. Dyryguje nim znany skądinąd kapitan (siwy) dowódca straży więziennej. Włażą do celi. Mówi coś do mnie, ale naciągam koc na głowę i odwracam się do niego tyłem. To samo robią pozostali koledzy. Któryś z klawiszy mówi do mnie „panie Piesiak proszę wstać”. Na to ten siwy, wyraźnie prowokacyjnie – „jaki tam pan”. Wyszli. Wykręcamy ponownie żarówkę. Wracają. Kapitan-esesman rozkazuje Koniowi wkręcić żarówkę i pozrywać napisy – hasła które Krzysiek ma nad łóżkiem. Koń skwapliwie wdrapuje się na stołek i zrywa te napisy. Zostawia tylko nekrolog ??? i Grudnia! Doskonałe! Wtedy kapitan zrywa nam znad drzwi naklejkę z „Solidarnością” niszcząc przy okazji obrazki święte (po prostu podarł). Nie wytrzymałem i warknąłem spod koca – Esesman! Musiało go to ruszyć. Pytają dlaczego wykręciłem żarówkę. Edek na to – po to abyście ją wkręcali. Esesman jeszcze raz nakazuje nam wstać, gdyż chcą zrobić przeszukanie. Słyszę przez drzwi, że ludzie z innych cel są już na świetlicy, a gorliwi klawisze przewracają wszystko do góry nogami. My śpimy dalej. Godz. 745. Wstajemy. jak co dzień robię gimnastykę. Myję się. Przychodzi znowu esesman. Mówi, że jednak można wstać. my na to, że jest to nasza normalna pora wstawania. Pościeliliśmy łóżka i ubraliśmy się. Esesamn mówi, że mamy wyjść na świetlicę, bo oni chcą zrobić przeszukanie. My na to, że nie wyjdziemy a przeszukanie mogą sobie zrobić, my im nie przeszkadzamy. Wyszedł. Za chwilę wraca. Jeżeli nie wyjdziecie do godz. 815 to na rozkaz komendanta użyjemy siły. My na to, że w takim razie czekamy, aż nas wyrzucą siłą. Zrobiliśmy sobie śniadanie – chleb z kiełbasą i spokojnie spożywamy posiłek. O godz. 820przychodzi Koń i prosi mnie do komendanta. Okazuje się, że przybyło naczalstwo. Major Jankowski i naczelnik (kapitan). Wszedłem do pokoju wychowawcy. Jankowski jak zwykle w swej esesmańskiej skórze. On do mnie: „Co to ma znaczyć to, że nie wstaliśmy na pobudkę i to, że utrudniamy im przeszukanie. Ja oczywiście nic. Naczelnik do mnie czy zdaję sobie sprawę z tego gdzie się znajduję. Ja mówię, ze zdaję sobie sprawę dokładniej niż on sobie wyobraża. Jankowski – 7 dni ścisłego za niesubordynację od zaraz. Wykonać! Porucznik Majak – wychowawca, oczywiście służalczo, tak jest. Wtrącał się esesman, ja mu mówię, ze nie pozwolę aby nas obrażał (powiedział na nas w celi gnojki). Mówię, że mając wzgląd na jego siwe włosy, nie obraziłem go jeszcze. On na to, że mówiłem na niego esesman. Ja na to, że niestety z jego postępowania wynika, że tak jest. Wróciłem, wzięli mnie na świetlicę. Rewizja osobista. tak gorliwie to robili, ze aż kazali mi się rozbierać do bielizny. Idioci. I tak nadgorliwiec nie znalazł tego czego nie mógł znaleźć. Odpięli mi znaczek. Ale dopiero gdy sam się do niego dorwał to pozwoliłem. Sam im nie oddałem. Powiedział, że zaniesie do komendanta. Za chwilę jeszcze raz poszedłem do komendanta w sprawie tego znaczka. Oczywiście rozmowa głupia. Mówi, ze ponieważ związek jest zawieszony to nie wolno nam nosić znaczków. Ja mu na to, że boją się znaczków, boją się śpiewu. Poza tym mówię, że nie ma o czym rozmawiać, gdyż nie rozmawiam z Polakiem. To go ruszyło. Mówi, że jest zarządzenie aby zdejmować znaczki. Ja wiem, ze nie ma takiego zarządzenia, więc do niego, żeby mi je pokazał. On mówi, że znaczek przechowają w depozycie. Jeżeli nie będzie polecenia to nie zniszczą znaczków (!!). Sami tego na pewno nie zrobią, gdyż im na tym nie zależy. Poza tym zaczął mnie straszyć dekretem! Zaśmiałem mu się w twarz i wyszedłem!

Poszedłem do celi obserwować przewalankę. robili to dokładnie i skrupulatnie – fachowo. Oczywiście prawie nic nie znaleźli. Kilka kopii pism, które wysyłaliśmy w różne strony. Poza tym zabrali książkę „Parasol” z pieczątkami z tego obozu. Zażądałem zwrotu albo pokwitowania. Powiedziałem im, że jest to normalna kradzież mojego mienia! Siwy jeszcze raz został wyzwany od esesmanów. W naszej celi buszowało chyba z sześciu. Poza tym o czym już wspominałem nic innego nie znaleźli. Skończyli po godz. 10.00. W trakcie komendant spotkał się na świetlicy z przedstawicielami cel. Powiedział, że dali nam zbyt dużą swobodę, że łamiemy regulamin, że śpiewamy na spacerze itp.. W związku z tym cele będą otwarte tylko zgodnie z ich regulaminem, tj. 800 – 1000, 1400-1700 i 1930-2100. Zabrania śpiewu na świetlicy. To wszystko.

O godz. 1000 gorliwy Koń oczywiście pozamykał. Zaczęło się tłuczenie krzesłami o kraty. Biegał jak z pęcherzem. To ktoś chciał ciepłej wody, to do maszynki itp.. O godz. 1130 wziął mnie, Ryśka i Krzyśka do lekarza. Przed wykonaniem wyroku lekarz musi zbadać. Po drodze spotkaliśmy się z ludźmi z Wałbrzycha. Wałbrzych kiedy dowiedział się o tym wszystkim (już wcześniej) zszedł ze spaceru. Z naszych spacerowali tylko Michał O. (ze względu na zdrowie) i Zbyszek B. Lekarz był zmartwiony tą karą (albo udawał). Podpisał kwity, że zdolni. Wróciliśmy. Koń kazał nam spakować swoje rzeczy. Koce, materace, rzeczy osobiste. Pozwolili nam wsiąść książki, zeszyty. Dobre i to. Po obiedzie pierwszy wybył Krzysiek K. Osiedlił się w celi nr 6 (na dole, tam gdzie urzędują esbecy). Potem Rysiu – cele nr 4. Później ja – cela nr 1 (jest godzina 1355 – nasi jeszcze są zamknięci w celach). Jestem już w jedynce – wymiary 1,5m x 3 m. Wyposażenie: łóżko metalowe, stolik, taboret, zlew, muszla klozetowa, kosz na śmieci, półka wisząca i to wszystko. Nie jest zbyt brudno, widać że były bielone ściany. Na podłodze jeszcze rozmazane wapno. Brudne okna. Mało przez nie widać. Poza tym podwójne kraty – zewnętrze i wewnętrzne (których nie można otwierać). No i na zewnątrz ta cholerna blinda – z grubego zbrojonego szkła. Okna można tylko uchylić. Najgorzej, ze światłem. Żarówka – chyba 60-ka nad drzwiami, we wnęce za grubą kartą. Daje bardzo mało światła. Ciężko będzie z czytaniem. Nie mam świeczki. Zaraz po przybyciu – stołkiem w kraty. Przyszedł Koń. Zażądałem wrzątku na herbatę, ciepłej wody i szmaty do umycia podłogi. Jeżeli chodzi o wrzątek to mówił, że tu będzie trudno. Ja mu na to, że nic mnie to nie obchodzi jak on to zrobi, ale ja chcę pić herbatę i koniec. Powiedział, że przyniesie. Zajrzał do mnie Franek (ten z Opola). Mówi, że krata jest otwarta to przyszedł.

O godz. 1500 na świetlicy chłopcy zaczęli śpiewać Boże coś Polskę. Odśpiewaliśmy wspólnie z nimi. potem Hymn Polski i Hymn Internowanych. Zaraz po śpiewie Koń pozamykał ich w celach (Końska nadgorliwość). Przynieśli nam wiadro z wodą, szmatę i wrzątek na herbatę. Przyszedł Koń z Wackiem H, który jest kalifaktorem. Teraz jest godz. 1615. Szybko się ściemnia. Ciekawe jak to będzie przez ten tydzień. Sądzę, że nie odczuję tego zbytnio. Będę miał więcej czasu na przemyślenia i czytanie. Najbardziej martwię się o czwartek. Czy wpuszczą Zuzię na widzenie? W zasadzie nie zostałem pozbawiony widzenia, ale z tymi esesmanami nic nie wiadomo. W tej celi w której siedzę, siedział w grudniu Leszek Kaszubski. Wtedy było bardzo zimno. W tej chwili jest ciepło. Kaloryfer – dwa żeberka ciepły. Wsadzili nas specjalnie tak abyśmy nie mogli się porozumiewać przez ścianę. Rysiek trzy cele dalej, Krzysiek dwie cele od Ryśka. Stare faszystowskie metody. Dziś jeszcze jeden z gerberów, które dostałem od Zuzi był zupełnie świeży. Dwa już zwiędły. Tak się składa, że zwiędły w tym dniu, w którym esesmani buszowali po celi. Jeden włożyłem między kartki dzieła Lenina do zasuszenia.

Godz. 2055.

O godz. 1900 śpiewaliśmy przez okna Boże coś Polskę, Hymn Polski, Hymn Internowanych (nasi ludzie na górze są pozamykani w celach). Ponieważ nie pozwolili śpiewać na świetlicy więc śpiewamy przez okna. Na kolację przynieśli zupę mleczną i pół chleba. Mam smalec, jakiś pasztet i cebulę. Nie jest źle. Światło rzeczywiście bardzo słabe. Stawiam sobie stół i krzesła na łóżku. Tak lepiej widać. Dyżur nocny ma Gnida. O 1920 apel – oficer dyżurny przebiegł. Nie wstawałem – zresztą on tego nie oczekiwał. Na DTV tamtych z góry wypuścili z cel. O 2000 zażądaliśmy wody na herbatę. Przynieśli Andrzej S. i Janusz P. z Gnidą. Dostałem przy okazji świeczkę. Wypiłem herbatę, zjadłem chleb ze smalcem i z cebulą. Jutro idę do lekarza, żeby załatwił z tym światłem. Okno się nie zamyka – trzeba podpierać kołkiem. Brak spłuczki – spłukuję wiaderkiem.

Ogólnie można wytrzymać tylko koniecznie trzeba załatwić tym światłem. Już po 2100 zaraz zgaszą światło. Trzeba się umyć i spać. Mija kolejny dzień więzienia – trochę inny od poprzednich.

10 LUTY 1982 r. (środa) 60 dzień

 Jutro mam 28 urodziny. Jeszcze mi trochę życia zostało i chyba zdążę jeszcze coś robić. W sobotę – 13 lutego minie 2 miesiące wojny i dwa miesiące naszej odsiadki. To dużo. To zbyt dużo, jeżeli spojrzy się na to z punktu naszej obecnej bezczynności. Dwa miesiące stracone bezpowrotnie, dla kraju, dla związku, dla naszych rodzin i naszego życia.

W sobotę przystępujemy do 24 godzinnego postu. W ten sposób (skromny, ale jedyny możliwy) zamanifestujemy swój protest przeciwko sytuacji w Polsce.

Zbliża się godz. 1200. Drugi dzień samotności. Nie odczuwam tego zbytnio. Przede mną zdjęcie. Uśmiecha się do mnie Zuzia. Czy jutro wpuszczą ją na widzenie? Jeszcze dokładnie nie wiadomo.

Dziś Tłok zrobił nam pobudkę ok. 7.15. Oczywiście nie wstałem. Dopiero kiedy powiedział, żeby iść na górę po kawę i „maryśkę” (margarynę) to się podniosłem. U góry prawie nikt nie wstał na pobudkę. Wlazłem do celi i położyłem się do łóżka. Rano jest nieprzyjemnie. Ciemno – tylko żarówka świeci spoza krat. Postanowiłem, że wstanę jak będzie jasno. Wstałem ok. godz. 9.00. Zażądałem wrzątku na herbatę. Przyniósł Paweł J. Oczywiście pilnował go Tłok. Na śniadanie zjadłem dwie kromki z pasztetem (jeszcze z domu). Później czytałem historię. Zagonili Zygmunta do sprzątania korytarza, tu na dole. Powiedziałem, żeby przekazał wychowawcy sprawę światła. Poszedł, wrócił z wychowawcą. Porucznik stwierdził, że nic nie może (nawet nie wszedł do celi!). Rano Wałbrzych był na spacerze. Porozmawiałem z ludźmi. Mam taką możliwość przez szparę w oknie. Ludzie boją się podchodzić do okna, gdyż goni ich spacerowy. Wczoraj mieli dokładną rewizję. Wpadło kilka ważnych rzeczy. Nie pozamykali ich jednak i nie zabronili śpiewu na świetlicy.

Później wyszło na spacer kilku naszych (z lewej strony pawilonu) Zbyszek B., Antek N., Janusz P., Kowalczyk, Zbyszek T. i Michał O. (ze względu na zdrowie). Michał powiedział, że przekazał lekarzowi sprawę światła. Lekarz powiedział, że będzie interweniował. Może dziś uda się załatwić. Siedzę sobie i tak myślę o tych moich karach. Zakaz korespondencji do 20 lutego, odebranie wypiski na luty, spacer na tydzień, tydzień ścisłego. Trochę za dużo na jednego. Nie wiem czy im starczy kar regulaminowych. I za co? Za śpiewanie, za czytanie wieczorami, za noszenie znaczka „Solidarności”, za to że nie mam ochoty rozmawiać z esbekami. Co oni chcą przez to uzyskać? Czy chcą wzbudzić w nas nienawiść? Jeżeli o to im chodzi to na pewno wybrali dobrą drogę. Tylko nie wiem, czy im to wyjdzie na dobre.

Podsłuchałem rozmowę Bolka G. z ubekami (dziwię się, że w ogóle poszedł na nią). Obracało go dwóch ubeków. Płaszczył się i kompromitował. Próbował z nimi rozmawiać jak z ludźmi, a najbardziej znamienne jest to co mu powiedzieli na końcu: „Wreszcie kto tu siedzi? Pan, panie G. czy my?”

W tej chwili znowu kogoś obracają. Słabo słyszę ale można trochę wyłowić.

W tej chwili zajrzał do mnie Franek, udało mu się przesmyknąć, bo były otwarte kraty na schodach. Między dołem a górą są dwie kraty i dwie zamykają. Dobijam się teraz, żeby dostać się do lekarza.

Godz. 1915

Za oknami gwiżdże wiatr. Na korytarzu trzaskają drzwi – nie zamykają się gdyż esbek kiedyś zepsuł zamek. Ponieważ komendant zabronił śpiewania na świetlicy, więc śpiewamy w celach przez okna. Nie wychodzi to równo, nie jest w tonacji, ale jest to bardzo przejmujące. Ten kto słucha z boku na pewno czuje ciarki. Śpiewamy „Boże coś Polskę”, Hymn Polski i Hymn Internowanych. Dziś nasi chłopcy u góry śpiewali Hymn Internowanych o godz. 1000 i o 1500 – na korytarzu. Oczywiście od razu Tłok zamykał wszystkich do cel. Ok. godz. 1400 przyszedł do mnie porucznik (wychowawca) z jakąś panią z prokuratury (zapomniałem nazwiska). Pytała o szczegóły mojego zatrzymania itp.. Teraz dopiero po 2-ch miesiącach prokuratura obudziła się. Dopiero teraz zorientowali się, że jest trochę obywateli internowanych. Bzdura. To jeszcze jeden akt sztuki teatralnej odgrywanej tym razem przez panią prokurator.

Rozmowa była raczej krótka. Później poszedłem do lekarza. Trafiłem na tego „weterynarza” – chyba jest esbekiem. Chodzi mi o to światło. Mówię mu, że mam słaby wzrok i to światło może spowodować jeszcze pogłębienie wady. On na to, żeby nie czytać. Idiota. Akurat byli przy tym ludzie z Wałbrzycha. Zmieszali go z błotem, a ja zrezygnowałem z jego usług. Na obiad dziś dali zupę grochową i łazanki z mięsem. Po południu czytałem dalej historię starożytną. Ok. godz. 1700 robi się już ciemno. Powoli przyzwyczajam się do tego światła.

Kolacja – zupa mleczna – jakaś kasza i marmolada. Koledzy przynieśli wrzątek i zrobiliśmy sobie herbatę. O godz. 1920 – apel, siedziałem na łóżku przykryty kocem i czytałem. Wszedł Koń z oficerem dyżurnym. O apelu powiedział dopiero gdy pootwierał drzwi i kratę. Nie ruszyłem się. Zresztą czy dlatego, że nas tutaj wrąbali – m.in. przyczynił się do tego Koń – ja mam przed nimi silić się na grzeczność?

Jutro czwartek. Rysiek M. mówi, że jestem na liście tych, którym przysługują widzenia. Mam nadzieję, że jutro będę się widział z Zuzią. Jutro biorę się za Filozofię Indyjską. Kończy się dzień. O 2100zgaszą światło. Mam świeczkę, ale nie mam ochoty siedzieć przy niej po nocach. Wolę zaczekać jak będzie jasno. Znowu minął dzień. Jeszcze pięć dni samotności. Dziś byłem w naszej celi 52. Jeszcze jeden czerwony gerber (z tych, które Zuzia przyniosła 2 tyg. temu) trzyma się zupełnie dobrze.

17 LUTY 1982 r. (środa) 67 dzień

Ponieważ wczoraj nie ustaliliśmy nic konkretnego z pobudką, więc postanowiłem, że dziś wstanę na pobudkę aby nie zaostrzać sytuacji. Garsija zrobił nam pobudkę o 600. Wstaliśmy z Ryśkiem. Niedośpielin (tak nazywamy Krzyśka gdyż urodził się we wsi Niedośpielin gm. Wielgomłyny) nie wstał. O godz. 620 przyszedł Koń z oficerem dyżurnym i widziałem, że był strasznie zdziwiony, że zobaczył nas na nogach. Pyta się dlaczego Krzysiek śpi, a ja mu mówię, że jest po prostu zmęczony. Napisałem list do komendanta.

Kamienna Góra dn. 17.02.82

                                                           Ob. Komendant
                                                           Obozu Internowanych
                                                           w Kamiennej Górze

Zwracam się u umożliwienie mi wizyty u lekarza okulisty. Mam dużą wadę wzroku (krótkowzroczność – 4,0 dioptrie i rozszczepienie). Warunki oświetleniowe są fatalne. Przez cały dzień musimy korzystać ze sztucznego oświetlenia, które zmieszane ze światłem dziennym ma fatalny wpływ na wzrok i na samopoczucie. Poza tym 7-dniowe przebywanie w celi jednoosobowej (9.02-16.02), w której przez cały dzień panował półmrok spowodowało u mnie odczuwalne pogorszenie wzroku. Po tak długim pobycie w tych warunkach stwierdzam, że wpływa to bardzo ujemnie na mój wzrok. Wina za uszczerbek na zdrowiu w tym względzie obciąża władze Zakładu Karnego w Kamiennej Górze, które od początku wiedziały o istniejących warunkach i ob. Komendant nie uczynił nic w kierunku zmiany tych warunków na lepsze.

                                                                                  A.P.

Po pobudce, Koń od razu gorliwie zamyka cele. Otwiera dopiero o godz. 800. O godz. 900 spotykamy się wszyscy w celi nr 40 (właściwie prawie wszyscy – na 36 osób przybyło 26). Obawiałem się tego spotkania ale w dziwo przebiegało spokojnie.

Co ustaliliśmy?

  1. Porządek dnia: pobudka godz. 700, o godz. 800-900 spotkanie na świetlicy, śpiew, praktyki religijne i godz. 900 spotkanie na świetlicy, odśpiewanie Boże coś Polskę, Hymn Polski, Hymn Internowanych, godz. 2230 zamykanie cel, godz. 2300 gaszenie światła.
  2. Ze względu na to, że cele są zamknięte, już od dziś nie respektujemy apelu wieczornego (nie wstajemy).
  3. Od jutra przez tydzień wszyscy mają wstawać o godz. 700. Później, po tygodniu, zasada jest taka, że wstajemy najpóźniej o godz. 700.
  4. Nie ma śpiewu na spacerze.!
  5. Trzyosobowa ekipa (Irek K., Władek K., Franek B.) przedłożą te ustalenia wychowawcy.
  6. Jeżeli nie otworzą krat, to od poniedziałku kalifaktorzy nie wydają posiłków, nie wychodzimy z cel po jedzenie i nie sprzątamy korytarzy, nie respektujemy apeli.

Zebranie skończyło się po 1000. Koń próbował podsłuchiwać ale Krzysiek pilnował i nie dopuścił go. O godz. 1020 – nasza strona wychodzi na spacer. Ok. godz. 1100 poszła do komendanta ta trójka. Wrócili dopiero po godz. 1200 . My już siedzieliśmy zamknięci w celach. O godz. 1215 Koń otworzył cele i zeszliśmy się na świetlicy. Koledzy zdali nam relację. Po pierwsze okazało się, że prowadzili negocjacje z komendantem, a nie powinni tego robić. Komendant stwierdził, że jeżeli chodzi o pobudkę i capstrzyk to on nie może podjąć decyzji. Musi się skontaktować z okręgiem. Zgodzi się na praktyki religijne i na śpiewanie o godz. 1900 ale zastrzegł, że tylko te 3 pieśni i to bez zmian w tekście! Poza tym powiedział, że odpowiedź uzyskamy w poniedziałek.

Wynikł problem czy w związku z tym podporządkowujemy się dziś apelowi, czy nie. Z dyskusji wynika, że przeważa ton zachowawczy tzn. ludzie chcą aby wstrzymać wszystkie działania do poniedziałku. Nie tak sobie to wyobrażała, ale widzę, że nie ma innego wyjścia. Musimy wstrzymać wszystkie akcje do poniedziałku.

Teraz jest godz. 1400. Koń otworzył cele. Mamy mieć otwarte do godz. 1500 (zgodnie z ich regulaminem). Tego zebrania nie skończyliśmy gdyż zaczął się obiad. Musimy się dziś spotkać jeszcze raz. Po południu – cele zamknięte. Wypuścili nas na kolację, zupa mleczna, kasza. Przed godz. 1900 na świetlicę. Chcemy odśpiewać swoje pieśni. Gnida na to, że musi dowiedzieć się od wychowawcy. Później przyszedł wziął Krzyśka na dyżurkę. Okazuje się, że przeprowadził konfrontację pomiędzy Krzyśkiem a Frankiem B., który był w tej trójce u komendanta. My powiedzieliśmy Gnidzie, że komendant zezwolił na śpiewanie tych trzech hymnów. Tak rzeczywiście można interpretować wyniki tych rozmów. Tymczasem Franek, nadgorliwiec stwierdził (na dyżurce przy Gnidzie i wychowawcy), że można to różnie interpretować no i, że nie jest zupełnie pewien czy komendant wyraził zgodę. To ten sposób nadgorliwość Franka zepsuła nam sprawę. Poza tym pokłócili się z Krzyśkiem, tam na dyżurce przy nich. Krzysiek jest impulsywny. Franek lubi dużo mówić, więc wiadomo jak to mogło wyglądać. Tutaj znowu jaskrawo wyszedł sposób w jaki oni próbują nas skłócić. Te konfrontacje doprowadzają do sprzeczek między nami i to jest im na rękę. Poza tym dla mnie jest całkowitą bzdurą proszenie komendanta o zgodę na śpiewanie pieśni narodowych i kościelnych. Ja nigdy bym nie upadł tak nisko, żeby go o to prosić. Po prostu uważam, że nie mają prawa nam tego zabronić. jeżeli chodzi o sytuację u ans w grupie. Uważam, po długim namyśle, że nie mamy innego wyjścia, ale przynajmniej do poniedziałku musimy się podporządkować ściśle ich regulaminowi. Tylko w ten sposób można wreszcie doprowadzić do zgodności tutaj, między nami. Jestem zdecydowany dla dobra sprawy przekonać do tego kolegów z naszej strony pawilonu. Wiem jak trudno ustępować i czuję to samo co wielu moich kolegów, ale uważam, że wszystko, wszystkie działania powinniśmy teraz podporządkować dążeniu do jedności tu wśród nas. Uważam, że targi o ten regulamin, o pobudki, o apele to jest kompletna bzdura i drobiazg. Przecież w Strzebielinku nigdy ten problem w zasadzie tak ostro nie stawał. Od początku nie ustawialiśmy się na pobudkę, nie wystawialiśmy kostki i nie stawialiśmy na apel. Każdy uważał, że jest to oczywiste. Śpiew przez okna rano i wieczorem, na spacerze w południe – to również były sprawy oczywiste i bezdyskusyjne. tutaj, tak jak zresztą powiedział ksiądz, każdy drobiazg może urosnąć do rangi problemu. Musimy przekroczyć ten próg i dla mnie ustępstwo tej naszej bardziej radykalnej strony jest krokiem naprzód do poprawy tutaj atmosfery.

Ostatecznie o 1900 nie wypuścili nas. Potem apel. Otwierali kraty, wstaliśmy. Przed dziennikiem wypuścili nas. O godz. 1930 zeszliśmy się na świetlicy i odśpiewaliśmy codzienne pieśni. Przyszło ok. 70% ludzi. Potem w naszej celi zaczęła się ostra dyskusja. Przyszedł Jurek N., Franek S. z celi 50, Bolek. Wyjaśniliśmy sprawę tego apelu. Wydaje mi się, że Jurka przekonaliśmy, a Franek powiedział, że się zastanowi. O godz. 2045 Gnida pozamykał kraty, a o 2115 zgasił światło. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i ok. 2200 zasnąłem.

18 LUTY 1982 r. (czwartek) 68 dzień

 Pobudka dziś o godz. 615. Wstaliśmy z Ryśkiem, Krzysiek miał małe kłopoty, ale wstał również. Ubraliśmy się i pościeliliśmy łóżka. Krzysiek pościelił łóżko, przykrył się książką i w ubraniu znowu przysnął. Ok. 630 przyszedł wychowawca. Sprawdził czy wstaliśmy. Mówi, że ktoś przyszedł na kontrolę i miał pretensje, że Krzysiek śpi. Ja mu powiedziałem, że przecież jest ubrany i ma pościelone, a teraz po prostu odpoczywa. Od rana cele otwarte. Okazało się, że wszyscy wstali na pobudkę. To dobrze. Dla mnie to oznacza, że jest możliwość wspólnego działania. Że możemy się tu dogadać. Zgodnie z naszą propozycją o godz. 800 schodzimy się na świetlicy. Przyszło ok. 20 osób. Śpiewamy „Kiedy ranne wstają zorze” potem „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Wierzę w Boga”. Następnie odmawiamy Litanię Narodu Polskiego i na zakończenie jedna zwrotka „Boże coś Polskę”. Ustalamy, że godz. 800 rano i 1900 wieczorem są to stałe terminy, których nie będziemy zmieniać. To również wprowadza spokój i pomaga w konsolidacji. Teraz zbliża się godz. 1100. O godz. 1000 Tłok (ma dziś dyżur) zamknął cele. Przypuszczam, że oni tym zamykaniem i otwieraniem będą teraz szafowali jako swoim koronnym argumentem.

Dziwna sprawa jest z karą Jurka N., Jurka P. i Adama D.. Do dziś nie przenieśli ich na dół. Mimo, że komendant udzielił im tej kary, jednak wychowawca twierdzi, że nie ma jeszcze rozkazu do wykonania tej kary. Wyszła również ciekawa sprawa z wczorajszym apelem. Jeszcze wieczorem, przed samym apelem Krzysiek T. pytał mnie przez okno jak powinni się zachować. Ja mówię, że uważam iż powinni wstać. Oni od dłuższego czasu nie wstają na apel traktując to jako protest przeciwko zamykaniu kart przez cały dzień. Wczoraj też nie wstali. Ponieważ wczoraj wieczorem po rozmowie z Jurkiem N. przekonałem go co do słuszności zmiany postępowania, poszli dzisiaj do wychowawcy i powiedzieli, że to wczoraj to było nieporozumienie i po prostu wypadek przy pracy. W tej sytuacji oddziałowy Gnida wycofał swój wczorajszy raport. To są drobiazgi, ale najważniejsze jest to, że cela która najbardziej parła i prze do protestu potrafiła podporządkować się i postąpić nawet niezgodnie ze swoją wolą. To jest bardzo ważna sprawa i uważam to za sukces. Dziś widzenia. Poszło już kilka osób: Franek B., Paweł J., Andrzej S., i Rysiek Ł.. Krzysiek K. spodziewa się dzisiaj widzenia ze swoją przyszłą żoną, która jest w ciąży. Mam nadzieję, że będzie miał to widzenie.

Godz. 1100 – nasza strona wychodzi na spacer. Tamta strona była na spacerze przedtem. Na spacerze incydent. Krzysiek K. wdrapał się na mur, na kracie przy oknie i powyglądał sobie na wolność. Zjawił się akurat oficer dyżurny (ten niesympatyczny porucznik, który w czasie apelu mówi „pochwalony”). Podszedł do Krzyśka, kazał mu zejść z muru. Mówił coś o niebezpieczeństwie i o strzelaniu. Zabrał Krzyśka na dyżurkę. Tam oczywiście odbyła się mała awantura. Krzysiek wrócił a później okazało się, że jest dla niego paczka na dyżurce. Z tego prosty wniosek, że ktoś do niego przyjechał i nie wpuścili. Prawdopodobnie przyjechała jego Marika w ciąży a te skurczybyki (inaczej ich nie mogę w tej chwili nazwać) zagrali sobie z nią i nie wpuścili. Później dowiedzieliśmy się, że nie wpuścili sporo rodzin na widzenia. Do Jurka N. (z dziećmi), do Jurka P. (ojciec, starszy człowiek, który w poprzednim tygodniu nie czekał się), do Adama D. (żona), oraz do Zbyszka Z., tego z Nysy. Ze Zbyszkiem to chyba najgorsza sprawa. Przyjechała jego żona, w szóstym miesiącu ciąży aż z Nysy. Cały dzień drogi po to aby upokorzyć się przed komendantem i odejść z niczym. To jest świństwo. To są faszystowskie, nieludzkie metody. Widzę, że Zbyszek Z. zaciął się i widzę w nim ogromną nienawiść do komendanta i do całej tej władzy. Nie dziwię się. Jak można z nimi, z komendantem rozmawiać po ludzku. Jak można negocjować, Przecież to są zwierzęta.

Po południu cele zamknięte. Dyżur wieczorem o 1800 przejmuje Koń. Graliśmy trochę w brydża. Dziś przynieśli stół do pinponga i ustawili w celi 47 (dotychczas wolna). Ponieważ o 1900 cele zamknięte, więc śpiew będzie przed dziennikiem. Apel – wstajemy zgodnie z umową. Okazało się, że Zbyszek i Franek (50) zbojkotowali apel. Niedobrze. Powinni jednak mimo goryczy Zbyszka wytrzymać od poniedziałku. Godz. 1925 – schodzimy się na świetlicy – ok. 20 osób. Zaczynamy śpiewać „Boże coś Polskę”. Koń z hukiem zatrzaskuje kratę. Część śpiewa na korytarzu. Potem wracamy do celi. Czytamy do wieczora, a Koń (co znowu jest dziwne) gasi światło dopiero o 2230. Zasypiamy ok. godz. 2300. Na dworze obniżyła się temperatura – w nocy ok. – 14°C.

19 LUTY 1982 r. (piątek) 69 dzień

Sumienny Garsija budzi nas punktualnie o godz. 600, ale kraty zostają zamknięte. Wyskakujemy z Ryśkiem z łóżek, a Niedośpielin jak zwykle ma trudności. Potem przychodzi Garsija i sprawdza. Krzysiek leży w ubraniu na łóżku, a sierżant już się czepia. Wyjątkowa nadgorliwość. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że klawisze ostatnio dostali dość wysokie podwyżki. Na śniadanie podsmażyliśmy kotlety, które wczoraj dostał Krzysiek. Wczoraj Michał O. miał widzenie. Przyjechała żona Teresa. Otrzymałem informację od Zuzi, że przyjedzie 4 marca z dziećmi. Bardzo się za nimi stęskniłem. Jednocześnie ostatnio na widzeniu umówiłem się z Zuzią, że przyjedzie 25 lutego. Z tym widzeniem sprawa jest niejasna. Ja uważam (tak samo jak Krzysiek T.), że tego widzenia nie było. Zresztą okazało się, że wychowawca nie odnotował tego w książce. Dzisiaj po południu będę w tej sprawie rozmawiał z porucznikiem.

Godz. 800. „Kiedy ranne wstają zorze”, modlitwa i „Boże coś Polskę”. Na świetlicy ok. 20 osób. O godz. 1000 wychodzimy na spacer. Podczas spaceru okazało się, że podjechał wóz z WUT-u. Zakładają instalację telefoniczną. Porozmawiałem z nimi. W WUT spokój. Mówili, że ludzie nie występują ze związku. Dyrektorem jest Paszkiewicz. Nie rozmawiałem długo bo wyszedł esesman (siwy). Nie chciałem chłopaków narażać. Podczas spaceru Garsija próbował  ściągać ludzi do esbeków. Chcieli widzieć Irka K., Jurka N., Krzyśka K., ale nikt nie poszedł. Później okazało się, że poszedł Zbyszek B. i Zbyszek T.

Kąpiel, obiad. Cele zamknięte. Ok. 1500 poszedłem do wychowawcy w sprawie widzenia. On mówi, że widzenie normalnie się odbyło itp. itd.. Potem jeszcze raz poszliśmy do niego z Krzyśkiem T.. Teraz nie wytrzymałem i wygarnąłem mu. On mówi, że jeżeli będziemy grzeczni i potulni to wszystko będzie w porządku z widzeniami. Ja mówię, że to jest karygodne. Oni, widząc, że nie mogą nas zgnoić znęcają się nad rodzinami. Powiedziałem mu, że tego im nigdy nie zapomnimy i społeczeństwo też im tego nie zapomni. Wyszliśmy i zdecydowałem się nie prosić o łaskę, a tym bardziej nie może prosić ich Zuzia i nasze rodziny. Napisałem pismo do komendanta KWMO w Jeleniej Górze.

Ob. Komendant KWMO w Jeleniej Górze

Wyrażam stanowczy protest przeciwko praktykom stosowanym przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa w Ośrodku Odosobnienia dla Internowanych w Kamiennej Górze. W dn. 11.02.1982 r. o godz. 1215rozpocząłem zgodnie z regulaminem widzenie z rodziną. Przybył na widzenie żona i matka. Widzenie to zostało specjalnie zaaranżowane przez funkcjonariuszy SB. Odbywało się w innej sali niż pozostałe widzenia nie było nikogo ze służby penitencjarnej Zakładu Karnego w Kamiennej Górze. Podczas trwania widzenia ujawniłem, że pod stołem został ukryty magnetofon kasetowy czyli, że w prymitywny sposób próbowano nagrać moją prywatną rozmowę. Uważam, że takie postępowanie jest niezgodne z normami moralnymi i podstawowymi prawami obywatelskimi. W związku z tym incydentem, matka moja, która jest chora na serce – dostała ataku serca. Potrzebna była natychmiastowa pomoc lekarska. Zwróciłem się do funkcjonariusza SB obecnego na sali o sprowadzenie lekarza, a ten nie zareagował. Lekarz został sprowadzony po pewnym czasie przez inne osoby biorące udział w widzeniu. Po udzieleniu pierwszej pomocy, inni funkcjonariusze SB próbowali bezpodstawnie i w sposób arogancki przerwać widzenie. Jednocześnie, swoim zachowaniem (starszyli??) żonę i matkę oraz rodzinę Chrystoforosa Tulasza (żonę i siostrę). Zagroziło to ponownie pogorszeniem się stanu mojej matki. Po zakończeniu widzenia podczas wyjścia z więzienia, na polecenie funkcjonariuszy SB w poniżający sposób zrewidowano moją żonę. W tej sytuacji kiedy nie z mojej winy zakłócono normalny tok widzenia – widzenie to praktycznie nie odbyło się. Uważam, że przysługuje mi widzenie za miesiąc luty. Zwracam uwagę, że próby szykanowania naszych rodzin mające na celu wymuszenie na nas określonego postępowania są niehumanitarne i nieludzkie. Świadczy to dobitnie, że wbrew oficjalnym oświadczeniom w środkach masowego przekazu w naszym kraju nie respektuje się Paktów Praw Człowieka i Obywatela i łamie się podstawowe zasady Konstytucji PRL. Jednocześnie świadczy to negatywnie o kulturze osobistej i przygotowaniu fachowym funkcjonariuszy odpowiedzialnych za przestrzeganie porządku prawnego.

Do wiadomości:

Komendant Ośrodka odosobnienia dla Internowanych w Kamiennej Górze

A.P.

Teraz jest godz. 2010. O godz. 1925 śpiewaliśmy w świetlicy jak co dzień. Było trochę mało ludzi.

Godz. 2115. Cele już pozamykane, ale świeci się światło. Dyżur nocny ma Tłok. Tłok wsypał się niechcący przy poruczniku (wychowawcy), że był w tym czasie na bramie kiedy Zuzię wzięli na rewizję. To jest w tym momencie już pewne, że była ta rewizja. Nie wiem jeszcze czy pozostałe kobiety były również rewidowane. Dowiem się dopiero 4 marca. Kończy się dzień. Ile jeszcze takich dni. Ile życia nam zabiorą? Są pewne sprawy, których się nie wybacza. Tej wojny społeczeństwo im nie wybaczy.

20 LUTY 1982 r. (sobota) 70 dzień

To już siedemdziesiąt dni. Nigdy bym nie pomyślała, że tyle czasu będę w więzieniu w Polsce Ludowej. A ile jeszcze pozostało?

Dziś Gnida robi pobudkę o godz.700. Przed godz. 730 apel. Na razie apel przebiega bez zakłóceń, tzn. ludzie dotrzymują umowy. Godz. 800świetlica. Przyszło ok. 15 osób. Śpiewamy „Kiedy ranne wstają zorze”, potem Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. następnie odczytałem fragment Ewangelii wg św. Mateusza – Kazanie na górze. Później Litania Narodu Polskiego. Podczas odmawiania litanii zajrzał Gnida, trzasnął drzwiami i zamknął nas. Na zakończenie jedna zwrotka „Boże coś Polskę”. Wychodzimy ze świetlicy, a głupi Gnida notuje kto brał w tym udział. Mówi, że musi to być zgłoszone komendantowi, że nie wolno. Wskoczyłem na niego i mówię, że trochę przesadzają. Mówię mu, żeby nie robił takich rzeczy, których by się wstydził na zewnątrz, za które ludzie go rozliczą. jeżeli chodzi o wspólną modlitwę to nawet sam Generał nam tego nie zabroni.

Godz. 1000 spacer. Przedtem dowiedziałem się, że Mietek D. (z celi 41) ma mieć widzenie. Dostał paczkę a Gnida powiedział mu, że załatwią mu „widzonko.” Podczas spaceru poszedł na widzenie. W sytuacji kiedy we czwartek komendant nie wpuścił pięć rodzin a w sobotę a własnej inicjatywy dają widzenie innemu człowiekowi, to jest to jeszcze jeden przykład perfidnego działania tej władzy. Demonstracyjnie dają dodatkowe widzenie jednemu z najspokojniejszych ludzi, aby nas skłócić. Po spacerze Gnida zostawił otwarte drzwi. Tak jak myślałem, żonglują strasznie tym otwieranie i zamykaniem. Podczas spaceru z-ca wychowawcy (ten młody porucznik) poprosił na rozmowę Franka B., Irka K., Władka K. – tych, którzy byli u komendanta – aby ich powiadomić, że komendant jest chory (grypka biedactwo zmogła) i w związku z tym w poniedziałek sprawy nie nabiorą biegu. Nasi stwierdzili (prawdopodobnie), że my dotrzymaliśmy umowy, a jeżeli  oni nie dotrzymali to my nie odpowiadamy za reakcję ludzi. Później, po obiedzie pograliśmy trochę w brydża. Grałem z Irkiem K., Zbyszkiem B. i Ryśkiem Ł.. Skończyliśmy o godz. 1530. Później Irek namówił mnie na kanastę. Przy okazji nauczyłem się grać w kanastę.

O 1800 zamykają się drzwi. Dyżur przejmuje Garsija. Apel, dziennik. Dość ważna wiadomość. 26-27 lutego posiedzenie Sejmu PRL. M.in. mają być omawiane zmiany w Konstytucji. Co oni jeszcze wymyślą? Znamienne jest to, że przed posiedzeniem sejmu zbiera się VII Plenum KC. Sejm znowu biernie podporządkuje się rozkazom generała. Mimo wszystko, to posiedzenie sejmu może być bardzo ważne – być może, że nawet przełomowe.

Wieczorem czytałem Biblię – Księgę Powtórzonego Prawa. W ostatnim tygodniu trochę się opuściłem. Mało czytam, nie robię gimnastyki rannej i wieczornej. Postanowiliśmy z Krzyśkiem, że od poniedziałku narzucamy sobie znowu dyscyplinę i bierzemy się ostro do roboty. Godz. 2200 – Garsija gasi światło.

21 LUTY 1982 r. (niedziela) 71 dzień

To jest dziesiąta niedziela w więzieniu – zaczyna się dziesiąty tydzień wojny. Władzy reżimu ze społeczeństwem. Znaleźliśmy w Żołnierzu Polskim oryginalny tekst Hymnu Polskiego z 1797 r. (J. Wybicki – Pieśń Legionów Polskich). Chcemy od jutra śpiewać hymn właśnie w tej wersji.

Jeszcze Polska nie umarła, kiedy my żyjemy
Co nam obca moc wydarła, szablą odbijemy.
Jak Czarnecki do Poznania wracał się przez morze
Dla ojczyzny ratowania po szwedzkim rozbiorze

Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami
Dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy.
Niemiec, Moskal nie osiędzie gdy jąwszy pałasza
Hasłem wszystkich zgoda będzie i Ojczyzna nasza.

Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany
Słuchaj jeno pono nasi biją w tarabany
Na te wszystkich jedne głosy dosyć tej niewoli
Mamy racławickie kosy, Kościuszkę Bóg pozwoli.

Dziś pobudka o godz. 700, godz. 745 apel. O ósmej ok. 15 osób. Schodzi się na świetlicy (niektórzy niestety przestraszyli się po wczorajszym spisywaniu). Okazało się, że wczoraj Gnida wystosował elegancki raport na tę okoliczność. Dziś dyżur ma Koń. Przed ósmą zamknął świetlicę i wyszedł z pawilonu, ale my swoim sposobem otworzyliśmy drzwi. Zaczynamy „Kiedy ranne wstają zorze”. Dziś odczytałem Fragment Listu św. Pawła do Galatów – „Różne upomnienia”

Teraz siedzimy z Krzyśkiem w celi. Jest już po spacerze. Koń pozamykał cele. Zbliża się godz. 1200. O godz. 1400 msza św. Pewnie przybędzie dzisiaj ks. proboszcz. Naszła mnie jedna, trochę smutna refleksja ze spaceru. Akurat na zewnątrz, drogą, którą widać od nas wracali ludzie z kościoła. Widać, że ludzie są bardzo zastraszeni. Często przechodzą koło więzienia boją się nawet spojrzeć, a co mówić o pokiwaniu ręką. Nie wszyscy oczywiście. Niektórzy (zresztą nieliczni) i to najczęściej ludzie starsi przystają, przyglądają się i machają ręką. jest to właściwie drobiazg ale wielu z nas to boli. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że w przypadku jakiejś „wywrotki” my musimy iść na pierwszy ogień. Jednocześnie każdy tak podświadomie ma nadzieję, że ludzie tam na zewnątrz nie zapomną o nas. Nie wymagamy ofiar i poświęceń dla nas. Energię trzeba zachować dla Ojczyzny, której my jesteśmy małą cząstką, ale każde oznaki pamięci tam, na zewnątrz podtrzymują nas na duchu.

Godz. 1400 – msza św.. Przyszedł proboszcz miejscowej parafii. Przedtem spowiadała w naszej celi. Z tych wszystkich pomieszczeń tutaj nasza cela jeszcze jakoś porządnie wygląda. Rozpoczęliśmy mszę pieśnią „My chcemy Boga”. Ewangelia wg św. Marka – o uzdrowieniu paralityka. Później kazanie, bardzo mądre i naturalistyczne. Ksiądz mówił o potrzebie jedności w narodzie, o społeczeństwie. Mówił o tym, że potrzeba jest więź duchowa z Bogiem, więź duchowa między ludźmi. Na tej bazie możemy dopiero budować wolną niepodległą Ojczyznę. Mówił, że niektórzy ludzie, Rząd działa celowo w kierunku zniszczenia wiary w społeczeństwie.  Kilka osób przystąpiło do komunii św.. Na zakończenie mszy – „Boże coś Polskę”. Potem jeszcze odśpiewaliśmy Hymn Internowanych i widziałem, że księdzu bardzo się to podobało.

Po odprawieniu mszy u nas, ksiądz odprawia mszę w Wałbrzychu. Dowiedziałem się, że informacja o podsłuchu na widzeniach dotarła do Episkopatu Polskiego. Poza tym, ks. bp Adam Dyczkowski złożył podanie o umożliwienie przyjazdu tutaj. Prawdopodobnie decyzja o umożliwieniu wizyty biskupowi leży w gestii miejscowych władz wojewódzkich.

Po mszy odśpiewaliśmy na świetlicy Rotę. Wprawdzie śpiewało tylko ok. 10, ale dobre i to.

Po mszy Koń pozamykał cele. Czytaliśmy trochę książki. Potem kolacja, dziennik. Dyżur wieczorem ma Gnida. czytałem później Biblię. Trochę się czuję przeziębiony, ale poratował mnie miód, który Zuzia przyniosła. Światło zgasło ok. 2230. Zaczyna się nowy tydzień. W tym tygodniu Plenum i Sejm. Czy coś się zmieni?

22 LUTY 1982 r. (poniedziałek) 72 dzień

Rano znowu Koń na dyżurze. Pobudka o godz. 615. Oczywiście kratę zostawia zamkniętą. Wstajemy. Po wczorajszej kuracji miodem czuję się już zupełnie dobrze. Zjawił się Zdzichu z celi 40 i okazało się, że tamta strona ma cele otwarte. Znowu wprowadzają zamęt. Jest to celowa robota. Później słyszymy scysję Konia z celą 51 (nasi sąsiedzi.). Rano wstali i śpiewali „pobudka wstać, koniom wody dać…”. Potem „Mój koń, mój koń… polubił siana woń.” Podjęli dyskusję z Koniem. On zaczął się rzucać. Pytali go dlaczego jedna strona ma otwarte cele, a druga zamknięte. On powiedział, że jak będzie chciał to wszystko pozamyka itp. itd..

O godz. 800 otworzył cele. Poprosiłem go, aby otworzył świetlicę. Miał opory, że nie ma przecież nic w programie. Ja mu powiedziałem, że my mamy własny program i otworzył. Na świetlicy dziś było 13 osób. Mało trochę, ale mam nadzieję, że się przyzwyczają i będą przychodzić. Program modlitwy taki jak co dzień. Odczytałem ze Starego Testamentu Psalm nr 58. Zaczyna się on tak.

„Wyrwij mnie, mój Boże, od moich nieprzyjaciół,
Chroń mnie od powstających na mnie.
Wyrwij mnie od złoczyńców,
i od mężów krwawych mnie wybaw.”

Charakterystyczny jest refren tego psalmu.

„Wracają wieczorem, warczą jak psy
i krążą po mieście…
Włóczą się szukając żeru;
skowyczą gdy się nie nasycą.”

O godzinie 900 zebraliśmy się w celi 40, aby uzgodnić co robimy w przypadku gdy nie uzyskamy odpowiedzi od Komendanta. Zdania były podzielone. Większość jednak jest za tym, aby od jutra wprowadzić w życie te ustalenia. Wstawanie o godz. 700, domagamy się przynoszenia posiłków do cel ponieważ jesteśmy zamknięci, nie sprzątamy korytarza. Ustaliliśmy, że przedstawiciele cel spotkają się o godz. 1400 z konkretnym zdaniem poszczególnych cel na ten temat. Godz. 1045, nasza strona wychodzi na spacer. Podczas spaceru Koń wyszedł z kartką i wywoływał ludzi na rozmowy do esbeków. Po kolei Irek K., Adam D., Rysiek M., Jurek P., Krzysiek K., Bolek G.. Wszyscy odmówili pójścia na rozmowy. Okazało się, że w tym czasie z cel wywoływali Krzyśka T., Ryśka K. i Ryśka S.. Oni też odmówili z tym, że im już zagrożono, że zostanie użyta siła. Ja z Ryśkiem wróciliśmy wcześniej do celi. Rysiek był u wychowawcy i wychowawca (por. Majak) zagroził użyciem siły. Okazało się, że wszyscy, którzy byli wzywani do esbeków, przechodzili przez wychowawcę, który groził, że użyją siły. Jurek P. poszedł do esbeka i wrócił po ok. 2 min. Okazało się, że mimo iż poszedł to i tak nie mają o czym rozmawiać. Koledzy przyszli do cel i czytaliśmy trochę. Godz. 1300 – obiad. Ziemniaki i bigos. Ok. godz. 1345 zauważyliśmy, że do naszego bloku schodzą się funkcjonariusze więzienni pod dowództwem esesmana (siwego). Naliczyliśmy ich około 15. Na korytarzu słyszeliśmy jakiś ruch i przygotowania.

O 1400 nie otworzyli cel i wiedzieliśmy już, że szykują się albo do kipiszu, albo do użycia siły. To dziwne, uczucie, kiedy siedzi się za kratami, a oni tam coś szykują. jednak zdecydowali się użyć siły. Na pierwszy ogień poszedł Bolek G.. Okazało się, że Bolek był u naczelnika (przybył do nas również naczelnik więzienia) i ponieważ usiadł bez pozwolenia, naczelnik strasznie się obruszył i praktycznie na tym się skończyło. Bolek wrócił do celi. teraz działanie rozpoczął esesman – siwy ze swoimi gorylami. Poslzi do celi Bolka, wzięli go na siłę pod ręce, do komendanta gdzie otrzymał karę – 7 dni ścisłego – i na dół. Następnie Irek K. to samo. Potem Jurek P., Rysiek i Krzysiek (z naszej celi). Potem Rysiek K.. Słyszałem przez drzwi jak go wprowadzili do naczelnika. Naczelnik urzędował w pokoju wychowawcy – naprzeciw naszej cel. Rysiek Kulesza wyszedł od niego i skierował się biegiem do swojej celi. Usłyszałem tylko warknięcie siwego – Brać go i usłyszałem szamotaninę. Zatkali mu chyba usta. Przedtem zdążył jeszcze krzyknąć – bandyci. Słyszałem jak go rzucili na ścianę. Potem doprowadzili do schodów (przy naszej celi). Następnie, chyba siwy zepchnął go ze schodów. Z tego co słyszałem Rysiek utrzymał się na nogach, ale zatrzymał się dopiero przy kracie na dole. Z dołu jeszcze zdążył krzyknąć: esesmani!, gnoje!, odpowiecie za to! Esesman warknął do dziewiątki z nim. Dziewiątka to jest karcela na dole. Najcięższa chyba w tym więzieniu. Nie ma tam okna, nie ma żadnych kantów. Jest po prostu wszystko zupełnie gładkie. Cztery ściany, prycza. Ubikacja i umywalka za ścianą, żeby tam przejść więziony musi sprowadzić funkcjonariusza, który otwiera to pomieszczenie. Następnie wyciągnęli Krzyśka T. (z 51), Adama D. (z 46) i Jurka N (51). Łącznie zaciągnęli na dół dziesięciu. Po pewnym czasie  wrócił z dołu Rysiek M. o Rysiek S.. Okazało się, że ich jakoś ściągnęli do esbeków. Oczywiście żadnych rozmów nie było. Potraktowali (esbecy) widocznie to jako wystarczające, więc Rysiek M. i Rysiek S. zostali zwolnieni z kary. Akcja zakończyła się po godz. 1500. Cała ekipa goryli wyszła. O godz. 1515 otworzyli nam cele. O 1530spotkaliśmy się i ustaliliśmy, że od jutra zaczynamy. Wprawdzie niektórzy nie są zdecydowani, ale większość jest za.

Teraz jest godz. 1815. Zaniosłem Krzyśkowi na dół wszystkie rzeczy, pościel, ciuchy, trochę jedzenia, naczynia. Rozpakowali ich po całym dole, tak aby jak najbardziej mieli utrudnione porozumienie się. Godz. 1920 – apel. Jeszcze dzisiaj. Wstaliśmy 1930. Zbieramy się na świetlicy na śpiew. Przychodzi 16 osób. Licząc tych, którzy są zamknięci na dole to dużo ludzi przyszło na świetlicę. Odśpiewaliśmy hymn. Potem dziennik. Ja zostałem w celi. Poczytałem sobie propozycje Komitetu RM d/s Związków Zawodowych w sprawie przyszłości ruchu związkowego. Można to określić jednym słowem: chamstwo. Chcą zupełnie zniszczyć niezależny ruch związkowy i tylko stwarzają pozory legalności. Podczas rozmów z esbekami, zdarza się, że straszą naszych ludzi deportacją. Taki chwyt zastosowali w stosunku do Ryśka M.. Zresztą powtarzają się sygnały, że straszą ludzi wywiezieniem na zachód. Tak sobie myślę, że kiedy WRON-a nie będzie miała innego wyjścia to zdecydują się na ten krok. Co wtedy z rodzinami? Lepiej w tej chwili nie myśleć o tym. Być może nie będzie musiało do tego dojść. Godz. 2130 Tłok gasi światło. Rysiek jest na telewizji. Jeszcze trochę gimnastyki, myję się i idę spać.

23 LUTY 1982 r. (wtorek) 73 dzień

Pobudka o godz. 615 – budzi nas Tłok. Oczywiście nie wstajemy, gdyż wczoraj uzgodniliśmy, że pobudka jest o godz. 700. Potem chodził jeszcze jakiś porucznik i przymilnie nadawał: „Śpioszki wstawać już po pobudce”. Wstaliśmy przed siódmą. Od rana drzwi i kraty otwarte. Dyżur ma Garsija. Godz. 800 na świetlicy schodzi się ok. 10 osób. Mało, ale reszta siedzi na dole. Modlitwa taka jak co dzień. Dziś czytam Psalm 35 ze Starego Testamentu „Wołanie o pomoc przeciw niewdzięcznikom.” Ciekawe jest to, że słowa te napisane ok. 2000 lat temu jak ulał pasują do naszej, dzisiejszej sytuacji:

„Niech przyjdzie na nich zagłada niespodziana,
a sidło, które zastawili niech ich pochwyci;
niechaj sami wpadną w dół, który wykopali”
„Bo nie mówią o tym, co służy pokojowi,
a dla spokojnych w kraju obmyślają zdradliwe plany”

O godz. 900 zrobiliśmy spotkanie przedstawicieli cel. Po pierwsze to okazało się, że cele 41, 42 nie podporządkowały się naszym decyzjom. Łącznie 11 osób wstało dzisiaj na pobudkę. Ok. 17 osób z góry + 8 osób z dołu nie wstało. Uważam, że te 11 osób (oprócz Zbyszka Z., któremu wywinęli ten  numer z widzeniem), po prostu boją się o zyski o te drobne ułatwienia, które tu za kratkami mają. W zasadzie nie mam do nich pretensji o poglądy, natomiast mam pretensje o to, że nie podporządkowali się większości. To ich dyskwalifikuje w oczach pozostałych. Ustaliliśmy, że jeżeli kraty będą zamknięte to domagamy się posiłków  do cel, nie sprzątamy i nie respektujemy apelu. Kalifaktorzy stwierdzili, że ponieważ nie wszyscy do tego przystąpią to będą wydawali posiłki tym, którzy przyjdą na posiłki, ale nie będą nosili do cel. Ustaliliśmy, że dwie osoby jeszcze pójdą do wychowawcy aby dowiedzieć się czy komendant spełni nasze postulaty. Wydelegowaliśmy Zbyszka T. i Waldka K.. Godz. 950 – spacer. Wypuszczają całą grupę. Podczas spaceru przyszedł siwy – esesman. Okazało się, że komendant wezwał na rozmowy Władka K. i Franka B.. Irka K. nie, dlatego, że siedzi na dole. Zdecydowaliśmy, że dla dobra sprawy powinni iść. Spacer zakończyliśmy po godz. 1100. Cele oczywiście zamknięte. Po korytarzu kręcą się esbecy: czeladnik i jakiś nowy, którego nie znam. O godz. 1200 wrócili nasi z rozmowy. Zeszliśmy się na świetlicy. Okazało się, że komendant praktycznie zgodził się na nasze postulaty. Tzn. cele będą otwarte cały dzień, pobudka o godz. 700. Blindy mają ściągnąć. Śpiew o godz. 1900 na świetlicy, o godz. 800 modlitwa. Jeden tylko warunek – spokój i bez rozróby. Poza tym dziś jeszcze będą zamknięte cele 46,49,51 i 52 (niby, że nie wstali na pobudkę.) Oczywiście nie wstało dziś więcej osób, ale oni nadal próbują nas poróżnić. Ostatecznie wytrzymamy dziś. mam natomiast żal do tych, którzy dziś rano się przestraszyli. Najwyżej cele otworzyli by wszystkim dopiero jutro. Ale trudno. Jeszcze jedna sprawa. Komendant stwierdził, że musimy chodzić do esbeków. Jeżeli nie to będą nas doprowadzali siłą. W tej chwili siedział u mnie Rysiek Ł. Porucznik – wychowawca wziął go do esbeka. Sądzę, że nigdy nie uzyskaliśmy tego gdybyśmy siedzieli pokornie. Uważam, że są to drobiazgi, ale wywalczyliśmy sobie to.

Godz. 1730. Po obiedzie Garsija otworzył cele i już w zasadzie zostawił nam otwarte. Teraz wszyscy mają otwarte (oczywiście oprócz tych na dole). Wydaje się, że tych ośmiu naszych kolegów na dole to cena, którą zapłaciliśmy za te otwarte cele i za te ulgi. Chodzą pogłoski, że mają ich tam zostawić na dole. Jeżeli tak, to wydaje mi się, że za tydzień będziemy musieli podjąć akcję, aby ich wyciągnąć. Dziś po południu urzędował w pokoju wychowawcy esbek (ten, którego spotkaliśmy po spacerze). Okazało się, że przyjechał tutaj aby nakłaniać ludzi do podpisywania oświadczeń. Przywiózł plik gotowych, wydrukowanych oświadczeń następującej treści:

Oświadczam niniejszym, co potwierdzam własnoręcznym podpisem, że zobowiązuję się ściśle przestrzegać obowiązującego porządku prawnego, a w szczególności nie podejmować jakiejkolwiek  działalności szkodliwej dla PRL.

własnoręczny podpis

Z tego co wiem byli u niego (wzywani) Rysiek Ł., Franek B. (dwa razy), Wacek H., Zdzichu B., Walek K., Marek D.. Franek B. podpisał to oświadczenie. Rysiek Ł podpisał, ale wykreślił ten porządek prawny i na odwrocie napisał, że jeżeli działalność władz czy kierownictwa będzie zmierzała do niszczenia państwa, to zawsze będzie temu przeciwdziałał (to nie jest dosłownie przepisane). Prawdopodobnie podpisał Wacek H.. Jak wygląda sprawa podpisywania tych oświadczeń? Uważam, że wszelkie tego typu oświadczenia podpisane w więzieniu są podpisane pod presją psychiczną i dlatego są nieważne. Po drugie, treść tego oświadczenia powoduje, że podpisujący akceptuje stan wojenny i dekret, i w związku z tym można go na wolności nawet szantażować tym oświadczeniem. Po trzecie: podpisywanie tych i innych oświadczeń nie ma według mnie żadnego wpływu  na wypuszczenie delikwenta z więzienia. Wydaje mi się, że (z obserwacji i w przeciągu tych dwu miesięcy), że oni (tzn. KWMO WRON-a) mają sprecyzowany plan zwalniania ludzi z obozów internowanych. Wiedzą jaka grupa ma pozostać do końca. W związku z tym, robią na nas doświadczenia. Po prostu esbecy  mają wolną rękę a pewnie dostali polecenia: co możecie to jeszcze z nich wyciągnijcie i jeśli się uda to zmuście do podpisania oświadczeń. W każdym razie ja powiedziałem wyraźnie, że nic im nie podpiszę. Mam o tyle jasną sytuację, że wiem iż z tych ludzi, którzy tu siedzą powinienem wyjść jako ostatni. Dopiero jak wyjdą wszyscy. Poza tym jak mógłbym spojrzeć w oczy tym, którzy za nie podpisanie  oświadczeń zostali zwolnieni z pracy i to tam, na zewnątrz, gdzie stały czołgi, gdzie wojsko i milicja stały z karabinami maszynowymi. Poza tym ja tu nie siedzę prywatnie, ale jako przewodniczący Zarządu z mandatem tych, którzy mnie wybrali. I im właśnie nie mam prawa sprawić zawodu. Oni będą mnie rozliczali z działalności a nie milicja, SB i WRON-a. Wydaje mi się, że próbowali wczoraj tą akcją nas zastraszyć. Poza tym pewnie mają polecenie aby jeszcze aby jeszcze wypuścić ludzi przed Sejmem. Do tego dochodzi sprawa możliwego przyjazdu biskupa Dyczkowskiego. No i sprawa ostatnia, Sądzę, że większość z nas, zachowuje się dobrze i nie dała się im zastraszyć. To jest bardzo ważne i dlaczego jednak mimo wszystko wysoko oceniam tych moich kolegów, którzy mimo różnego rodzaju nie ugięli się.

Sytuacja na świecie staje się dla Polski jednoznaczna. Jeżeli nie zostanie odwołany stan wojenny, to po prostu zachód ogłosi bankructwo i niewypłacalność Polski. I co wtedy? Godz. 1900 – schodzimy się na świetlicy. Śpiewamy „Boże coś Polskę”, jedną zwrotkę Hymnu Polskiego i Hymn Internowanych. Jednak niewiele osób przychodzi. Uważam, że powinni przychodzić wszyscy. Oni inaczej to oceniają. Regularnie nie przychodzą na śpiew Zbyszek B., Andrzej S., Staszek S., Zbyszek T., Witek G. i wielu innych. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Uważam, że po prostu obawiają się o własne interesy. Godz. 1915 apel. Po apelu pograliśmy trochę w brydża. Światło gaszą o 2130

24 LUTY 1982 r. (środa) 74 dzień

Dziś pobudka o godz. 700 (zgodnie z umową). Zaraz po siódmej wychowawca z oficerem dyżurnym chodził, aby sprawdzić czy wszyscy wstali. Wstali rzeczywiście wszyscy. Godz. 800 na świetlicę przychodzi tylko 9 osób. To ciekawe, że na mszę niedzielną demonstracyjnie chodzą prawie wszyscy , a po to by zmówić litanię nie chce się nikomu podejść te dwa kroki. Wydaje mi się, że jest to głównie wynikiem lenistwa. Odczytałem dziś fragment z listu św. Jana – „Musimy zachować przykazania, zwłaszcza przykazania wzajemnej miłości”.

Później zrobiłem sobie porządne pranie (najwyższy już czas). Znowu pojawili się jacyś nowi esbecy. Ok. godz. 1100 w okolicach dyżurki dziwne zgrupowanie sił. Oficer dyżurny, esbecy, ludzie z ochrony (od siwego). Zjawia się również sam esesman. W tym czasie nasi koledzy z dołu są na spacerze (nie pozbawiono ich spaceru). W pewnym momencie widzę przez okno, że zjawia się komendant Jankowski i naczelnik więzienia. Po chwili Gnida z gorliwością zatrzaskuje wszystkie cele. W pierwszej chwili myślałem, że szykuje się kipisz, ale potem zorientowałem się, że są to ich „siły”, które mają internowanych nakłonić do chodzenia na rozmowy do esbeków i do komendanta. Naprawdę rozczulić się można taką troską. Słyszałem przez drzwi jak wybierali się do Ryśka Kuleszy na dół. Poszło ich chyba sześciu. Rysiek jest szczupły, wysoki i raczej chorowity. Ogólnie to chłopak wątłego zdrowia, a te chamy tak się na nim mszczą. Poza tym z dołu u komendanta byli: Rysiek K., Jurek N., Jurek P., Bolek G. i Franek Sz. Przyszli sami nie dali się pobrudzić tej bandzie klawiszy. Prawie do wszystkich komendant miał taką samą śpiewkę: dlaczego nie chodzimy do esbeków? Jeżeli nie będziemy chodzili to oni muszą nas doprowadzić siłą. Na koniec przyszedł wychowawca po mnie. Poszedłem do komendanta. Miał na mnie trzy raporty! Jeden jeszcze z tej rewizji, kiedy nazwałem ich hitlerowcami i złodziejami. Potwierdziłem to. Dwa następne z okresu kiedy byłem na dole, za to, że dwa razy nie wstałem na pobudkę. Powiedziałem Jankowskiemu, żeby sam sobie spróbował pomieszkać na dole i wstawać na pobudkę. Nic nie odpowiedział. Powiedział, że ponieważ są to stare raporty więc postanowił udzielić mi tylko nagany. Na tym się to skończyło. Prawdopodobnie wizyta komendanta jest związana z wczorajszą nocną akcją naszych chłopaków na dole. Po godz. 2200 zaczęli tłuc w drzwi tak, że cały blok się trząsł. Wyzywali przy okazji esbeków i Tłoka, który był na dyżurze. Chodziło o Ryśka Kuleszę. Siedział tam, w tym termosie. Nie przyjmuje jedzenia, poza tym nie przyjął kocy, materacy i innych ciuchów. Poza tym okazało się, że w celi jest bardzo zimno (Rysiek miał zapalenie płuc) W związku z tym , chłopcy zażądali przeniesienia go do innej celi. No i poskutkowało. Dziś po rozmowie z Ryśkiem, komendant zdecydował, że należy go przenieść. Przenieśli go do jedynki, tam gdzie ja siedziałem tydzień temu. I teraz, jeżeli ktoś mi powie, że należy grzecznie i cicho siedzieć to powiem mu, że plecie bzdury. Gdyby wczoraj się nie postawili to Rysiek dalej siedziałby w tej puszce.

Ok. godz. 1200 cała ekipa klawiszy wyszła. My wyszliśmy na spacer.

Obiadu dziś nie braliśmy – Środa Popielcowa. Czterdzieści dni do świąt Wielkanocy. Czy spędzimy te święta w domu? W tej chwili Gnida przyniósł mi list od Joli z Zakopanego. dziwne, że nie przeszedł przez Urząd Cenzury. Oczywiście otrzymałem list otwarty. Poza tym list został wysłany z Zakopanego 20 lutego, a dziś 24 lutego przyszedł. Bardzo szybko. Jola urodziła córeczkę, której dali imiona Anna, Katarzyna. Chcą żebym był chrzestnym, ale nie sądzę, żeby to przeszło. Zresztą mógłbym mieć zły wpływ na to dziecko. Mama już jest w Zakopanem. Przynajmniej trochę odpocznie.

Dzisiaj cały dzień „jedziemy” na chlebie z margaryną i z dżemem. Niektórzy wstrzymali się całkowicie od przyjmowania posiłków.

Teraz jest godz. 1530. Za tydzień zobaczę się z Zuzią i dziećmi. Czekam na to spotkanie.

Zacząłem dziś porządnie uczyć się angielskiego. Krzysiek K. (Niesośpielin) dostał samouczek do j. angielskiego. Bardzo stary, ale bardzo dobry. Postanowiłem co dzień poświęcić ok. 2-ch godzin na angielski. Dziś – od 1700 do 1900.

Godz. 1900 – śpiew na świetlicy. Mało ludzi przychodzi, z celi 41 nikt z 42 czasami jeden. Przychodzi ok. 13 osób. Dziwne, że niektórzy tak regularnie oglądają DVT, a nie przychodzą na śpiew. Nie potrafię tego zrozumieć. Wytłumaczenie jest jedno – strach przed tym, że może to wpłynąć na przedłużenie siedzenia. Wieczorem czytałem trochę Biblię. Światło Tłok zgasił o godz. 2200.

25 LUTY 1982 r. (czwartek) 75 dzień

Pobudka o godz. 700. Zaraz po siódmej porucznik (wychowawca) z jakimś kapitanem sprawdzają czy wstaliśmy. Strasznie mnie to śmieszy. Przypuszczam, ze oni prace doktorskie zrobią na temat – życie internowanych. Porucznik Majak weźmie pewnie temat: „Jak internowany wstawał na pobudkę”. Pewnie załapie za to jakąś gwiazdkę. Są strasznie prymitywni. Nawet szkoda z nimi na ten temat dyskutować. Tym bardziej mam pretensje do ludzi, którzy płaszczą się przed nimi. My mówimy. że punktują. Jest wśród nas kilku takich. Godz. 800 – modlitwa. Przychodzi tylko 9 osób. To też jest znamienne, że tak trudno poświęcić dziennie te 15 minut, już nie mówię dla Boga, ale dla nas i dla Was – tam na zewnątrz. Kiedyś Ci ludzie prawdopodobnie będą stąd wychodzili jako bohaterowie, a wielu z nich, mimo internowania nie zasługuje obecnie na miano działacza Solidarności. To dobrze, że ludzie muszą się określić. Prawda, że wybór czasami jest trudny. Wyjście na wolność ciągnie jak magnes, czasami za mocno. Tutaj kraty, cela, śmierdzący „klopik” w rogu celi, godzina powietrza dziennie, blaszane miski. A tam dom, rodzina. Czekają bliscy, którym na pewno jesteśmy potrzebni, ale nie wolno nam starać się wyjść stąd za wszelką cenę. Uważam, że nie mamy prawa podpisywać żadnych kwitów. Zauważyłem, że niektórzy próbują usprawiedliwiać przed sobą, przed innymi podpisywanie tu w więzieniu deklaracji lojalności twierdząc, że to nie ma żadnego wpływu na całość sprawy. Uważam, że nic nie tłumaczy żadnego z nas. Przecież tam na wolności często ludzie, którzy odmówią podpisu są wywalani z pracy, grozi się im dekretem, więzieniem (a nie internowaniem)! Tutaj, nie podpisując można sobie najwyżej przedłużyć pobyt (i to nie wiadomo, czy to ma jakiś wpływ). Nie ma praktycznie tutaj żadnego zagrożenia. nie torturują nas, nie biją a ewentualnie doprowadzają na siłę do esbeków. Czy można tłumaczyć się presją psychiczną?

Dziś jest dzień widzeń. Na widzenie poszli Władek K., Zbyszek T., ci dwaj nowi z Elektrowni Turów i Krzysiek T. Krzysiek przyniósł mi paczkę od Zuzi i ładnego czerwonego gerbera. Chyba dotarła informacja żeby nie przyjeżdżała. Przyjedzie z dziećmi czwartego marca.

Jakie sygnały z zewnątrz?

Ukazują się ulotki. Wygląda na to, że opór społeczeństwa nie maleje. Ludzie zaczynają coraz bardziej podnosić głowę. W 64 rocznicę powstania Armii Radzieckiej położono kwiaty pod Iwanem (dop. Pomnik ku czci Armii Radzieckiej na Pl. Bieruta w Jeleniej Górze). Okazało się, że po 15 minutach wieńce zostały rozniesione po Pl. Bieruta. W dn. 1-3 marca, we wszystkich Ośrodkach Internowania w Polsce zostaje ogłoszona 3-dniowa głodówka. Ciekawe ilu naszych przystąpi do tego. Zbyszek T. dostał z domu tort urodzinowy! Obchodzi 46 urodziny. Nie podobają mi się takie imprezy tu w więzieniu. Dla kontrastu, bardzo trudną sytuację rodzinną ma Rusznikarz – Marian Zygmunt z Podgórzyna. Jego zakład zbankrutował. Żona jest bez środków do życia, dziecko chore. Poza tym milicja szantażuje żonę aby wydała broń męża to wtedy może pomóc mężowi! Takie metody stosują. Miał dwa razy widzenia i dwa razy dostał tylko po kilka paczek papierosów. Dziś chciała mu dać 10 dkg kiełbasy, ale nie wziął. Zebraliśmy rano margarynę (nie zjadamy wszystkiej) i marmoladę. Wziął to na widzenie i dał żonie. Chłopcy mieli trochę zapasów domowych – mięso, konserwy. Też daliśmy mu to i zaniósł na widzenie. Staraliśmy się mu pomóc przez kościół ale jakoś to nie skutkuje. Trzeba jeszcze raz próbować. Ja i Krzysiek T. daliśmy mu trochę jedzenia z paczek, które dostaliśmy z domu. Mówi, że nie może tego jeść, kiedy wie, że w domu dzieci nie mają co jeść. Jeżeli chodzi o naszych chłopaków na dole to w najtrudniejszej sytuacji jest Franek Sz. (z Opola). Od momentu jak go dali na dół (poniedziałek) zaciął się. Nie przyjął żadnych ciuchów. Materace i koce leżą pośrodku celi na kupie. Praktycznie od poniedziałku nie śpi albo śpi na deskach. Nie przyjmuje posiłków. Bardzo trudno jest mu pomóc. Mówi, że jest to jego protest przeciwko bezprawiu. Ale nie wiem czy poskutkuje. Obawiam się, że nie. Np. gdy rusznikarz głodował powiedzieli mu, że może głodować do samej śmierci.

Rysiek Kulesza też głodował od poniedziałku do środy. Dzisiaj już je.

Od Krzyśka dowiedziałem się, że jego żona i siostra też były rewidowane 11 lutego. Wróciły wszystkie do Jeleniej ok. godz. 1900. Dziś była u niego matka. Krzysiek nie pisał podania, ale matka była u komendanta.

Po południu czytałem Biblię. Potem 2 godziny uczyłem się angielskiego.

O godz. 1900 na śpiewie było 13 osób. Bardzo mało. Oprócz tych, którzy są na dole (8 osób) u góry jest 28 osób. Czyli nie przyszło 15 osób.

Teraz zbliża się godz. 2200. My dziś mamy dyżur. Rysiek zamiata korytarz.

Kończy się kolejny dzień więzienia. Od kilku dni wyczuwa się jaką odwilż w postępowaniu klawiszy i obsługi więziennej. Tak, jakby miała nastąpić jakaś zmiana. A może to są złudzenia?

Wydaje mi się, mam takie odczucie, że w ciągu najbliższych dni powinno wyjść kilka osób. Dobrze by było, żeby wyszli ci, którzy najgorzej to znoszą. Może to jest zbyt brutalne, ale jeżeli miałbym iść na jakiekolwiek układy to tylko po to, aby wyszli ci właśnie ludzie.

W tej chwili zamiatałem jeszcze schody. Ponieważ krata na dole jest otwarta, to mogłem sobie pogadać z chłopakami z dołu. Oczywiście na odległość przez kratę i przez zamknięte drzwi w celach.

Na pewno nie jest im lekko. Wiem, bo tam siedziałem, ale twardo się trzymają. O tych, którzy siedzą na dole nie obawiam się, Oni nie dadzą się złamać.

26 LUTY 1982 r. (piątek) 76 dzień

Pobudka – godz. 700. Zaraz po siódmej chodził porucznik – oficer dyżurny (z biało-czerwoną opaską na rękawie!) i sprawdzał czy internowani wstali na pobudkę. Pytałem go czy nie ciąży im ta praca i czy się nie przepracowują? To jest naprawdę odpowiedzialna fucha – kontrolowanie wstawania na pobudkę. Niestety zawiódł się gdyż wszyscy wstali. O godz. 800 – poranna modlitwa na świetlicy. Przyszło dziewięć osób. Poza codzienną modlitwą odczytałem Psalm 94 – „Wołanie o sprawiedliwość”. Bardzo pasuje do dzisiejszej sytuacji następujący fragment tego psalmu

„Pojmijcie, głupcy w narodzie!

Kiedy zmądrzejecie, bezrozumni?”

Dziś rano, gdy otworzyłem oczy, pierwsze co zobaczyłem to – czerwony gerber. Wczoraj był trochę zwiędnięty ale dziś już odżył.

Rano ktoś puścił famę, że dwóch wychodzi (Staszek S. i jeszcze jeden z celi nr 42). Chłopcy spakowali się, zebrali pościel i okazało się, że to kaczka. Przykre jest to dla nich, ale z drugiej strony jest to dla nich nauczka. Po prostu za bardzo ufają klawiszom i za bardzo wierzą esbekom.

Dziś rano na modlitwie zauważyłem, że mimo iż przyszło mało ludzi, to jednak przyszli ci, którzy nie chodzili od tygodnia. Może jest to drobiazg, ale symptomatyczny i ważny. Jednak zależy mi bardzo na tym abyśmy utworzyli tu monolit, którego nie będą w stanie przebić insynuacje esbeków. Ta poranna modlitwa i wieczorny śpiew to dla niektórych wiertło drążące w zębie. Tak samo działa na naszych chłopaków. Przypomina im po prostu kim są i za co siedzą. Sądzę, że niedługo przyjdzie taka chwila, że wieczorem na świetlicy zjawią się wszyscy.

Przed południem grałem u Michała O. w celi w kanastę. Oczywiście od tego słynnego poniedziałku mamy cele pootwierane od 700 rano do 2100 wieczorem. Ok. godz. 1000 – łaźnia. Tym razem do łaźni nie połączyli nas z kolegami z dołu. Przynajmniej był większy luz pod prysznicami.

Dziś przed południem znowu dość mocno grasowali esbecy. Na „rozmowach” byli dziś: Zbyszek T, Edmund K. i Witek G. (z celi 41), Andrzej S. i Wacek H (z celi 42), oraz Rysiek S. (z 37). Praktycznie wszystkim proponowali współpracę oraz podpisanie oświadczenia o lojalności. Z reakcji kolegów wynika, że nikt nie podpisał. Mimo różnych naszych nieporozumień wewnętrznych, uważam, że pozostała grupa (ci którzy tutaj są) ludzi twardych (poza nielicznymi). Poza tym w codziennych kontaktach, rozmowach zawsze ludzi się przekonuje i podtrzymuje na duchu. Tutaj widzę rolę grupy w pomaganiu słabszym kolegom. Sądzę, że znowu dziś kilka osób po rozmowach z esbekami przekonało się już zupełnie o co tym panom chodzi.

Po obiedzie poczytałem trochę gazety. Zacząłem czytać książkę Lema „Obłok Magellana”. O godz. 1800 obejrzałem w telewizji „Czarne chmury”. Na telewizję chodzę bardzo rzadko. Ostatnio nawet nie oglądam dziennika. Przyprawia mnie o mdłości widok panów w mundurach w każdym miejscu i o każdej porze na ekranie. Godz. 1900zaczynamy śpiewać w sześć osób. Po śpiewie – zaskoczenie zupełne. Okazuje się, że było 18 osób! Nie przyszła tylko cała cela 42, Franek B z 40, Zbyszek Z. Wydaje mi się, że w ludziach nastąpiło przełamanie. Zresztą znamienne jest to, że jeden z esbeków w rozmowie z jednym naszych powiedział, że ta trzydziestka, która tu została sprawia im problemy i nie wiedzą jak nas ugryźć.

Jest godz. 2040. Oglądam dziennik, relację z Sejmu. Szkoda słów. Obłuda i zakłamanie. Wydaje mi się, że chcą społeczeństwu udowodnić w praktyce hasło „PRZEZ GŁÓD DO KOMUNIZMU”. Telewizja raczyła nam podać do wiadomości, że z dniem dzisiejszym tj. 26 lutego 82 r. wchodzi w życie REFORMA GOSPODARCZA! Nasuwa mi się jeszcze jedna refleksja (chyba po każdym posiedzeniu sejmu to widzę), że dobrze śpiewał Maciek Zembaty o naszym Sejmie: SEJM ŚLEPYCH I GŁUCHYCH. Kończy się kolejny dzień, kolejny dzień bezprawia w Polsce. Tych miesięcy wojny i okupacji historia nigdy WAM nie zapomni, obywatelu GENERALE!

27 LUTY 1982 r. (sobota) 77 dzień

Pobudka jak zwykle o godz. 700. Wstajemy wszyscy. Zaraz po siódmej wychowawca sprawdza czy internowani już wstali. Jakoś przez ostatnie dni nie udało im się złapać nikogo.

Godz. 800 na świetlicy 9 osób. Są już (ja to tak nazywam) stali bywalcy porannej modlitwy. Dziś odczytałem Psalm 144 „Modlitwa króla za naród” i oto fragment tego psalmu, który jest dla nas wskazówką:

„Niech nasi synowie będą szczęśliwi,

którzy wyrastają w swojej młodości!

Niech będą córki nasze na wzór narożnych kolumn,

rzeźbione na wzór kolumn świątyni.

Niech pełne będą nasze spichlerze

zasobne we wszystkie płody.

Niech trzody nasze tysiąckroć płodne

na polach naszych mnożą się tysiącami,

niech nasze zwierzęta będą ciężkie.

Niech się nie zdarza wypadek czy ucieczka

ani lament na naszych ulicach.

Szczęśliwy lud, któremu tak się powodzi,

szczęśliwy lud, którego Bogiem jest Jahwe!”

O godz. 1000 – spacer. Kilkakrotnie odganiali mnie klawisze od drzwi naszych chłopaków na dole i od Wałbrzycha. W czasie spaceru kręcił się czeladnik. Pytam się Michała czy wie co to jest za szkoła WOSKK. Michał mówi, że nie wie a czeladnik nadstawia ucha, żeby usłyszeć. No to mówię Michałowi – Wyższa Oficerska Szkoła Kręcenia Kluczem. Esbeków aż rzuciło i od razu zniknęli za bramą. Po południu od godz. 1600 uczyłem się angielskiego. Korzystam tutaj z czasu i staram się jak najwięcej czytać i jak najwięcej uczyć się. Z Wałbrzycha wypuścili dziś 3 osoby (m.in. wyszedł Idzi Gagatek – górnik). Chłopcy jak zwykle na pożegnanie śpiewali im Mazura Kajdaniarskiego. W Wałbrzychu zostało ich 40, a nas 36. Stany powoli zrównają się.

O godz. 1900 jak co dzień śpiewaliśmy. Przychodzi coraz więcej osób. To dobrze dla nas wszystkich. Potem czytałem Lema. O godz. 2145Tłok zgasił światło.

Dziś w nocy upływa 11 tydzień wojny!

28 LUTY 1982 r. (niedziela) 78 dzień

Wstajemy o godz. 700. Ponieważ jest niedziela więc o godz. 745 apel. O godz. 800 na świetlicy spotyka się tylko 7 osób. Powiedzieliśmy sobie kiedyś ze Zdzichem, że nawet jakbyśmy mieli to robić sami, we dwóch to będziemy to robić. Dzisiaj czytamy Psalm 64 „Bóg sądzi prześladowców”. Najbardziej trafia do mnie z tego psalmu takie zdanie:

„Zamach został obmyślany,
ale wnętrze człowieka – serce, jest niezgłębione.”

Godz. 900 – transmisja msz św. z kościoła z Warszawy. Ma zakończenie ksiądz odczytał fragment listu biskupów do wiernych, fragment bardzo znamienny, nawiązujący bezpośrednio do aktualnej sytuacji. Kościół nawołuje do pojednania narodowego, ale stwierdza, że muszą zostać odwieszone związki zawodowe i nie może zabraknąć NSZZ „Solidarność”, który posiada duże zaufanie społeczne. Jest to bardzo znamienne i stawia kościół w pozycji, której WRON-a nie ma jak ugryźć. Wyraźnie powiedziano, że jest to ostatni dzwonek dla generała. Czy skorzystają z tego? Od jutra część z nas przystępuje do trzydniowej głodówki. Jest to jednolita akcja przeprowadzona we wszystkich obozach internowanych w Polsce. Podpisujemy się pod następującym oświadczeniem, które powinno trafić do społeczeństwa.

Obóz dla Internowanych                                                      Kamienna Góra 28.02.82 r.

WZK w Kamiennej Górze

OŚWIADCZAMY

że w dniach od 01 do 03 marca 1982 roku wstrzymujemy się od przyjmowania posiłków. W ten sposób wyrażamy protest przeciwko łamaniu w Polsce podstawowych praw człowieka i obywatela. Jednocześnie jest to wyraz jedności i solidarności internowanych działaczy NSZZ „Solidarność” i wszystkich ludzi uwięzionych za przekonania w PRL.

Internowani z woj. jeleniogórskiego i opolskiego

Do godz. 1600 dn. 28.02 podpisały 24 osoby.

Godz. 1015 wychodzimy na spacer. Dowiedziałem się od kolegów z Wałbrzycha, że od nich przystępuje na pewno ok. 90% ludzi do głodówki.

Po spacerze obiad i czekamy jak co niedziela na księdza. Chłopcy przygotowali świetlicę. napisaliśmy na tablicy pieśni wielkopostne – „Wisi na krzyżu” i „Ludu mój ludu”. Pytałem dzisiaj kilkakrotnie oddziałowego czy puszczą naszych z dołu na mszę. Stwierdził, że oficer dyżurny nie wyraził zgody. Sformułowali to tak: jak kara to kara. Mają siedzieć. Ja przypuszczam, że jest to decyzja esbeka. Czeladnik już po godz. 1300 lata tutaj jak kot z pęcherzem. Chłopcy na dole przed 1400 zaczęli tłuc w drzwi.

O godz. 1400 punktualnie przyszedł ksiądz. Zwykle przychodził to za dziesięć druga. Teraz chyba przytrzymali go na bramie. Przed samą mszą okazało się, że gdzieś zaginął krzyż (ciekawe, że akurat dzisiaj). Przed mszą poprosili księdza na dyżurkę (był tam czeladnik – esbek, porucznik i dwóch sierżantów). Prawdopodobnie straszyli go. Okazało się, że ksiądz upomniał się o tych na dole. W końcu ktoś tam wydał decyzję, że ich puszczą. Później ksiądz przeszedł do spowiedzi, którą jak zwykle odprawiał w naszej celi. Wszedłem jako pierwszy. Po chwili rozmowy wszedł porucznik klawisz (podczas spowiedzi!) i znowu poprosił księdza na dyżurkę. Zabronili przeprowadzenia spowiedzi w naszej celi. Kazali przeprowadzić spowiedź na świetlicy. To jest dość ważne dla mnie, gdyż może świadczyć o tym, że w naszej celi nie ma jednak podsłuchu.

Na mszy byli prawie wszyscy. Na początku ksiądz posypał głowy popiołem ( w środę nie mógł być u nas). Ewangelia mówiła o kuszeniu Jezusa przez szatana na pustyni. Na zakończenie odśpiewaliśmy Boże coś Polskę i Hymn Internowanych. Zauważyłem, że ksiądz śpiewa również z nami Hymn Internowanych tzn., że na zewnątrz jest już znany. Zapowiedzieli (esbecy) księdzu, że ma być punktualnie o godz. 1500 w następnym pawilonie. Uważam, że wszystko to są represje w stosunku do księdza i utrudnienie prowadzenia praktyk religijnych. Dowiedzieliśmy się również, że jutro tj. w poniedziałek ma odbyć się spotkanie księży u arcybiskupa Gulbinowicza we Wrocławiu. W następną niedzielę prawdopodobnie otrzymamy tekst listu biskupów, którzy był we fragmentach czytany dziś w radio.

Teraz jest godz. 1615. Za oknami robi się szaro. U nas spokój. Zaraz siadam do angielskiego. Wczoraj podczas nauki przeczytałem takie zdanie: „My sweetheart is the prettiest of all girls” co znaczy „Moja ukochana jest najładniejsza z wszystkich dziewcząt”. Dziś wpadła mi w ręce książka z reportażami i artykułami Ernesta Hemingwaya i takie zdanie: „ Pierwszym pancerzem dla źle rządzonego państwa jest inflacja, drugim wojna. Obydwie przynoszą chwilowy dobrobyt, obydwie przynoszą trwałą ruinę. Ale obie są ucieczką dla praktycznych i ekonomicznych oportunistów.”

Godz. 1900. Jak co dzień spotykamy się na świetlicy. Przychodzi sporo ludzi. To dobrze. To znaczy, że przekonują się. Później apel i dziennik. Wieczorem czytam Lema. Później jemy kolację, dość obfitą, bo następny posiłek dopiero za trzy dni.

Wieczorem ok. 2210 usłyszeliśmy na zewnątrz dziwny hałas. Przez ok. 10 min słychać było pracujące jakby w oddali silniki (samochodów lub czołgów). Tak jakby przemieszczała się jakaś kolumna wojskowa. Później zauważyliśmy, że w więzieniu panuje podwyższony stan gotowości. Oficer dyżurny chodził po pawilonach. Towarzyszył mu milicjant z psem. Weszli do naszego pawilonu. Była godz. 2230. Przeczuwając coś zgasiliśmy świeczkę. Wpadli do Krzyśka (za ścianą) i zaatakowali go za palenie świeczki.

Cisną się głupie myśli do głowy po tym co słyszeliśmy. Trzeba dużo silnej woli aby to zdusić. Wiemy, że w sytuacji podbramkowej czy w więzieniu jesteśmy zdani praktycznie na ich łaskę i niełaskę. Najgorsza w tym wszystkim jest bezsilność ale po tych dwóch miesiącach wiem już, że mam dość siły aby to wytrzymać i nie poddać się załamaniu.

01 MARCA 1982 r. (poniedziałek) 79 dzień

Dziś pobudka jak zwykle o godz. 700. Dyżur ma Koń. Przystępujemy do protestu. rano przynoszą śniadanie. Koń z niezwykłą troskliwością chodzi z kalifaktorem (który niesie margarynę) po celach i pyta czy jemy śniadanie. Wie o tym, że jest głodówka, gdyż część z nas złożyła oświadczenie na dyżurce ale jak to koń musi robić zamieszanie. Z mojego rozeznania wynika, że nie przystąpiło 10 osób. O godz. 800 na świetlicę przychodzi zaledwie 7 osób. Czytam dziś Psalm 33 „Bóg władcą świata”. Później przez południem czytam Lema. Skończyłem już Lema i kończę teraz Imperium Persów. O godz. 1000 wyszliśmy na spacer. Okazuje się, że Wałbrzych przystąpił do głodówki właściwie w całości. 7 osób nie bierze udziału, ale głównie są to osoby chore. Dowiedzieliśmy się, że dziś przybyło do nas sześciu esbeków. Buszują na dole i prowadzą swoje słynne „rozmowy”. Dziś podczas spaceru przechodzili koło więzienia dwaj młodzi ludzie. Pomachaliśmy do siebie rękami a oni krzyknęli: „Trzymajcie się. Już niedługo!”.

Podczas obiadu okazało się, że nie przystąpiło do akcji 11 osób: Franek B. (z 40), trzech ludzi z 41 (oprócz Zbyszka T.), pięciu a właściwie czterech z 42 (oprócz Andrzeja S. i Wacka H.) Irek K. z 46 ze względu na chorobę, jeden z 49. Zbyt dużo ludzi nie przystąpiło, ale trudno. Poza tym nie podoba mi się postępowanie ludzi z 42 – kalifaktorów. Demonstracyjnie nawołują na obiad, stukają garami. Po prostu denerwują tych, którzy przystąpili do głodówki.

Ok. godz. 1500 zaczęliśmy się niepokoić o naszych kolegów z dołu. Dziś kończy się kara i powinni znaleźć się na górze. Klawisze zaczynają coś kręcić, ale nasi na dole postawili się i ostatecznie ok. godz. 1600wrócili na górę. Okazało się, że próbowali ich przenieść do innych cel na dole. Nie wiadomo czy to jest wymysł Konia i wychowawcy czy decyzja komendanta. Zostało na dole dwóch Franek Sz. i Rysiek K ze względu na głodówkę którą prowadzą już od tygodnia.

Franek od 22 lutego nie je i praktycznie nie śpi. Klawisze próbowali go kilkakrotnie zaskoczyć na tym, że śpi ale okazało się, że zawsze o każdej porze dnia i nocy zastawali go siedzącego na taborecie. Zaciął się. Ile jeszcze wytrzyma? Dojdzie w końcu do tego, że wezmą go nieprzytomnego do szpitala. Zdaje się, że według ich przepisów, po 10 dniach głodówki stosują dokarmianie na siłę. czy ten jego protest coś da? Czy uzyska spotkanie z przedstawicielami OZZK we Wrocławiu? Nie wiem. Jestem całym sercem i całą duszą za nim ale uważam, że oni nie są godni takiego poświęcenia z naszej strony. Są to dramaty. Indywidualne i nasze wspólne. Dramatem jest to co się w Polsce zdarzyło. Ale przetrzymamy to i zwyciężymy! Potwierdziło się dzisiaj to, że ostatniej nocy coś się tu działo. Otrzymaliśmy informację, że w pobliżu więzienia wylądowały dwa śmigłowce transportowe. Nie wiadomo ile jest w tym prawdy. Być może chcą nas takimi informacjami zastraszyć. W stosunku do niektórych na pewno udało się to.

Dziś wielu ludzi było na rozmowach z ubekami i wielu już podpisało te deklaracje lojalności. Dowiedziałem się, że dziś podpisał Zbyszek T. Podpisało jeszcze kilku ale tego nie jestem pewien. Te deklaracje nie mają wpływu na wypuszczanie ludzi. Być może mają ale minimalny. Są tacy, którzy już kilka tygodni temu podpisali i dotąd siedzą. Są tacy, którzy nie podpisali i wyszli. Dziś z Wałbrzycha wypuścili znowu jednego człowieka. Zostało ich trzydziestu dziewięciu.

Tutaj u nas ożywiło się gdy wrócili chłopcy z dołu. O godz. 1900zebraliśmy się na świetlicy. Nareszcie było tylu ilu powinno być. Pieśni zabrzmiały potężnie i pięknie.

Teraz jest godz. 1945. Koledzy oglądają DTV. Oczywiście pierwsza informacja w dzienniku to przyjmowana z wielką pompą partyjno-rządowa delegacja polska w Moskwie. Co oni tam ustalą? Co oni mogą tam ustalić? Czy oni tam myślą o tym jak wprowadzić jeszcze większy zamordyzm.

Upływa pierwszy dzień bez jedzenia. Czuję się dobrze. Dość dużo piję. Nawet pograłem trochę w ping-ponga. Sądzę, że trzy dni upłyną spokojnie bez scysji. Przykre jest to, że ludzie zdrowi, często z dużymi brzuchami boją się odjąć od ust kawałka chleba, kiedy nawet niektórzy koledzy z chorobami żołądkowymi przystąpili bez dyskusji. Sądzę, że tutaj przynajmniej po części sprawdza się zasada: Tyle możesz dać, ile potrafisz sobie odjąć.

02 MARCA 1982 r. (wtorek) 80 dzień

Pobudka o godz. 700. Dyżur rano ma Tłok. Rozpoczyna się drugi dzień głodówki. 10 osób nie przystąpiło do akcji. Rano czuję się dobrze. Jakoś sprawa jedzenia odsunęła się na dalszy plan. Godz. 800 – na świetlicy spotyka się 10 osób. Śpiewamy „Kiedy ranne”. Później „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”. Potem czytam Psalm 57 „W cieniu skrzydeł”. Odmawiam „Wierzę w Boga”, następnie odmawiamy Litanię Narodu Polskiego. Na zakończenie śpiewamy jedną zwrotkę „Boże coś Polskę” Przed południem przychodzą do mnie: Zbyszek B., Rysiek Ł. i Irek K.. Gramy w brydża. Ok. godz. 1100 spacer – pogoda niezbyt ładna, pada deszcz, jest mokro i błotnisto. Po spacerze jeszcze ok. trzy godziny gramy w brydża. Godz. 1600-1800 uczę się angielskiego. Sądzę, że robię pewne postępy, ale potrzeba do tego dużo samozaparcia. Krzysiek Tulasz czuje się coraz gorzej. Prawdopodobnie ma wrzody na dwunastnicy. Od około dwóch tygodni podtrzymują go jedynie zastrzyki – atropina. Poza tym lekarze podają mu różne mocne środki przeciwbólowe. Już wczoraj zauważyliśmy, że Krzysiek ma chwilowe zaniki świadomości i często nie panuje nad sobą. Dziś rano prawie nie wstał z łóżka. Nie przyjmuje jedzenia. Miarka się przebrała po południu. Na usilne monity kolegów z celi Krzyśka ok. godz. 1200przyszedł wreszcie jeden (ten ubek, której chyba nic z dziedziny medycyny nie potrafi). Zbadał Krzyśkowi tętno i powiedział, ze wszystko w porządku. Powiedział, że postarają się coś zrobić aby wyjechał do szpitala. Obiadu praktycznie nie zjadł. Zupy na kolację już nie potrafił zjeść o własnych siłach. Jurek musiał go karmić. Krzysiek praktycznie jest nieprzytomny. Nie można już z nim rozmawiać. Ok. godz. 1800 znowu przyszedł lekarz. Znowu zbadał tętno i powiedział, że być może jutro uda się go wysłać do szpitala. No i oczywiście poszedł sobie. Poszliśmy ze Zdzichem do Konia dyżurkę. Mówimy, że natychmiast trzeba ściągnąć pogotowie i lekarza z prawdziwego zdarzenia. bo chłopak może się wykończyć. Koń na to, że jak my w ogóle śmiemy wysuwać jakieś żądania. To już było za wiele. Machnąłem ręką i niestety musiałem go nazwać po imieniu. Zebraliśmy przedstawicieli cel i przedyskutowaliśmy sprawę. Wszyscy byli zgodni co do tego, że Krzysiek jak najszybciej musi się znaleźć w szpitalu. Postanowiliśmy, że dwie osoby jeszcze raz pójdą pogadać z Koniem, sprawę postawimy mocno oficerowi dyżurnemu na apelu i jeżeli nie ściągną pogotowia to po prostu o godz. 2100 nie wejdziemy na capstrzyk do cel. Tak długo będziemy na korytarzu, aż oni nie załatwią sprawy.

Teraz jest godzina 1920. Siedzimy w celach i czekamy na apel. Wieczorem był u Krzyśka sanitariusz i dał mu zastrzyk. Leży teraz nieprzytomny. Chyba niestety nie zobaczy się z żoną i dziećmi. Być może już we wtorek będzie w szpitalu więziennym we Wrocławiu na Kleczkowksiej.

O 1900 jak co dzień zeszliśmy się na świetlicy. Teraz przychodzą już prawie wszyscy. Rozpoczął się apel. W tej chwili jest godz. 2015. Przyszedł dowódca zmiany i oficer dyżurny (dziś pełni tę funkcję nasz wychowawca). Dowiedzieliśmy się, że ma przyjechać pogotowie. Krzysiek w tej chwili śpi. Franek Sz. już dziesiąty dzień prowadzi głodówkę. Dzisiaj przekazał nam, że już źle się czuje. 9 dni to nie jest błahostka, tym bardziej, że on prawie nie śpi i pije tylko przegotowaną czystą wodę. Spróbuję się jutro do niego dostać. Może uda mi się go przekonać aby zakończył głodówkę.

03 MARCA 1982 r. (środa) 81 dzień

Dziś jak zwykle pobudka o godz. 700. Budzi nas Garsija. Zaczyna się trzeci dzień głodówki. Czuję się dobrze, a nawet zdziwiony jestem, że tak dobrze. Trudno jest prowadzić głodówkę, kiedy leży jedzenie przyniesione w paczkach, kiedy kalifaktorzy ustawią pod drzwiami gary z gorącym obiadem czy kolacją. Ale jest to jeszcze jedno ćwiczenie woli. Uważam, że jest to nieszkodliwe dla zdrowia a uodparnia nas na różne nieprzewidziane okoliczności.

Wczoraj po godz. 2100 przyjechało do Krzyśka Tulasza pogotowie. Przyjechał młody lekarz z Kamiennej Góry (jego żona była w poniedziałek u Andrzeja Muszyńskiego), sanitariusz. Cześć z nas w tym czasie głupi Konio zamknął w świetlicy, część w celach. Pewnie po to, aby nie kontaktować się z lekarzem. Film się skończył i wyszliśmy. Koń próbował zagonić nas do cel ale ludzie porozłazili się. Musiał każdego po kolei odprowadzać do celi.

Lekarz stwierdził, że Krzysiek już dawno powinien być w szpitalu. Był przy tym wychowawca, d-ca zmiany i Koń. Wychowawca stwierdził, że to nie jego sprawa. Po zbadaniu, lekarz wydał diagnozę: natychmiast pod kroplówkę. Tamci już się nie sprzeciwiali. Karetka wjechała na dziedziniec (spacernik) pod nasz pawilon nr VI. Przynieśli nosze i Krzysiek pojechał. Nie wiemy dokładnie niestety czy go wzięli do szpitala w Kamiennej Górze. nie wiemy co z nim esbecy zrobili za bramą. Jurek próbował nakłonić lekarza, aby poszedł na dół do Franka Sz., który głoduje już 10 dni, ale klawisze kategorycznie nie zgodzili się. Lekarz chciał iść, mówił, że powinien tam iść, ale nić nie mógł zrobić. Nasuwa się tylko taka smutna refleksja, że gdybyśmy nie postawili się w sprawie naszych chorych, to władze więzienne palcem nie kiwną aby im pomóc. Niestety ale przy takim ich postępowaniu w nas rośnie nienawiść. Im więcej takich kroków z ich strony – tym bardziej ich nienawidzimy. I nawet ksiądz i Pismo Św. tu nic nie pomoże. Teraz jest godz. 845. O ósmej spotkaliśmy się na modlitwie. Było 10 osób (Michał M, Jurek N., Adam D., Edek W., Zdzichu B., Marek D., Rysiek M., Zygmunt W., Witek G. i ja). Jest to właściwie stała grupa, która regularnie przychodzi rano. Dziś modliliśmy się w intencji tych internowanych, którzy chorują. Odczytałem Psalm 10 „Modlitwa o wyzwolenie”.

Rozmawiałem z Garsiją, żeby puścił mnie na 15 minut do Franka Sz.. Spróbuję go przekonać, aby przerwał głodówkę. Jest dla niego dobry moment, gdyż może skończyć razem z nami wszystkimi. Garsija mówi, że nie może mnie puścić, gdyż na dole urzędują już esbecy.

Okazuje się, że zakładają im tam telefon. Z tego wynikałoby, że zadekowali się tam na dłużej. Powiedziałem oddziałowemu, że jeżeli znajdzie jakąś lukę to powinien mnie puścić. Ciekawe czy zdecyduje się mnie puścić.

Jeżeli chodzi o głodówkę to nie przystąpili: Franek Bugański (LZPB Lubań), Mietek Droń (Dolmel Piechowice), Edward Kowalczyk (KWB Turów), Witek Grodzki (ZREMB), Wacek Hrynkiewicz (KWB Turów – chory), Zbigniew Bobak (KWB Turow – chory), Janusz Przybyła (El.Turów), Andrzej Surowy (PKP Jelenia Góra ZR), Paweł Jarosz (PKP Lubań), Stanisław Siewnuch (ZUG ???), Henryk Kraus (El.Turów).

Godz. 1700. Za oknami robi się już szaro. Dziś zdecydowaliśmy ze Zdzichem, że musimy się dostać do komendanta w sprawie Krzyśka i Franka. Zgłosiłem to oddziałowemu – Garsji. Poinformował mnie, że będziemy mieli rozmowę z komendantem po godzinie 1400. Rano o 1100 mieliśmy spacer. Potem przyszli koledzy na brydża. Ok. godz. 1415 przyszedł wychowawca i powiedział, ze pójdę do komendanta. Pytam dlaczego nie razem ze Zdzichem. Wychowawca powiedział, że ma nas wsiąść oddzielnie. Ponieważ sprawa jest ważna, więc nie dyskutowałem o formie. Poszedłem do komendanta Jankowskiego. Pierwsza sprawa to zawiadomienie rodziny Krzyśka. Powiedziałem mu, że może zadzwonić do mnie do domu i żona poinformuje rodzinę Krzyśka. On na to, że nie trzeba robić afer, że Krzysiek się dobrze czuje. W końcu stanęło na tym, że jeżeli przyjedzie jutro jego żona z dziećmi, to skierują ją do szpitala. Zrozumiałem z tego, że Krzysiek co najmniej do jutra będzie tu w szpitalu w Kamiennej Górze. Niemniej jednak komendant zapisał numer telefonu. Druga sprawa z którą poszedłem to umożliwienie mi rozmowy z Frankiem Szelwickim. Początkowo komendant nie chciał się zgodzić. Wówczas ja stwierdziłem, że daje mi do zrozumienia, iż zależy im na tym, żeby zniszczyć Franka, zniszczyć mu zdrowie. Komendant zaczął mi tłumaczyć, że Franek jeszcze się dobrze czuje, że jeszcze nie istnieje konieczność dokarmiania! Poza tym mówi do mnie, czy pan ma taki autorytet żeby go przekonać. Ja mu na to, że nie wiem czy w ogóle będę go przekonywał do przerwania głodówki. Chcę po prostu z nim porozmawiać. A o mój autorytet to on nie powinien się martwić. W końcu zgodził się na 15 minutową rozmowę. Następna sprawa to blindy. Obiecał, że jak ustaną wiatry i poprawi się pogoda to blindy z naszej strony zostaną zdjęte. Mówiłem jeszcze o załatwieniu sprawy światła. Chodzi o to aby wszyscy mieli zapalone do godz. 2200. Zrozumiałem z tego, że wyraził na to zgodę. Poza tym, wspaniałomyślnie powiedział, że szykują nam boisko do siatkówki! Śmiechu warte! Wróciłem do pawilonu.

Po chwili przyszedł Garsija i zaprowadził mnie do Franka. Jak na 10 dni głodówki to czuje się dobrze. Widać, że jest osłabiony ale myśli trzeźwo. To jest naprawdę twardy człowiek i szkoda by było, żeby stracił zdrowie. Powiedziałem mu, że nie będę go oszukiwał, że przyszedłem aby z nim pogadać o zakończeniu głodówki.

Jedna sprawa jest najważniejsza i wiem, że Franek też to rozumie i kontroluje. Nie może dopuścić do tego by nieprzytomnego wzięli go na dokarmianie. Wówczas ani my ani on nic nie poradzimy. Z rozmowy wywnioskowałem, że ma zamiar zakończyć niedługo, ale dokładnie nie powiedział kiedy. Obawiam się jeszcze o to, że jeżeli nie przerwie to jutro nie wpuszczą mu żony na widzenie. Myślę, że byłoby bardzo źle, gdyż wtedy Franek prawdopodobnie zaciąłby się zupełnie. Jestem w każdym razie dobrej myśli.

Franek nie je i pije tylko wodę z kranu. Poza tym nie przyjął pościeli i materacy. Wszystko to leży na kupie przy drzwiach celi.

Upływa trzeci dzień naszej głodówki. Czuję się dobrze. Mimo, że widzę jedzenie – nie chce mi się jeść. Koledzy z tego co widzę, też czują się zupełnie dobrze. Miejmy nadzieję, że nie zaistnieje potrzeba ogłaszania jakiejś długiej głodówki. W każdym razie zdajemy sobie sprawę co to znaczy i jeżeli będziemy używali tej formy protestu to w pełni świadomie i w ostateczności.

Godz. 1900. Prawie wszyscy stawiają się na świetlicy. Śpiewamy nasze pieśni. Trochę słabszym głosem (ze względu na trzy dni bez jedzenia) ale tak jak zawsze: żarliwie i z przekonaniem.

Później apel, dziennik. W dzienniku jak zwykle bzdury i propaganda sukcesu. Wstrząsnął wszystkim komunikat MSW – ułatwienia paszportowe. Internowani i rodziny, które chcą wyjechać na stałe na zachód mogą składać podania o paszporty! Mnie więcej komunikat ten pokrywa się z moimi przypuszczeniami. Być może jest to płaszczyk pod którym chcą przykryć przyszłe deportowania, ale to są tylko moje spekulacje. Niewątpliwe doskonale prowadzą wojnę psychologiczną z narodem. Wyobrażam sobie jak duży nacisk wywrze ten komunikat na nasze rodziny i na wielu z nas. Przy perspektywie długiej rozłąki z rodzinami, z najbliższymi (podczas internowania) otwiera się możliwość połączenia się, wyjazdu, pozbycia się problemów dnia codziennego. Jest to perfidna gra komunistów na umęczonym narodzie. Nie możemy się dać złamać, szczególnie my. Bo jeżeli nas złamią to kto zostanie ludziom, społeczeństwu? Być może mam trochę wypaczony obraz społeczeństwa po tych dwóch miesiącach więzienia, jednak nie wierzę aby ludzie tak łatwo pozwolili sobie zabrać to co zdobyli takim trudem od sierpnia 1980 roku. Wierzę w Naród Polski i w naszą Ojczyznę.

Jutro czwartek – widzenia. Przyjedzie Zuzia. Zobaczę nareszcie Tomaszka i Martusię. Na pewno bardzo się zmieniły. Czy mnie poznają? Jestem zarośnięty i dla nich trochę inny niż dwa miesiące temu.

Kończy się nasz protest głodowy. Jutro rano pierwszy posiłek od dwóch dni. Czuję się dobrze. Zbliża się godzina 2100. Na pewno zaraz Tłok zgasi światło.

04 MARCA 1982 r. (czwartek) 82 dzień

Pobudka godz. 700. Dyżur ma ten nowy sierżant. Kończy się głodówka. Czuję się dobrze, aż za dobrze jak na te trzy dni bez jedzenia. Robimy sobie lekkie śniadanie. Chleb z masłem i z pasztetem, herbata. Postanowiliśmy z Jurkiem N., że trzeba porozmawiać z Frankiem Sz. na dole. Poprosiłem wychowawcę, żeby mnie puścił.. Zgodził się, ale powiedział, ze robi to w tajemnicy przed komendantem. Oddziałowy zaprowadził mnie na dół, zostawił otwarte drzwi i powiedział, że jak usłyszę że ktoś idzie to mam wracać. Dla zmylenia przeciwnika wziąłem kubek kawy. Przywitałem się z Frankiem. Próbowałem go przekonać, aby przerwał głodówkę ale nie naciskałem zbyt mocno. Ustaliliśmy, że jeżeli przyjedzie jego żona to zawiadomimy ją, żeby uparcie starał się uzyskać widzenie. My z tej strony też będziemy naciskali. W tym czasie (godz. 800) chłopcy na górze zaczęli śpiewać „Kiedy ranne wstają zorze”. Uścisnęliśmy sobie dłonie i wróciłem na górę. Powiedziałem wychowawcy, że Franek jest gotowy iść na widzenie, a porucznik stwierdził, że to zależy od komendanta i lekarza czy go puszczą. Już o godz. 900 rozpoczęły się widzenia. Jako pierwsi poszli Krzysiek K. (z naszej celi), Michał O., Andrzej S., Staszek S., Adam D.. Przed tym oddziałowy zawiadomił, że ma się szykować do wyjścia Rysiek Sokol??. Wyszedł ok. godz. 930.

Ok. godz. 1000 wywołali Zbyszka B.. Okazało się, że pojechał na prześwietlenie do szpitala w Kamiennej Górze. Długo chłopaków nie było z widzenia. Przyszli ok. godz. 1100. Krzysiek wreszcie widział się z Mariką. Jest w ciąży, w szóstym miesiącu. Trzykrotnie odsyłali są spod bramy więzienia. Ledwie Krzysiek się rozebrał a już oddziałowy krzyknął: Kubasiak na widzenie?! Krzysiek ubrał się i poszedł na drugie widzenie. Wrócił tymczasem Michał O.. Okazało się, że był podczas widzenia razem ze Zbyszkiem B. na prześwietleniu w szpitalu. Zbyszek spotkał się z Krzyśkiem T., którego wyprowadzał milicjant ze szpitala do karetki. Rano dowiedzieliśmy się, że Krzyśka T, wywożą dziś do Wrocławia do szpitala więziennego. Krzysiek źle wygląda, słania się na nogach. Poza tym milicja traktuje go brutalnie. Mało tego. Kiedy Zbyszek podał mu rękę tam w szpitalu i powiedział mu, że wiozą go do Wrocławia, milicjant uderzył ich po rękach i zepchnął Krzyśka ze schodów. Bydlaki! Zbyszek mówił, że kiedy wychodził na prześwietlenie tu, w więzieniu milicjant groził mu, że go pobije pałką! Michał przekazał mi, że Zuzia ma dziś przyjechać na widzenie z dziećmi. Potem przyszedł Krzysiek K. z widzenia. Okazało się, że miał widzenie z Janką. Zaraz po wyjściu Mariki zjawiła się Janka. „Opieprzyła” wychowawcę i zezwolił jej na widzenie. Tak, że Krzysiek miał trzy godziny widzenia. Potem Krzysiek przekazał mi, ze Zuzia przyjedzie z dziećmi 11 marca, czyli za tydzień. Potem jeszcze raz przekazano mi tę samą informację. Trochę mnie to zmartwiło bo czekałam na to widzenie. Widocznie coś musiało wypaść w pracy. Może nie przywiozła jeszcze dzieci? Może, któreś choruje? Dowiem się za tydzień. Widzenie miała gdzieś połowa ludzi. Marek D. ma dzisiaj urodziny – 26. Ok godz. 1400 zaprosił wszystkich do siebie na celę nr 40. Udało mu się przeszmuglować z domu butelkę lekkiego wina domowej roboty. Zaśpiewaliśmy mu sto lat i każdy wypił łyczku tego wina. Potem odśpiewaliśmy wszystkie piosenki, które tu się nauczyliśmy – mazura, walczyka, więzienne tango. Nawet chłopcy podrzucili Marka kilkakrotnie pod sufit. Później, po południu pograliśmy trochę w brydża.

Ponieważ nie przyjechała do Franka Sz. żona (nie było też nikogo do Zbyszka Z, a oni są z Nysy) więc postanowiłem dostać się jeszcze do Franka. Uważałem, że ja powinienem mu przekazać tę informację. Klawiszowi nie uwierzy i gotów jeszcze pomyśleć, że nie wpuścili żony, aby odegrać się za głodówkę. Mogłoby to mieć nieodwracalne skutki, mógłby się zaciąć i wtedy nic byśmy nie poradzili. O godz. 1900 jak zwykle śpiew na świetlicy. po apelu poprosiłem klawisza (był akurat Garsija) aby mnie puścił na chwilę na dół. Zgodził się i poszedł ze mną. Przywitałem się z Frankiem i powiedziałem mu tylko to, żeby się nie martwił, że nie było jego żony. Widziałem, ze to go bardzo uspokoiło. Gryzł się tym, gdyż nie wiedział co jest z tym widzeniem. Zamieniliśmy z kilka słów. Na koniec podaliśmy sobie ręce i powiedziałem mu tylko: „Trzymaj się”.

05 MARCA 1982 r. (piątek) 83 dzień

Dziś pobudka jak zwykle o godz. 700. Dyżur ma Koń. Rano jemy śniadanie. Godz. 800 – na świetlicy schodzi się dziewięć osób. Dziś odczytuję Psalm 25 „Ufność wśród niebezpieczeństw”, który kończy się takimi słowami: „Niechaj mnie chronią niewinność i prawość, bo w tobie Jahwe pokładam nadzieję.”

Rysiek Ł. miał wczoraj widzenie i dostał kawę, więc po śniadaniu wypiliśmy sobie kawę. Dziś jest piątek, więc ok. godz. 1000 idziemy do łaźni. Rano Koń powiedział Mirkowi Z. (nazywamy go rusznikarz), żeby pakował manatki – do wyjścia, z tym że my przypuszczamy, że wywieźli go do Wrocławia. Już chodziły takie słuchy, że mają go zawieźć do więzienia we Wrocławiu. W jego decyzji o internowaniu napisali, ze prowadził działalność przestępczą! Więc dlaczego go internowali? Oczywiście łatwiej jest zastosować internowanie niż areszt tymczasowy bo pierwsze można uczynić bezpodstawnie (i komendant KWMO nie musi się z tego tłumaczyć) a drugie można zastosować z uzasadnieniem. W każdym razie odczułem, że na Mirku ktoś się mści i próbują się na nim odegrać (na pewno milicja). Po kąpieli następna bomba. Koń mówi aby pakowali się do wyjścia Władek K. i Franek B.. Chłopcy oczywiście ucieszyli się i zaczęli pakować. Przyszedł wychowawca z pawilonu VII i okazało się, że oni nie do wyjścia ale do komendanta. Po prostu ktoś zrobił sobie makabryczny żarcik. Przypuszczam, ze to nie Koń bo tłumaczył się gęsto, że tak zrozumiał przez telefon. No cóż. pomyłki zdarzają się nawet w więzieniu. Poszli więc do komendanta. My tymczasem wyszliśmy na spacer. Podczas spaceru podszedłem do okna celi, w której jest Franek Sz.. Rozmawialiśmy chwilę. Widziałem, że Franek nie czuje się tak jak dwa dni temu. Ostatecznie dziś mija 11 dzień jego głodówki. Mówię mu, żeby jeszcze raz rozważył możliwość zakończenia głodówki dzisiaj. Mówi, ze rozważa to, ale prosił żebyśmy dowiedzieli się u komendanta czy wysłali do OZZK we Wrocławiu jego skargę. Obiecałem mu, że załatwimy to. Tymczasem wrócili od komendanta Władek i Franek. Okazało się, że u komendanta odbyło się ciekawe spotkanie. Przyjechali przedstawiciele organizacji „Patronat”, która zajmuje się więźniami. Przyjechali: Maja Komorowska, pisarz Burhardt oraz ks. o. Ludno??? z zakonu ojców franciszkanów z Wrocławia. Z naszej strony był Władek i Franek, dwie osoby z Wałbrzycha i komendant. Okazało się, że komendant łaskawie zezwolił na 3 minutową rozmowę (słownie trzy!). Oczywiście zabronił spotkania z większą grupą internowanych. Przywieźli jakieś paczki, które prawdopodobnie przekazał nam Prymas Polski.

Podczas spaceru wyszedł Franek Sz. – Koń prowadził go do lekarza. Wszyscy powitaliśmy się z nim serdecznie. To jest nieprawdopodobne jak ten chłop się trzyma. Widziałem, że wszyscy z niedowierzaniem patrzyli na niego – tak jak na zjawę. Ja po prostu podziwiam tego człowieka za upór i za jednoznaczność w działaniu. Jeszcze jak rozmawialiśmy przez okno Franek powiedział, ze Koń mu dziś proponował, aby zaczął jeść, a on tzn. Koń nikomu o tym nie powie. Franek odebrał to negatywnie, natomiast ja myślę, że w tych klawiszach też odzywają się ludzkie odruchy. Wiem zresztą, że dla nich, szczególnie dla komendanta ta głodówka nie jest na rękę, a klawisze po prostu boją się tego co Franek robi. Być może dlatego, że nie rozumieją tego. No więc Franek poszedł do lekarza. Podczas spaceru porozmawiałem sobie z kolegą z Dzierżoniowa o tym co się dzieje i o nastrojach w ich pawilonie. Nastroje ogólnie są dobre. Jest tylko jeden mankament – to, że jesteśmy zamknięci. Skończyliśmy spacer i wróciłem do celi. Krzysiek miał mały wypadek. Wczoraj wziąłem zupę mleczną z kolacji, postawiłem miskę z tą zupą na szafie u góry i prawdę mówiąc zapomniałem o niej. Z dołu nie widać czy miska jest pełna czy pusta. Krzysiu spieszył się po jedzenie, chwyciła miskę i… zupka mleczna z ryżem znalazła się po prostu na nim i na ziemi. Dobrze się składa, że Krzysiek ma dzisiaj dyżur w celi, więc przy okazji wziął się za sprzątanie całej celi.

Dowiedziałem się, że Franek wrócił od lekarza i jest u siebie w celi 50. Poszedłem tam. Okazało się, że lekarz chciał dać Frankowi zastrzyk (chyba glukozę) ale Franek nie zgodził się. Lekarz zdecydował się więc, ze Franek ma iść na izolatkę. Franek oczywiście powiedział, że nie pójdzie. Pytam więc go, czy decyduje się przerwać głodówkę. On mówi, ze tak, gdyż nie pozwoli aby karmili go na siłę.

W celi był Zbyszek Z., Jurek N. i kilku innych. Przyszedł Koń i mówi, że zgodnie z decyzją lekarza bierze Franka na izolatkę. Franek mu na to, że nie pójdzie dobrowolnie. Koń mówi, że w tej sytuacji musi go wziąć siłą, a Franek – żeby spróbował. Strasznie jest hardy. Widzę, że Koń jest w trudnej sytuacji, a że Franek nie ustąpi. Sytuacja po prostu patowa. Poza tym widzę, ze Koń nie bardzo wie jak siłą Franka zaprowadzić do izolatki. Łatwo na pewno by mu nie poszło. Wyszedłem z celi i czekam gdyż wiem, że Koń musi wrócić na dyżurkę. Poszedłem razem z nim. Widziałem, że jest strasznie zdenerwowany. Wyciągnął papierosa i poczęstował mnie. Mówi: „No i co jaj mam robić? Proponowałem rano, żeby jadł, że nie powiem tego nikomu, ale on nie i nie.” Proponuję Koniowi aby Franek został w celi 50 pod naszą opieką. Praktycznie przerwał głodówkę. Koń na to, że musi wykonać decyzję lekarza. Proponuję mu, że pójdę porozmawiać z lekarzem. Początkowo nie bardzo chciał ale w końcu się zgodził. Wyszliśmy na podwórko i na szczęście złapałem lekarza (pan S.) już przy samej bramie. Wychodził. Mówię mu jaka jest sytuacja. Proponuję, że bierzemy Franka pod swoją opiekę i po prostu sami go dopilnujemy, żeby jadł. Lekarz tylko pyta gdzie jest, na dole czy na górze. Ja mówię, że na górze i nie pozwolimy do zabrania go na dół. W tym momencie lekarz mówi, że zgadza się na to. Ja mówię, ze musi to przekazać oddziałowemu, ale lekarz machnął tylko ręką. Akurat podszedł Koń. Lekarz mówi: no to ustaliliście, że ma zostać na górze (tzn. ja z kolegami)? No to dobrze zgadzam się na to. Widziałem minę Konia, który nie bardzo wiedział co ma w tej sytuacji zrobić. Po prostu sierżantowi WŁADZA wymknęła się z ręki. Lekarz zawołał sanitariusza, który w pierwszej chwili przybiegł ze strzykawką i rurą do sondy. Został op… przez lekarza i zaraz wrócił z garnkiem w którym był przygotowany kleik. Wziąłem ten garnek i wróciłem do pawilonu. Tu muszę powiedzieć, że lekarz zachował się bardzo przyzwoicie. Zresztą Koń też w zasadzie dobrze się zachował ale przypuszczam, że nie miał wyboru. Zresztą powiedziałem mu wprost na dyżurce, ze jeżeli będzie chciał zabrać Franka siłą po prostu musi sobie poradzić z nami wszystkimi.

Tymczasem chłopcy przekonali już Franka żeby przeszedł na izolatkę. Przyszedłem, powiedziałem im jak sprawa została załatwiona i Franek został. Uważam, że jemu mniej teraz jest potrzebne jedzenie, a po prostu potrzebuje nas. Nadal twierdzę, że jest w pełni świadomy tego co robi i nawet nie bardzo trzeba go pilnować żeby przypadkiem się nie przejadł. Znalazłem tylko u Irka K. glukozę w kostkach RFN-owską. Wiem, że po takiej głodówce nie może pić herbaty a tylko przegotowaną wodę z glukozą i lekkie mleko (mleko w proszku rozrobione dwa razy rzadziej). Zaniosłem to Frankowi. Niektórzy mówią, ze trzeba go pilnować itd. itp.. Ja sobie z nim pogadałem i wiem, że da sobie radę.

Ok. godz. 1330 zrobiliśmy spotkanie przedstawicieli cel w sprawie paczek, które przyszły do nas z Episkopatu. Ustaliliśmy, ze wspólna komisja od nas i z Wałbrzycha powinna te dary rozdzielić na pawilony. My tutaj stwierdzimy co ewentualnie będzie nam przydatne, a słodycze i inne rzeczy przekażemy na zewnątrz przez nasze rodziny. Tak ustaliliśmy gdyż tylko w ten sposób mamy kontrolę nad tym co przyszło. Ustaliliśmy, że do rozdziału tego pójdą do pawilonu VII Władek K., Zdzichu B. i Michał O.. To pierwsze spotkanie nasze w tym wiezieniu, na którym była jednomyślność. Po południu, do godz. 18 uczyłem się angielskiego. Przerabiam już 14-tą lekcję z samouczka.

Okazało się, że przyszły następujące rzeczy: ???

Michał i Zdzichu zrobią u nas rozeznanie co jest mniej więcej potrzebne i jutro rano będzie ostatecznie rozdzielane. Był dziś u nas Franek. Widzę że czuje się dobrze. Jadł trochę. Zauważyłem, że Franek często z nami (ze mną i Krzyśkiem) rozmawia, gdyż po prostu rozumiemy się dość dobrze. Jestem zadowolony, że udało się go nakłonić do jedzenia. Być może ma do nas uraz, ale w tej chwili najważniejsze jest to, że jest z nami i przychodzi powoli do siebie. Wydaje mi się, że wpłynęła na to wszystko rozmowa, którą przeprowadziłem z nim przedwczoraj.

Godz. 1900 – schodzimy się na świetlicy, śpiewamy. Pierwszy raz troszkę spóźniliśmy się na świetlicę, gdyż właśnie rozmawialiśmy z Frankiem. Przyjęliśmy tu taką zasadę, że nie wołamy ludzi przed godz. 1900. Po prostu każdy wie, ze punktualnie o 1900 rozpoczyna się śpiew i tyle osób ile jest o tej porze na świetlicy – rozpoczyna, a reszta po prostu przychodzi. Po śpiewaniu – apel. Dyżur ma ten nowy oddziałowy (jeszcze bez pseudonimu). po apelu pomyślałem sobie, że dobrze było ściągnąć na górę Ryśka Kuleszę, który nadal siedzi na dole. Pozostał tam już samotnie. Akurat przyszedł na górę wychowawca. Pytam więc dlaczego Rysiek siedzi na dole, gdyż wiemy, że wczoraj przerwał głodówkę. Porucznik stwierdził, że komendant zażądał oświadczenia na piśmie a Rysiek nie chciał napisać. Wiem, że Rysiek jest uparty ale ponieważ znam go dość dobrze, więc zaproponowałem wychowawcy aby puścili mnie na chwilę do Ryśka. Pytam tylko czy jeżeli on teraz napisze to oświadczenie to natychmiast wyjdzie na górę. Wychowawca mówi, że tak. Zgodził się abym zszedł na dół. Poszedł ze mną sierżant. Rysiu siedzi w jedynce – tam gdzie mnie wrzucili na odbywanie kary. Sierżant wpuścił mnie do środka. Rysiek oczywiście obłożony stertami książek. Przywitaliśmy się. Pytam go czy chce iść na górę. On, że chce ale domagają się od niego oświadczenia o tym. Twierdzi, że ponieważ nie pisał oświadczenia o tym, że rozpoczyna głodówkę, więc uważa, że nie powinien pisać o zakończeniu. Oczywiście zgadzam się z nim, przyznaję mu rację. Jednocześnie mówię, że to jest bzdura uważam, że powinien dla świętego spokoju napisać jedno zdanie. Proponuję aby napisał taki tekst:

„Oświadczam, że od dn. 04 marca 82 r. przyjmuję posiłki”. W końcu zdecydował się, napisał, podpisał i na górę. Wziąłem paczkę z książkami i torbę. Na górze okazało się, że jest pewien problem. Wychowawca twierdzi, że Rysiu ma iść do celi 49 (decyzja komendanta) czyli tam gdzie mieszka Bolek i dwóch nowych kolegów El. Turów, natomiast Rysiu twierdzi, że przeniesie się do celi 50. Stoję więc na korytarzu z tymi paczkami a koło mnie stoi wychowawca. Wychodzi Bolek G. i mówi do wychowawcy krótko: „Miał pan z nami spokój? A chce mieć pan z nami spokój i porządek? No to Rysiek ma iść do celi nr 50. U nas nie ma miejsca. Tak ustaliliśmy i koniec”. Wychowawca próbuje tłumaczyć, że komendant…, że SB, ze kpt. Klemens… Bolek jeszcze raz mówi krótko. Nic mnie nie obchodzi co ustalił komendant. Rysiek K. Wraca do celi 50. Ja w tym czasie stoję z tymi paczkami na korytarzu i oczywiście nie odzywam się. Pytam w końcu Bolka (Bolka nie porucznika) – gdzie mam zanieść te rzeczy? Bolek mówi do celi 50, więc ja posłusznie zanoszę tam. Przychodzi Rysiek z dołu z ciuchami i pyta (oczywiście Bolka) gdzie ma iść. Bolek krótko – Do celi nr 50. Wychowawca próbował protestować, ale ja stwierdziłem, że moja rola się skończyła a Bolek stwierdził, że nie ma czasu na dyskusję. Biedny wychowawca został sam ze swoimi myślami. tak więc jesteśmy wszyscy – 33 osoby – na górze. Jestem z tego bardzo zadowolony. Zauważyłem, że od kilku dni zapanowała dość duża odwilż w stosunku klawiszy i komendanta do nas. Może to potwierdzać tezę, że w najbliższym czasie sporo z nas wyjdzie. Dziś wielu ludzi (od nas) było na rozmowach z esbekami. Powtarzają się propozycje współpracy, podpisywanie deklaracji lojalności i przebąkiwanie o wyjazdach na zachód. Dziś dostaliśmy informację, ze USA i Wlk Brytania odmówiły przyjmowania internowanych na swój teren, ze względu na łamanie praw i konwencji w Polsce. Sprawa jest teraz o tyle jasna, że jeżeli ktoś wyjedzie to znaczy, że został deportowany na siłę.

Zbliża się godz. 2330 koniec na dziś.

06 MARCA 1982 r. (sobota) 84 dzień

Pobudka jak zwykle o godz. 700. Dyżur dziś ma Tłok. Ponieważ jest wolna sobota więc ok. 730 jest apel. O 800 na świetlicy spotyka się 9 osób. Dziś odczytuję psalm z Księgi Psalmów – jak co dzień.

Ok godz. 900 – niespodzianka. Więźniowie zdejmują blendy z okien. Nareszcie. Zobaczymy wreszcie niebo. Wprawdzie przez kraty, ale będzie trochę jaśniej. Zaczęli od naszej celi. Daliśmy im za to papierosy. Zdejmują blendy tylko od strony spacernika. Z przeciwnej strony zostaną. Przypuszczam, że dlatego, iż z drugiej strony, blisko za ogrodzeniem jest nasyp kolejowy i na pewno obawiają się, że będziemy się kontaktowali.

Godz. 1000 – wychodzimy na spacer. Więźniowie kończą ściąganie blend. Dziwnie teraz wygląda blok. Przyzwyczailiśmy się do zakrytych okien.

Dziś zacząłem czytać bardzo dobrą książkę pt. „Zapomniany świat Sumerów” Mariana Bielickiego. We czwartek Teresa przyniosła ją Michałowi na widzenia.

Ok. 1300 obiad – „litraż”, czyli tylko jedno danie, zupa grochowa z makaronem i ze wszystkim co się nawinęło kucharzowi pod rękę.

Usłyszeliśmy jak Wałbrzych śpiewa Mazura Kajdaniarskiego. Okazało się, że wychodzi od nich jeden z kolegów – Boguś P. z Dzierżoniowa. Jednocześnie przywieźli nowego z Wałbrzycha.

Dziś po spacerze Michał O., Zdzichu B. i Władek K. rozdzielali paczki. Ze słodyczy dostaliśmy czekolady, pomarańcze, dropsy miętowe. Poza tym cukier w kostkach, mleko w proszku, mydło, pasty do zębów, szczoteczki do zębów i parę innych drobiazgów. Przygotowałem dwie paczki dla dzieci. Dam im we czwartek na pewno się ucieszą. Włożyłem tam po dwie pomarańcze, dwie czekolady, mleko w proszku, taki piernik, cukierki. Poza tym mamy jeszcze dostać kapcie i skarpety. Są to dary przysłane przez Episkopat Polski. Po południu po obiedzie zagraliśmy sobie w Brydża. Ja gram zawsze z Irkiem K. gdyż on zna wspólny język, Lubię grać brydża ale nie za dużo. Dwie, trzy godziny nie dłużej. Zresztą tutaj szkoda mi czasu na brydża. Mam tyle pracy, że czasami nie wiem kiedy upływa dzień. Czytam Biblię, studiuję Historię Starożytną i Filozofię Indyjską, uczę się języka angielskiego. Po wyjściu stąd nie mogę sobie powiedzieć, że straciłem czas. Tym bardziej, że prze ostatnie półtora roku nie miałem czasu na te sprawy. Takie zajęcia pozwalają często zapomnieć o więzieniu, o kratach. Tłumią myśli, które biegną do dzieci, do Zuzi. Każdy z nas tęskni, bardzo tęsknimy za wolnością ale tęsknota nie da nam wolności. Tylko twarda nieugiętą postawą możemy obronić swoją godność i honor. Wrócimy do dzieci i żon, do rodzin i do przyjaciół z podniesionymi głowami. Nie zgniotą w nas godności i polskości, nie zabiorą nam wolności sumienia. Często całym sobą przenoszę się w starożytny świat Sumerów, dwa lub trzy tysiąclecia przed naszą erą. Zdarza się, że zupełnie zapominam o tym gdzie jestem. Poza tym bardzo mi pomaga Biblia i Pismo Święte.

Ok godz. 1600 skończyliśmy brydża. Do godz. 1800 czytałem Sumerów. O 1800 przyszło kilku kolegów. Dyskutowaliśmy o sytuacji na zewnątrz. Nie przekonują mnie poglądy niektórych mówiących, że wojnę trzeba przeczekać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, z tego, że społeczeństwu jest ciężko, że zostało zastraszone, ale historia mówi, że żadna okupacja nie zakończyła się sama z siebie, bez oporu, czynnego gromu uciskanego ludu. Zresztą wydaje mi się, że opór społeczeństwa polskiego – wbrew pozorom – potęguje się. Zbliża się lato i ludziom będzie teraz łatwiej. Rząd wie o tym i dlatego musi się spieszyć. Widać, ze WRON-a rzeczywiście zaczyna się spieszyć.

Godz. 1900 – na świetlicy spotykamy się prawie wszyscy. Później apel. Po apelu do godz. 2100 uczyłem się angielskiego. Mimo, że trudno samemu się uczyć jednak trochę już umiem. Przerobiłem 16 lekcji z samouczka. Ponieważ Koń (o dziwo) nie zgasił światła, więc do godz. 2300 czytałem Sumerów. Jutro niedziela. Który to już tydzień? Trudno już zliczyć tygodnie, a co mówić o dniach. Zbliża się wiosna jest coraz cieplej. Gdzie zastanie nas lato?

07 MARCA 1982 r. (niedziela) 85 dzień

Wstajemy o 700. Budzi nas Garsija. Pierwszy raz tutaj budzi nas prawdziwe słońce. Aż przyjemnie jest wstawać. O godz. 800 na świetlicę przychodzi 11 osób. Jak zwykle zaczynamy kiedy ranne wstają zorze, potem Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. Następnie czytałem Psalm 40 „Dziękczynienie i prośba”

„Jahwe racz mnie wybawić,
Jahwe, pospiesz mi na pomoc.
Niech się zmieszają i razem okryją rumieńcem
ci co na życie me czyhają, aby je odebrać.
Niech się cofną zawstydzeni
ci którzy z niedoli mojej się weselą.”

Później „Wierzę w Boa”. Postanowiliśmy, że będziemy co dzień śpiewali jedną zwrotkę Roty, właśnie przed Litanią Narodu Polskiego. Kończymy Boże coś Polskę. Postanowiliśmy, że trzeba dziś porządnie posprzątać. Umyliśmy okna, zrobiliśmy porządek w szafkach, zmyłem na mokro podłogę. Nareszcie jest czysto i słonecznie. Wyszli prawie wszyscy. Teraz jest godzina 1230. Zbliża się obiad. O godz. 1400 msza św. Ciekawe, który ksiądz dzisiaj będzie.

Przyszedł ten nasz młody ksiądz. Przed 1400. Rozmawiałem z nim kilka minut. Ewangelia – o Przemienieniu Pana Jezusa. Podczas kazania ksiądz odczytał list z posiedzenia Rady Głównej Episkopatu Polski, ten, którego fragmenty czytali w ubiegłą niedzielę w radiu. List jest bardzo mocny i jednoznaczny. Biskupi mówią o nim, że powinno dojść do ugody narodowej, ale możliwa jest ona wówczas gdy zakończy się stan wojenny i uwolnienie zostaną internowani. Po mszy odśpiewaliśmy Boże coś Polskę i Hymn Internowanych. Po mszy usiedliśmy na brydża. Graliśmy dwie godziny. Potem czytałem Sumerów i uczyłem się angielskiego.

Godz. 1900 prawie wszyscy schodzą się na świetlicy. Śpiewamy nasze codzienne pieśni. Śpiewamy zawsze przy otwartych oknach. Widać, jak na drodze koło więzienia akurat o godz. 1900 pojawiają się przechodnie. Spacerują i na pewno słuchają. Śpiew wieczorem w ciszy niesie się bardzo daleko.

Ksiądz przekazał, że dzieci na religii powiedziały mu, że tam w więzieniu śpiewają pieśni religijne. Ksiądz powiedział dzieciom, że internowani się modlą i że dzieci powinny w swoich serduszkach też się modlić. Widocznie często o godz. 1900 dzieci tu przechodzą i słyszą. Słyszą też pewnie rano o godz.800 jak śpiewamy „Kiedy ranne wstają zorze”.

Wieczorem przyszedł Bolek G. i przepytał mnie trochę z angielskiego. Okazało się, że jednak nauczyłem się trochę. teraz tym bardziej przyłożę się do nauki. Teraz dopiero żałuję, że w szkole średniej i na studiach nie chciało mi się uczyć języków. W każdym razie mam nauczkę jak postępować ze swoimi dziećmi. Po wakacjach Martusia koniecznie musi zacząć uczyć się angielskiego. W przyszłym roku mogłaby wziąć francuski albo niemiecki. Tłok ok. godz. 2130 zgasił światło. Poszedłem jeszcze  na telewizję. Oglądaliśmy retransmisję z Halowych Lekkoatletycznych Mistrzostw Europy. Polaków jakoś nie widać. Wróciliśmy do celi po godzinie jedenastej. Zauważyłem, że Krzysiek ostatnio jest bardzo posępny. Przeżywa pewnie kryzys. Wielu z nas ma tutaj takie ciężkie chwile, w których potrzebuje naszej pomocy. Poza tym zauważyłem, że ludzie są bardzo wybuchowi. Przez byle co robią sprzeczki i awantury. W tym względzie również musimy się bardzo pilnować. Ten prawie trzymiesięczny okres więzienia na pewno na każdym wycisnął jakieś piętno. Jeżeli ja np. jestem dosyć odporny psychicznie (tak przynajmniej sądzę) to wielu jest takich, którzy po prostu załamują się. Te rozmowy z esbekami, rzadkie widzenia z rodzinami, kraty, szczęk kluczy w zamkach, to wszystko wywiera ogromny wpływ na psychikę – szczególnie na psychikę młodych ludzi. Do tego dochodzi wiosna, piękna słoneczna pogoda i powracająca myśl do najbliższych. nie wiem ile tu jeszcze będziemy siedzieć, wiem natomiast, że to jak będziemy siedzieli, zależy w głównej mierze od nas samych.

08 MARCA 1982 r. (poniedziałek) 86 dzień

Pobudka jak zwykle o godz. 700. Budzi nas jakiś nowy klawisz, który zastępuje Gnidę. Prawdopodobnie jest to brat Garsiji.

Wczoraj po południu zlikwidowaliśmy w naszej celi jedno łóżko. Złożyliśmy je i wynieśliśmy do wolnej celi. Oczywiście stało się to bez wiedzy oddziałowego i wychowawcy. Teraz mamy celę trzyosobową.

O godz. 800 na poranną modlitwę przybyło 11 osób. Dziś odczytałem Psalm 88 z Księgi Psalmów „W ciężkim doświadczeniu”. Podobnie jak wczoraj przed litanią odśpiewaliśmy jedną zwrotkę Roty. Podczas modlitwy miał miejsce pewien incydent. Wpadł klawisz. Na początku, podczas śpiewania wszedł i nic nie mówił. Potem podczas odmawiania Ojcze nasz, ale też nie miał odwagi nic powiedzieć. „Zaatakował” w czasie kiedy czytałem Psalm. Mówi, że nie wolno, że możemy śpiewać o 1900 itp. itd. Chłopcy, którzy stali blisko drzwi od razu odparowali mu i wysłali go do komendanta. Wydaje mi się, że facet nie wiedział o tym, że komendant nie sprzeciwia się temu i po prostu bał się o własną skórę.

Krzysiek dziś posprzątał bardzo porządnie celę. Zjedliśmy śniadanie. Po godzinie 1000 wyszliśmy na spacer. Jest prawdziwa wiosna. Można się opalać. Podczas spaceru zauważyliśmy, że nadciągnęły tabuny esbeków – do nas i do Wałbrzycha. Potem zaczęli jak zwykle rozmowy. Brali Zbyszka B., Ryśka M., Adama D., Zdzicha B. i jeszcze kilku. Ok godz. 1300 – bomba. Trzech ludzi do wyjścia. Zbysek Taratkiewicz, Franek Bugański i Irek Kwiatosz. Zbyszek miał już decyzję o zwolnieniu a jeszcze go brali esbecy i namawiali na współpracę. Takie metody bardzo wyraźnie świadczą o morele tych panów. Przed samym zwolnieniem wzięli jeszcze na dół Franka. Był już spakowany do wyjścia. Namawiali go do popisania współpracy. Do takich chwytów się posunęli. O godz. 1330 zebraliśmy się na korytarzu przy schodach i odśpiewaliśmy chłopakom  Mazura Kajdaniarskiego. W tym czasie pożegnali się ze wszystkimi. Widziałem łzy w ich oczach. Przez te dwa miesiące zżyliśmy się ze sobą i mimo wszystko te pożegnania są trudne. Zostało nas trzydziestu. W Wałbrzychu zostało jeszcze 39 osób. Cieszy mnie każdy wychodzący na wolność. Zawsze to okruch, cząstka stąd przeniesiona na wolność. To się liczy.

Dziś dowiedzieliśmy się (zresztą tak przypuszczaliśmy), że mydło i proszek, które przekazaliśmy na przedszkole do przedszkola oczywiście nie dotarły. Przekazali to do kuchni więziennej. Jeszcze jeden przykład zakłamania komendanta Jankowskiego.

Napisałem kwit do komendanta o przedłużenie widzenia we czwartek do dwóch godzin. Zrobiłem to dla Zuzi i dla dzieci, szczególnie dla dzieci. Przecież dla mnie i dla Zuzi ta godzina czy dwie widzenia to jest namiastka. Dlatego uważam, że nie będę się za bardzo tu z nimi żarł o te widzenia. Tak czuję wewnętrznie, że chyba niedługo wszyscy wyjdziemy na wolność. Dla WRON-u internowani stanowią nie lada problem i chyba zależy im na tym, żeby nas jak najszybciej zwolnić, albo po prostu wykopać na Zachód. Teraz zbliża się godz.1430. Za oknami piękna pogoda, bezchmurne niebo. Śliczny słoneczny dzień kończącej się zimy. 21 marca – pierwszy dzień wiosny i urodziny Zuzi. A dziś 8 marca Dzień Kobiet. Jeszcze jedno święto obchodzone w więzieniu. Nasze serca są dzisiaj z naszymi dziewczynami. na pewno nie jest to dla nich zbyt wesołe święto, ale 8 marca 1983 roku będzie świętem Wszystkich Polek w Wolnej Polsce.

14 lat temu, w Warszawie miały miejsce ataki ZOMO na studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Oni również walczyli o Wolną Polskę i wielu z nich dziś również siedzi. Czy w tym kraju zawsze będziemy musieli walczyć o podstawowe swobody obywatelskie?

Godz. 1500 niespodzianka. Przywieźli pięciu nowych ludzi. Dwóch z Grodkowa, a trzech ze Strzelec Opolskich. Tak, że cieszyliśmy się wyjściem naszych kolegów a okazało się, że stan się powiększył. Obecnie jest nas 32 osoby – 7 osób woj. opolskie i 25 Jelenia Góra.

  1. Zbigniew Aleksander Szatyński (Kajetan A. Taoszatyński) Opole
    prac. ZR Ślaska Opolskiego
  2. Roman Kirstein, Opole
    przew. MKZ, z-ca przew. ZR Śl. Opolskiego
  3. Zbigniew Hocheker, Opole
    członek Kom. Zakładowego Woj. Sp. Bud. Wiejskiego w Opolu
  4. Janusz Sanocki, Nysa
    przew. Kom. Zakł. F-ra Pomocy Naukowych w Nysie
  5. Leszek Foltyn, Nysa
    Przew. Kom. Zakł. F-ka Samochodów Dostawczych w Nysie

Sanocki i Szatyński siedzieli dotychczas w Grodkowie, a pozostali w Strzelcach Opolskich. W Grodkowie mieli bardzo ciężkie warunki. Jest to stare więzienie z XIX wieku. Cele mieli zamknięte. Ostatnio sześć dni prowadzili głodówkę. Dwóch z nich dobrze znam z posiedzeń Krajowej Komisji: Janusza Sanockiego i Romana Kirsteina. Tutaj umieścili ich w celi  37 (po Ryśku Sokole) – 3 osoby i dwóch dali do celi 57 do Jurków, tam gdzie był Krzysiek T.

Po południu uczyłem się angielskiego. O godz. 1900 zebraliśmy się na świetlicy, prawie wszyscy nasi i ci nowi. Dziś pierwszy raz odśpiewaliśmy cały Hymn Polski w oryginalnej wersji Wybickiego. Bardzo mi się podoba ten tekst. To śpiewanie bardzo nam pomaga. Zresztą nowi przybysze zauważyli, że u nas panuje taka rodzinna atmosfera. na pewno sprawiły to otwarte cele. To dobrze jeżeli takie wrażenia są ludzi z zewnątrz. Właśnie do tego od dawna chcieliśmy doprowadzić.

Dyżur wieczorem ma Garsija. Ludzie oglądali telewizję do późna wieczorem. Garsija zgasił nam światło dopiero o 2300. Czasami Garsija ma trochę ludzkie odruchy. Zasnęliśmy ok. godz. 2330.

09 MARCA 1982 r. (niedziela) 87 dzień

Pobudka godz. 700. Dyżur ma Koń. Jak zwykle Niedośpielin ma trudności ze wstawaniem. Ok. godz. 715 Koń sprawdza czy ludzie wstali na pobudkę. Od ostatnich ustaleń w zasadzie wszyscy wstają na pobudkę prawidłowo.

Godz. 800 na świetlicę przychodzi 15 osób. tak dużo dlatego, że przyszli wszyscy opolanie. Odmawiamy codzienną modlitwę. Odczytując dziś 109 Psalm „Biada przewrotnemu nieprzyjacielowi” i taki charakterystyczny werset z tego psalmu:

„Niech dni jego będą nieliczne,

a urząd jego niech przejmie kto inny.”

Później śniadanie. O godz. 1000 wychodzimy na spacer. Teraz jest godz. 1100. Jutro środa, a po jutrze widzenia. Zobaczę nareszcie dzieci. Za oknami nadal piękna pogoda. Jest wprawdzie zimny wiatr, ale czuje się wiosnę w powietrzu. Do godz. 1500 uczyłem się angielskiego. W międzyczasie – wypiska. Jabłka, żółty ser, jajka, papierosy i herbata. Widać, że coraz większe problemy mają z zaopatrzeniem sklepu więziennego. Po południu czytałem Sumerów. Godz.1900 – schodzimy się na świetlicy, 24 osoby. Jest nas wszystkich obecnie 35 osób. Śpiewamy hymn w oryginalnej wersji. Sądzę, że już co dzień o godz. 1900 tak będzie wyglądał nasz wieczorny śpiew. Oglądałem dziś DTV. Najbardziej rozweseliły nas baloniki z napisem „Solidarność” , których 10 tys. „zaśmieciło” polskie niebo. Poza tym pokazywali jakie to pozycje książkowe zawierają biblioteki niezależne w zakładach pracy. Przy okazji zacytowali fragment programu NSZZ „Solidarność”’ który mówi o pluralizmie politycznym.

Komendant pozytywnie rozpatrzył nasze (tzn. Ryśka) podanie o światło. Zgodzili się na gaszenie światła o godz. 2230. Dziś wieczorem przywieźli nowych do Wałbrzycha. Widzieliśmy jak pobierali ciuchy z magazynu. Okazało się, ze siedzieli 2 tygodnie na komendzie woj. w Wałbrzychu. Wieczorem czytaliśmy książki. Można teraz spokojnie sobie poczytać. Światło zgasili nam o godz.2245.

10 MARCA 1982 r. (środa) 88 dzień

Pobudka o godz. 700. Dyżur ma Tłok. Zaraz po siódmej przyszedł wychowawca i zarzucił Krzyśkowi, że dewastuje sprzęt więzienny. Po prostu chłopcy rozebrali jedno łóżko aby z desek zrobić spiżarki za oknami. Wychowawca tłumaczy się, że to wszystko jest na stanie, a chłopcy odpowiadają krótko: Jest wojna i muszą być starty. Oczywiście Niedośpielin jeszcze w najlepsze spał gdy rozmawiał z nim porucznik.

O godz. 800 czternaście osób na świetlicy. Czytam dziś Psalm 90 „Wieczny Bóg nadzieją cżłowieka” Piękny tekst z metaforami.

„Porywasz ich: stają się jak sen poranny,
jak trawa co rośnie:
rankiem kwitnie i jest zielona
wieczorem więdnie i usycha.”

Teraz jest godzina 950. Jesteśmy już po śniadaniu, posprzątałem celę (dziś mój dyżur). Spodziewamy się, że dziś ktoś wyjdzie. Mamy sygnały, że ktoś z celi 36. Esbecja dziś bardzo wcześnie rozpoczęła urzędowanie bo już o godz. 930. Wzięli na dół Krzyśka K. i Jurka N. coś długo siedzą. Chłopcy z Wałbrzycha są teraz na spacerze. Dowiedzieliśmy się, ze wczoraj przywieźli do nich 10 osób nowych. Co najgorsze okazało się, ze są to ludzie wielokrotnie karani. W decyzjach o internowaniu napisano im, ze za pasożytniczy tryb życia. Wielu z nich nie miało nigdy nic do czynienia  z „Solidarnością”. Trzymali ich dwa tygodnie na KWMO w Wałbrzychu. Potem wozili ich po więzieniach, ale wszędzie jest pełno. Wczoraj nie przyjęli ich we Wrocławiu na Kleczkowksiej. W Wałbrzychu prawdopodobnie zostało jeszcze ok. 80 osób. Potwierdza się nasze przypuszczenie, ze poza 4 tys. internowanych podanych oficjalnie, siedzi w aresztach całej Polski przynajmniej jeszcze raz tyle (a chyba więcej).

Godz. 1420. Podczas spaceru okazało się, że ta dziesiątka, którą wczoraj przywieźli do Wałbrzycha, dzisiaj jest wywożona w niewiadomym kierunku. Dowiedzieliśmy się również kim są ci ludzie i za co ich internowali. Ponieważ wielu z nich proponowano współpracę z SB, istnieje podejrzenie, że niektórzy z nich poszli na to. Mamy dane o wszystkich. (wykaz nazwisk i adresów) Na decyzjach o internowaniu mieli wypisane następujące teksty:

„Wielokrotnie karany za przestępstwa pospolite w tym dokonywanie w sposób ciągły, pełni rolę przywódczą pośród osób młodocianych ze środowisk zagrożonych przestępstwem”

„Karany za przestępstwa pospolite i zakłócanie porządku publicznego, wywiera niekorzystny wpływ na otoczenie przyjmując wrogą postawę wobec organów władzy i administracji PRL.”

„W przeszłości karany za przestępstwa pospolite (kryminalne). Prowadzi pasożytniczy tryb życia.”

Widać z tego, że zamknięto ich profilaktycznie i celowo wpuścili ich między internowanych z „Solidarności”. Wałbrzych wyposażył ich w papierosy i jedzenie. Przy wyjściu odśpiewali im cały repertuar obozowy.

Tak jak przewidywaliśmy, dziś od nas wypuścili dwie, a właściwie trzy osoby: Andrzej Surowy i Witek Grodzki. Odśpiewaliśmy im Mazura kajdaniarskiego i pożegnaliśmy się. Cieszyłem się szczególnie, że właśnie oni wyszli. Poza tym dowiedzieliśmy się, że przywieźli Andrzeja Muszyńskiego ze szpitala z Wrocławia, esbek przyszedł po jego rzeczy i powiedział, ze Andrzej idzie do domu. To również bardzo nas ucieszyło. Zostało nas w tym pawilonie 33 a w siódemce 38. Razem 71 osób. Dziś przyjechała pani doktor okulista. Byłem na badaniu. Zapisała mi receptę. Trochę pogorszył mi się wzrok, ale myślałem, ze bardziej. Porozmawialiśmy sobie o „starych Polakach”! Siedziała tam prawie 40 minut. Zdobyłem wreszcie od kolego z Nysy tekst „Marszu I Brygady”. Poza tym mam również tekst marszu „Chłopcy z Golędzinowa”

Marsz I Brygady

Legiony to żebracza nuta,
Legiony to ofiarny stos,
Legiony to rycerska buta,
Legiony to straceńców los !

My, Pierwsza Brygada,
Strzelecka gromada,
Na stos rzuciliśmy
Swój życia los,
Na stos, na stos !

O, ileż mąk, ile cierpienia,
O, ileż krwi, przelanych łez,
Pomimo to nie ma zwątpienia,
Dodaje sil wędrówki kres.

My, Pierwsza Brygada…

Krzyczeli, żeśmy stumanieni,
Nie wierząc nam, że chcieć to móc!
Leliśmy krew osamotnieni,
A z nami był nasz drogi Wódz!

My, Pierwsza Brygada…

Inaczej się dziś zapatrują
I trafić chcą do naszych dusz
I mówią że nas już szanują
Lecz właśnie czas odwetu już

My, Pierwsza Brygada…

Nie chcemy juz od was uznania,
Ni waszych mów, ni waszych łez,
Skończyły się dni kołatania
Do waszych serc, do waszych kies.

My, Pierwsza Brygada…

Dziś nadszedł dzień porachowania
Za mękę serc, za katusz dni
Nie chciejcie więc politowania
Zasada jest, za krew chciej krwi

My, Pierwsza Brygada…

Dzisiaj już my jednością silni
Tworzymy Polskę – przodków mit,
Że wy w tej pracy nie dość pilni,
Zostanie wam potomnych wstyd!

My, Pierwsza Brygada

 „Chłopcy z Golędzinowa”

Dziś mamy już pyskaczy – ekstremistów
Weź pałę w garść i pałą bij we łby
Nauki dobre wzięliśmy wszak od faszystów
My nie boimy się przelewu bratniej krwi

Więc wolny szlak Chłopcom z Golędzinowa
Więc wolny szlak junakom z KBW
Najwyższy czas zapełnić cele Mokotowa
I ku wolności wieść w kajdanach lud

A gdy spod pał gęgaczy krew wytryśnie
I w nery werżnie się ubecki but
Jutrzenka wzejdzie nam w ludowej tu ojczyźnie
I rozpoczniemy nowy gospodarczy cud

My w czołgach przetrzymamy każdą siłę
Cóż z gołą pięścią może durny lud
Kontrrewolucja trwać nie może u nas dłużej
My na niesforną tłuszczę mamy knut!

Bo nam przyświeca wzór „krwawego Miecia”
Jak opętanych wrogów brać pod mur
Pamiętać zawsze przyszłe będą nas stulecia
Nas, komunistów wojujących wzór

A gdy w kajdany ustroim „ludową”
I gdy w więzieniach miejsca będzie brak
Za nasza przecież lud opowie się odnową
Pędzony na sybirski stary trakt

3 i 4 zwrotka „Boże coś Polskę” – wersja niewolnicza.

Wróć nowej Polsce świetność starożytną
Użyźniaj pola, spustoszone łany
Niech szczęście, pokój na nowo zakwitną
Przestań nas karać Boże zagniewany

Jedno Twe słowo – ziemskich władców Panie
Z prochu nas znowu podnieść było zdolne
A gdy zasłużym na twe ukaranie
Obróć nas w prochy, ale prochy wolne

Godz. 2130. Jesteśmy już zamknięci w celach. Oglądaliśmy dziś ten „teatrzyk” po dzienniku o internowanych. My tutaj, w tym więzieniu i nasze rodziny dobrze wiemy jaka jest prawda, jak wyglądają domy wczasowe i pensjonaty. Jeszcze jedno wielkie oszustwo zaserwowane przez rządowe środki masowego przekazu. Trzeba te kłamstwa demaskować, trzeba na każdym kroku ludziom przekazywać prawdę. Kiedyś, jak się skończy ta wojna będziemy to wszystko wyjaśniali. Nie wierzę aby ludzie uwierzyli w te bzdury, które się teraz serwuje. Na pewno dużo zamieszania to wprowadza, ale nie wolno się temu poddawać.

tekst wiersza i piosenki.

Jutro czwartek, widzenia. Z łaski jaśnie oświeconego komendanta mam widzenie przedłużone o pół godziny! Dostałem „zawrotu głowy”, kiedy się dowiedziałem, że na moje podanie o dwie godziny on dał mi 1,5! Jutro zobaczę dzieci i Zuzię. Nareszcie!

11 MARCA 1982 r. (czwartek) 89 dzień

Pobudka – godz. 700. Dyżur ma Garsija. To dobrze. Dziś są widzenia, więc może nie będą zbyt dokładnie rewidowali. Mam dzisiaj widzenie. Zuzia pewnie przyjedzie z dziećmi. Rano o 800 jak zwykle spotykamy się na świetlicy na codziennej modlitwie. Dziś modlimy się w intencji naszych rodzin i bliskich. Odczytuję dziś Psalm 139 „Bóg wszystko przenika” i piękne słowa tego psalmu:

„Ty bowiem utworzyłeś moje nerki,
ty utkałeś mnie w łonie mej matki
Dziękuję ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie,
godne podziwu są twoje dzieła.”

Rano za oknem zimno, śnieg z deszczem. Sprawdza się przysłowie: „w marcu jak w garncu”. Jak te rodziny wytrzymują za bramą w taką pogodę. Mam nadzieję, że nie będą tam ludzi trzymali. Od rana nie ma światła. Atmosfera jest lekko ponura. Ok. godz. 900 wychodzą ludzie na pierwsze widzenia. Przysłali nam specjalistę do rewizji, to chyba jeden z tych od Siwego. Bierze każdego na świetlicę i dokładnie przetrząsa. Ok. godz. 1130 wołają mnie i Jurka N. (z celi 51). rewizja. Oczywiście nic nie znajdują. Widzenia w kawiarni (Wałbrzych chyba w tej dużej sali). Witam się z mamą i Zuzią. Zdziwiłem się trochę, że bez dzieci, ale Zuzia mówi, ze trochę chorują. Może to i dobrze, że nie brała dzieci bo fatalna pogoda. Mama wróciła z Zakopanego. Okazało się, że Maks wystąpił z „Solidarności”. Raczej się tego spodziewałem. zresztą nigdy nie traktowałem zbyt poważnie jego członkostwa w „Solidarności”. Wydawało mi się, że dla niego najważniejsza jest kariera i to dowolnym kosztem. Na widzeniu dość duży luz. Nie pilnują. Esbek, czeladnik był tylko przez chwilę, Był nawet taki okres, że na sali nie było żadnego z klawiszy. Później Zuzia przeszła na drugą stronę stołu koło mnie. Mogliśmy się trochę przytulić i poszeptać sobie na ucho. Zauważyłem, że źle wygląda. Wyszczuplała, szczególnie na twarzy. Tak nie może być. Zuzia musi o siebie dbać. Umartwianie się nic nie pomoże, a nawet może doprowadzić do tego, że trudniej nam będzie znieść rozłąkę. Teraz trzeba  być silnym. Ja zawsze, nawet w najgorszych sytuacjach byłem optymistą i wierzą, że nasz kraj wyjdzie z tego i wróci spokój do naszych domów. Okazało się, że Zuzia była na przesłuchaniu na Komendzie Woj.. Oczywiście nakłaniali ją do wyjazdu na zachód. Padło takie zdanie, że oni troszczą się o naszą przyszłość, że nie mogą się ze mną dogadać, więc dlatego z nią rozmawiają. Poza tym stwierdzili, że ja tutaj wywieram zły wpływ na ludzi, że ludzie są zastraszeni itp. itd.. Ewidentne bzdury. Widzenie trwało półtorej godziny. Umówiliśmy się za dwa tygodnie. Ojciec chce się ze mną zobaczyć (nie widzieliśmy się wiele lat), więc Zuzia przyjedzie z dziećmi i z ojcem. Pożegnaliśmy się, dostałem piękne tulipany. Przyniosły aż trzy torby jedzenia. Strasznie dużo. Nie chcę brać tego jedzenia, ale co robić. Zuzia mówi, że wiele z tego ludzie przynoszą i proszą, żeby nam przekazać. Po widzeniu zostałem w sali ja z Markiem D.. Przewracali nam dość dokładnie torby. Poza tym „rewizor” przyczepił się do znaczka „Solidarność”, który wziąłem od mamy.

Jeszcze przed pójściem na widzenie, okazało się, że wychodzą na wolność dwie osoby: Rysiek Łoś (Bolesławiec) i Mieczysław Droń (Dolmel, Piechowice). Pożegnałem się z nimi przed widzeniem. Chłopcy zaśpiewali im Mazura i Walczyka.

Przyszliśmy z widzenia a tu niespodzianka. Okazało się, ze odwiedzili nas: dr Romuald Kukłowicz – delegat Prymasa Polski do Komisji Krajowej, ekspert i doradca KK oraz ksiądz Klemens Śliwiński – z Sekretariatu Episkopatu. Chodzili po celach, rozmawiali z ludźmi, przynieśli obrazki i medaliki. Dr Kukołowicz prosił o wszystkie informacje na temat szykanowania internowanych i ich rodzin. Na zakończenie odśpiewaliśmy im Hymn Internowanych. Widziałem, że byli wzruszeni. Po południu uczyłem się angielskiego. Przedtem rozmawialiśmy dużo z ludźmi o sytuacji w kraju, w rodzinach i w zakładach. Dziś podczas rewizji przed widzeniami nic nie znaleźli. Światło Tłok zgasił po godz. 2300. Zostało nas 31 osób. Zbliża się 13 marca – trzy miesiące od rozpoczęcia wojny.

12 MARCA 1982 r. (piątek) 90 dzień

Wstajemy jak zwykle o godz. 700. O godz. 730 wychowawca chodzi i sprawdza czy wszyscy wstali (ostatnia głupota). Oczywiście nie wstał „Kajtek” z celi 51 (ten z Opola). Mało tego jeszcze porucznikowi dostało się ostro za to, że próbują go budzić o tej porze. Godz. 800 na świetlicę przychodzi 15 osób. Czytałem dziś Psalm 73 „Zagadka powodzenia grzeszników”. Kończymy jak zwykle pieśnią „Boże coś Polskę”. Jutro 13 marca, postanowiliśmy, że jutro rano będziemy się modlić w intencji ojczyzny i nas wszystkich. Uważam, że nie ma sensu specjalnie czcić tej „miesięcznicy” gdyż nie ma się czym chwalić.

Dziś Janusz S. dostarczył nam tekst „Pieśni Konfederatów Barskich” J. Słowackiego.

Nigdy z królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,
Bo u Chrystusa my na ordynansach,
Słudzy Maryi.

Bóg naszych ojców i dziś jest z nami!
Więc nie dopuści upaść w żadnej klęsce,
Wszak póki On był z naszymi ojcami,
Byli zwycięzce !

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy.
Ale w grobowcu my jeszcze żołdacy
I hufiec Boży.

Bóg jest ucieczka i obrona naszą!
Póki On z nami całe piekła pękną !
Ani ogniste smoki nas ustraszą
Ani ulękną.

Więc choć się spęka świat i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą,
Choćby na smokach wojska latające,
Nas nie zatrwożą.

Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,
Nie ulękniemy przed mocarzy władzą,
Wiedząc, że nawet grobowce nas same
Bogu oddadzą.

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu
I szedł na święte Kraju werbowanie,
Ten, de profundis, z ciemnego kurhanu
Na trąbę wstanie.

Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek,
Ani zhołdują żadne świata hołdy;
Bo na Chrystusa my poszli werbunek
Na Jego żołdy.

Dostałem wczoraj zeszyt nutowy, postanowiłem zrobić śpiewnik internowanych. Zbieramy pieśni, wszystkie które się tu śpiewa. Jednak z pieśnią na ustach jest o wiele lżej.

Godz. 930 – łaźnia. Później o godz. 1130 wychodzimy na spacer. Jeszcze przed spacerem przyszedł wychowawca i skarżył się mi, że zaginęła książka „Parasol”, którą mieli w depozycie? Ja mówię, że trudno. Ja jej nie pilnowałem a ich obowiązkiem jest oddać to co zabrali na przeszukaniu. Podczas spaceru dowiedzieliśmy się, że wychodzą trzy osoby: Janusz Klita (Lubawka), Edward Kowalczyk (KWB Turów) i Paweł Jarosz (Lubań). Po spacerze zebraliśmy się na korytarzu i odśpiewaliśmy chłopakom Mazura Kajdaniarskiego, pożegnaliśmy się serdecznie. Jakoś w takim momencie zapomina się o niesnaskach i nieporozumieniach. Zawsze są to chwile wzruszające i podniosłe. Cieszymy się, że nasi koledzy wychodzą a jednocześnie rośnie w nas nadzieja, że wszyscy wyjdziemy w końcu z tego więzienia. Wczoraj z Wałbrzycha wypuścili 5 osób. Ich zostało chyab32 a nas jest 28.

Teraz zbliża się godz. 1400. Zjedliśmy obiad – makaron z sosem i surówka. Za oknami piękna wiosenna pogoda. Już prawie nie ma śladu po śniegu, który okrył ziemię w nocy. Gdzie spędzimy święta wielkanocne?

Po południu siadam do angielskiego. mam dobre książki a co najważniejsze bardzo ciekawe „Essential English for foreign students by C.E. ESKERSLEY. Poza tym Zuzia przyniosła mi słowniki, więc mogę się swobodnie uczyć. O godz. 1730 namówili mnie na brydża. Graliśmy do godz. 1900.

O 1900 spotykamy się na świetlicy – codzienny śpiew. Ten śpiew tak wrósł w nasz porządek dnia, że naprawdę trudno był było się odzwyczaić. Wieczorem kończę angielski. Dyżur nocny ma Garsija. Po dzienniku ludzie oglądali film czeski w odcinkach. Ja usiadłem do czytania Sumerów. Krzysiek spytał mnie co będę robił jeżeli po wyjściu zarząd nie będzie mógł pracować. Już przedtem długo się nad tym zastanawiałem. Na pewno nie odejdę od sprawy. Trzeba będzie działać bardzo ostrożnie, żeby nie dać się zamknąć. Jeżeli chodzi o pracę to będę się starał przenieść z WUT-u do jakiegoś zakładu, gdzie jest dużo robotników. Nawet jestem zdecydowany przejść do pracy fizycznej. Tak sobie rozmawialiśmy, że nie boimy się esbeków, nie boimy się policji, ale boimy się ludzi, którzy teraz działają na zewnątrz. Jak nas przyjmą? Czy my będziemy umieli się tam znaleźć? Dziś w nocy upływają trzy miesiące więzienia.

13 MARCA 1982 r. (sobota) 91 dzień

Dziś niesławna „rocznica”. Trzy miesiące upłynęło od chwili kiedy Junta zaatakowała społeczeństwo. Trzy miesiące więzienia, trzy miesiące szykan i ograniczania praw obywatelskich. Najwyższy czas aby ta wojna się skończyła. Coraz bardziej dochodzimy do przekonania, że temu reżimowi nie zależy na nas, na społeczeństwie. Oni po prostu chcą zniszczyć kraj i ludzi.

Dziś pobudka o godz. 700. Budzi nas wychowawca. O godz. 800 na świetlicy zbiera się 21 osób. a początku powiedziałem kilka słów o naszej postawie, o tym, że musimy trwać i nie możemy się dać złamać. Codzienną modlitwę poświęciliśmy dziś Ojczyźnie – wolnej i niepodległej Polsce. Później „Kiedy ranne wstają zorze”, Ojcze nasz, Zdrowaś Mario. Odczytałem Psalm 35 „ Wołanie o pomoc przeciw niewdzięcznikom”. Ten psalm czytaliśmy 20 dni temu. Oddaje on doskonale obecną sytuację w naszym kraju, a pisany był przecież ponad 2 tysiące lat temu.

Teraz jest godz. 1000. Wałbrzych jest na spacerze. Kilku naszych kolegów poszło do lekarza – przyszedł neurolog. Posprzątałem celę, gdyż mam dziś dyżur. Umówiliśmy się, że po spacerze spotykamy się w celi 46 na wspólnym śpiewaniu. Po prostu chcemy nauczyć się nowych pieśni i przypomnieć sobie stare. Pieśń bardzo pomaga w wytrwaniu. Dziś otrzymaliśmy z magazynu kapcie i skarpety. Złożyliśmy zapotrzebowanie na 14 par kapci i 15 par skarpet. Są to dary od Episkopatu Polskiego. Wełniane kapcie chyba robione w ochronkach przez rencistów i emerytów.

O godz. 1130 zbieramy się w celi 46. Przychodzi około 10 osób. Ledwie zaczęliśmy śpiewać, a już zjawił się Koń. Mówi, że nie wolno śpiewać, że nie ma na to zgody komendanta. Pyta czy składaliśmy podanie do komendanta? Obśmialiśmy go i po prostu zagłuszyliśmy go śpiewem. Śpiewaliśmy prawie godzinę. Ludzie nauczyli się pieśni Konfederatów Barskich. Później obiad. Sobota, a więc jak zwykle litraż – gęsta zupa ze wszystkiego. To jest chyba danie – specjalność zakładu. Robią to rzeczywiście dobrze. Po obiedzie czytam Sumerów.

Po południu przygotowujemy projekt śpiewnika, spisujemy wszystkie pieśni i piosenki.

Dziś ok. godz. 1200 wyszły trzy osoby z Wałbrzycha. Stan zmniejszył się u nich do 29 osób. Dowiedzieliśmy się również, że w poniedziałek prawdopodobnie wypuszczą na wolność od nas trzy osoby: Jurek Nalichowski (51),Janusz Przybyła  i Staszek Siemrzuch (35). Oby to była prawda. Dni tutaj są dość podobne jeden do drugiego. Tak w tej pozornej monotonii minęło już ponad 90 dni. Ile można zrobić dobrego dla ludzi przez ten czas? Zabrali nam te trzy miesiące i niestety tego czasu nikt nam już nie odda. Dlatego uważam, że nie mamy prawa tutaj tracić czasu. Musimy ten pobyt wykorzystać maksymalnie.

Godz. 1900 – zbieramy się jak co dzień na świetlicy. Śpiewamy nasze codzienne pieśni. Jutro niedziela. Nareszcie będziemy mogli przekazać księdzu radosną nowinę. W tym tygodniu wyszło 10 osób: Taraszkiewicz, Bugański, Kwiatosz (08.03), Grodzki, Surowy (10.03), Droń, Łoś (11.03), Jarosz, Klita, Kowalczyk (12.03).

Później dziennik (którego zresztą nie oglądam). Po dzienniku uczyłem się angielskiego. Światło zgasił nam o godz. 2250. Dyżur nocny ma ten nowy st. strzelec. Chłopcy chcieli zostać na telewizji, na filmie, który miał się rozpocząć po godz. 2300. Wychowawca zezwolił na program TV do godz. 2300. Klawisz dlatego nie chciał się zgodzić. Kilka osób mimo to zostało na telewizji, cela 51 i kilku innych (łącznie ok. 7 osób). Oddziałowy zadzwonił do oficera dyżurnego i poskarżył się, że internowani nie chcą zejść ze świetlicy do cel. Po 15 minutach – akcja „Szarik”. Zjawia się oficer dyżurny w towarzystwie dwóch klawiszy – goryli z psem. Akcją kieruje esbek w skórze. Weszli do pawilonu no i internowani musieli niestety opuścić salę telewizyjną. Ekipa „Szarik” przeniosła się na pawilon VI. Tam ludzie po cichu za zgodą oddziałowego oglądali film. W momencie jak zauważyli co się dzieje, zgasili światło i telewizor, oddziałowy zamknął ich na świetlicy. Jednak wpadli a właściwie wpadł oddziałowy. Musieli opuścić salę. I wszystko przez jednego durnia z jedną belką. Pewnie chce zarobić na następne belki.

Zasnęliśmy ok. godz. 2400.

14 MARZEC 1982 r. (niedziela) 92 dzień

Dziś rano zaskoczyli nas bardzo gdyż zbudzili nas dopiero o godz. 7.45. O ósmej kiedy zebraliśmy się na świetlicy niektórzy koledzy pytali dlaczego dziś zaczynamy tak wcześnie, o 7.15. Na modlitwę przyszło 12 osób. Dziś odczytałem Psalm 104 „Stworzenie wielbi Boga”. Rysiu zrobił nam dziś bardzo dobre śniadanie – smażona papryka z cebulą. Pierwszy raz w tym roku jadłem paprykę. Przed południem czytałem książkę i uczyłem się trochę angielskiego. Zebraliśmy już prawie wszystkie pieśni do naszego śpiewnika. Dosyć pokaźny zbiorek  Skończyłem dzisiaj pisać nuty. Mieliśmy informację, że kogoś z Wałbrzycha cofnęli z bramy (ponoć miał wychodzić). Okazało się, że to nie jest prawda. Wychodziło trzech ludzi i jeden pojechał do Wałbrzycha z ubekami. Pozostali dwa myśleli, że tamtego wrócili do więzienia. Taką  informację  puścili przez widzenia i zrobiła się afera.

Ok. godz. 11.00 wychodzimy na spacer. Piękna, wiosenna pogoda, aż przykro patrzeć na wiosnę przez kraty i drut. Zdawałoby się, że jeżeli mamy co jeść i pić możemy się wyspać to powinno być wszystko w porządku. Nie jest to takie proste. Trzy miesiące w zamknięciu, w oderwaniu od rodzin i świata odciska się piętnem na psychice każdego z nas.

Wydaje mi się, że to wszystko trzeba znosić z pełną świadomością. Nie wolno „na siłę” zapominać o tym co się dzieje na zewnątrz, nie wolno odganiać od siebie wspomnień i tęsknoty.

W ten sposób można się zapędzić w „kozi róg” i wpaść w depresję psychiczną. Człowiek do wielu rzeczy może się przystosować, jednocześnie bardzo prędko potrafi dostosowywać się zmieniającej się sytuacji. Najważniejsze to zachowywać godność. Wrócimy do rodzin, do żona i dzieci i na pewno w końcu zwycięży prawda. Nic nie pomoże teraz umartwianie się. Trzeba trwać z podniesioną głową. Kierunek wyznaczyliśmy jednoznacznie w sierppniu 80 roku. Z tej drogi nie wolno nam zejść. Podczas spaceru pojawił się esesman(jest dziś oficerem dyżurnym) i dowódca zmiany. Poszli do Pawilonu VII. Jego pojawienie się przeważnie zwiastuje „zadymę” ale dziś jakoś przeszło spokojnie. Spacer kończy się po godz. 12.00. Wczoraj, na drodze koło więzienia pojawił się Antek N. z córką. Na razie jest to jedyny z tych, którzy stąd wyszli i odważyli się przyjść pod więzienie i przywitać z nami. Oczywiście bez słów gestami, ale jest to bardzo wymowne. Po spacerze obiad – rozgotowana kasza i kotlet mielony z surówką. Przygotowujemy się do mszy św. Dyżurni posprzątali świetlicę, przygotowali ołtarz. Na tablicy – pieśni religijne. Ok. godz. 13.50 przychodzi ksiądz proboszcz. Kilka osób przystępuje do spowiedzi. Rozmawiam z księdzem o sytuacji u nas. O tym ilu wyszło. Przekazałem aktualną listę. Ksiądz wziął od nas talony i ma nam przekazać jakieś paczki. O godz. 14.15 rozpoczyna się msza – śpiewamy pod  „Pod Twą obronę”. W kazaniu ksiądz odczytuje list abpa Gulbinowicza do archidiecezjan. List bardzo mocny, jednoznacznie potępiający stan wojenny. Utkwiło mi w pamięci jedno bardzo ważne sformułowanie, że bez odbudowy moralnej społeczeństwa nie może być mowy o odbudowie gospodarczej państwa. Jeżeli nie będzie jedności w narodzie to nie będzie możliwe odbudowanie domu ojczystego. I jeszcze takie słowa: Jeżeli Jaruzelski, Kania i Gierek nie ukorzą się i nie uklękną przy kratkach konfesjonału to na pewno nie potrafią kierować państwem. Jest to sformułowanie symboliczne, wskazujące, że bez wiary nie ma prawdziwej ojczyzny. Kościół już raz wystąpił z propozycją wyjścia z kryzysu, pojednania narodowego, ale WRON nie zareagował na tą propozycję. W liście swym arcybiskup Gulbinowicz kilkakrotnie bezpośrednio zwraca się do nas, do internowanych, do więzionych i do naszych rodzin. Jest to wskazanie dla nas aby wytrzymać do końca. Ksiądz przekazał nam, że starał się  przyjechać do nas biskup Dyczkowski, ale ponieważ podczas pobytu w Nysie wypowiedział się zbyt ostro, więc cofnięto mu zezwolenie na przyjazd do Kam. Góry. Aktualnie stara się o to arcybiskup Gulbinowicz.

Jednocześnie ksiądz przekazał, że stara się o to aby nam zorganizować wielkopostne rekolekcje. Będziemy mieli o tym wiadomość we środę. Mszę skończyliśmy o godz. 15.15. po południu czytałem troczę i uczyłem się angielskiego. Kończy się niedziela.

Dyżur nocny ma Koń. Oczywiście udaje służbistę i tym, którzy nie mają przedłużeń gasi światło o godz. 21.00. Ksiądz dziś powiedział, że klawisze nie chcą nas pilnować, tzn. nie chcą tu pełnić służby bo nie mogą się tu wymądrzać i nie mają praktycznie nad nami władzy.

15 MARZEC 1982 r. (poniedziałek) 93 dzień

Dziś pobudka o godz. 7.00. budzi nas Garsija. Rano robię pranie. O godz. 8.00 spotykamy się na świetlicy. Przychodzi 13 osób. Dziś czytam Psalm 102 „Prośby wygnańca”. Postanowiliśmy, że od jutra będziemy śpiewali na zakończenie porannej modlitwy – Pieśń konfederatów barskich”

Przed południem graliśmy trochę w pingponga. Później spacer. Przed spacerem okazało się, że wychodzi Zbyszek Bobak z KWB Turów. Po spacerze zaśpiewaliśmy mu Mazura Kajdaniarskiego i Walczyka. Pożegnaliśmy go serdecznie. Zostaje nas 27. Potem obiad. Spodziewaliśmy się wyjścia trzech osób osób ale okazało się, że to była zwykła kaczka. Najgorzej wyszli na tym ci, którzy czekali na to wyjście. Po południu uczę się angielskiego. Na dworze piękna pogoda. Słonecznie i naprawdę wiosennie. Trudno pisać o naszym życiu gdyż to życie jest dosyć monotonne. Dzień do dnia jest podobny. Dzisiaj po południu zjawił się tu Czeladnik i Kamerton. Poszedłem do wychowawczyni spytałem czy możemy wyjść na spacer po południu. Oczywiście powiedział, że nie. Na moje pytanie dlaczego, odpowiedział , że nie ma zgody komendanta. Powiedziałem mu, że są żałośni z tym swoim strachem i poszedłem. Zostało nas dwadzieścia siedem osób. Została już raczej zgrana paczka. Sądzę, że zostali ludzie na których można liczyć. Chłopcy zorganizowali dziś turniej szachowy. Zapisało się ok. 10 osób. Postanowiliśmy, że główną nagrodą jest kaganek Przewodniczącego Z.R. Jel. Góra. Ten kaganek, który przeszedł z nami tyle kipiszów. Wieczorem o godz. 19.00 schodzimy się jak zwykle na świetlicy. Zauważyłem, że na drodze przy więzieniu są ludzie. Przychodzą chyba celowo o godz. 19.00 aby wysłuchać naszego śpiewania. Dziś widziałem kobiety i dzieci. Wieczorem czytamy książki. Dyżur nocny ma Tłok. Nie zamknął  cel o godz. 21.00 Dopiero przyszedł o 22.00. Światło zgasił nam ok. 23.00  Zasnęliśmy o 23.30.

16 MARZEC 1982 r. (wtorek) 94 dzień

Pobudkę ok. godz. 7.00 robi nam jakiś nowy oddziałowy. O godz. 7.10 ledwie wstaliśmy, nagle zorientowaliśmy się, że idzie banda klawiszy na kipisz. Rzeczywiście nikt tego się nie spodziewał. Udało mi się ukryć Miłosza i notatki. Oczywiście brygadą kierował siwy esesman. W celi u nas został Krzysiek a ja z Ryśkiem przeszliśmy na świetlicę. Pozamykali cele i nas zamknęli na świetlicy. Przed wejściem na świetlicę oczywiście rewidowali nas. Udał mi się schować pieniądze i znaczek „Solidarności”. Siwy jak zwykle szalał. Żeby ten człowiek wiedział ile na nim ciąży nienawiści  to chyba zmieniłby pracę. Zakończyli przewalankę  ok. godz. 8.45. Jakie łupy?

Niestety wpadł śpiewnik, który z takim trudem składaliśmy. U nas w celi znaleźli w ostatniej chwili. Były tam jeszcze koperty i delegacje – ostemplowane i czyste kartki ostemplowane. Zabrali listy internowanych ( 2 szt.), które zrobiłem w niedzielę. Śpiewnik to duża strata, ale zrobimy nowy – jeszcze lepszy. Poza tym złapali u nas kilka obrazków ostemplowanych. Zabrali również kulkę i kalkę techniczną, moją kopię pisma do Komendanta. To już jest zwykły debilizm. Z innych cel zabierali książeczki do nabożeństwa  (z pieczątką) , książki i inne rzeczy. Zabrali koledze breloczek i obcinarkę do paznokci, bo była na tym „Solidarność”. Zrobił to oczywiście esesman. Łącznie zgarnęli ok. 10 szt. książeczek do nabożeństwa. To jest autentyczne złodziejstwo. O tym muszą się dowiedzieć ludzie na zewnątrz. Narzędzia pracy nie wpadły i chyba to ich najbardziej denerwuje. Ponieważ o 8.00 nie mogliśmy się modlić, więc zeszliśmy się na modlitwę o godz. 9.00. Przyszło kilkanaście osób. Odczytałem dziś Psalm 103 „Błogosław duszo moja Pana”.

„Dni człowiek są jak trawa, kwitnie jak kwiat na polu: ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma i miejsce, gdzie był już go nie poznaje”

Godz. 10.00 – spacer. Przed spacerem przynieśli pościel na wymianę .Trzeba przyznać, że pościel wymieniają regularnie co dwa tygodnie. Podczas spaceru dowiedzieliśmy się od kolegów z Wałbrzycha, że maja wypuścić od nich sześciu. Po godz. 12.00 słyszymy (już po spacerze) Mazura. Wychodzi 5 osób z Wałbrzycha. M.in. Grzesiek Małoch i Araszkiewicz. Po pół godzinie jeszcze jeden. Stan w Wałbrzychu zmniejszył się do 24 osób. Łącznie jest nas tutaj 51 osób. Teraz jest godz. 13.30. Juz po obiedzie. Znowu kreci się Czeladnik. Chyba zaraz siądę do angielskiego. Musze wreszcie skończyć Sumerów i wziąść się za Filozofię Indyjską. Jednak strasznie szybko upływa nam czas. To źle i dobrze. Myślę, że wielu z ans spędzi święta w domu. Oby wszyscy. Po południu usiadłem do angielskiego, ale jakoś mi nie idzie. Przyszedł Bolek G. i chciał się poradzić w dziwnej sprawie. Mówi, że pisze oświadczenie dla esbeków. Ma to być deklaracja lojalności z jego strony i chce żeby oni podpisali mu zagwarantowanie bezpieczeństwa jego osoby po wyjściu stąd. Bolek chce żeby taką  deklarację podpisał Komendant KWMO. Naiwniak. I to nie jest żart. On to mówił całkiem poważnie. Jeżeli chodzi o mnie to powiedziałem Bolkowi moje zdanie. Nic nie podpisywać . Jako Polacy, jako obywatele tego kraju nie musimy podpisywać żadnych deklaracji lojalności.

Chciałbym bardzo napisać list do domu, do Zuzi, do dzieci  ale nie pozwolę na to aby oni grzebali w mojej korespondencji. To co mam napisać przekażę na widzeniu bezpośrednio i innymi drogami. Nasze i naszych rodzin listy oni perfidnie wykorzystują do badania nastrojów. Każdy człowiek ma stany depresji, wątpliwości. Wtedy właśnie najbardziej pragnie być z kimś bliskim. Jeżeli nie ma możliwości bezpośredniego kontaktu to pisze się listy. Oni skrzętnie czytają i analizują każde zdanie. A w duszę mi nie zajrzą. I tutaj mamy nad nimi przewagę. Zdenerwowałem się trochę tą rozmową z Bolkiem. Mam go za człowieka poważnego i myślę, że nie zrobi jakiegoś nierozważnego kroku.

Godz. 19.00 – spotykamy się na świetlicy. Po tych trzech pieśniach śpiewamy „Pieśń konfederatów barskich”. Później apel. Dyżur ma Garsija. Wieczorem uczę się angielskiego . Zasypiamy ok. Godz. 23.00.

17 MARZEC 1982 r. (środa) 95 dzień

Dziś budzę się o godz. 6.30, przed pobudką zbudziła mnie rozmowa na korytarzu. Z Koniem rozmawiał Staszek Si. (kalifaktor z celi nr 35). Mówi, że obiecali mu (esbecy) wypuszczenie na wolność. Jest prawie pewien, że dziś wyjdzie a jeżeli nie, to pójdzie do nich (esbeków) i powie im, że nie dotrzymują słowa ! Ja sobie pomyślałem, że po trzech miesiącach więzienia ten chłopak nic praktycznie się nie nauczył. Pobudka o godz. 7.00. Koń grzecznie mówi dzień dobry. Dziś imieniny Zbyszka Z. Składamy mu życzenia. Rano natknąłem się właśnie na Staszka Si. Zrobił sobie już dawno dosyć duży krzyż ze skóry, przyczepił do niego medalik Matki Boskiej Niepokalanej i demonstracyjnie nosi go na wierzchu. Od dłuższego czasu raziło mnie to. Poza tym ani razu nie przyszedł na śpiew wieczorny i na poranną modlitwę. Dla nas krzyż jest symbolem. Tym bardziej, że medaliki, które otrzymaliśmy są poświęcone. Pytam go czy jest wierzący. On mówi, że nie. Ja na to, że w tej sytuacji nie powinien w ten sposób obnosić się z tym krzyżem bo jest to profanacja. On mówi, że to pamiątka, itp. itd. Skończyłem rozmowę. Potem jeszcze przyszedł do mnie do celi i mówi, że może jest wierzącym a niepraktykującym. Nie chciałem już rozmawiać na ten temat. Godz. 8.00 – na świetlicy 11 osób. Dziś odczytuję Psalm 34 „Bojaźń Boża źródłem błogosławieństwa”.

I znowu pozostaje taka mądra myśl z tego psalmu: „Powściągnij swój język od złego, a twoje wargi od słów podstępnych. Odstąp od złego, czyń dobro, szukaj pokoju, idź za nim”. Pod koniec modlitwy zaproponowałem (zresztą tak uzgodniliśmy wcześniej) aby zaśpiewać „Pieśń konfederatów barskich”. I tu niespodzianka. Nagle zaprotestował Jurek N. Mówi, że to nie było uzgadniane, że nie można zmuszać ludzi do śpiewania pieśni. Strasznie mnie to zdziwiło, tym bardziej, że lubię i cenię Jurka N. Wywiązała się dyskusja. Michał O. swoim zwyczajem burknął coś pod nosem, machnął ręką i wyszedł ze świetlicy. To samo zrobiło dwóch ludzi z Opola. Bez względu na to co powiedział Jurek i jakie były jego intencje, ta trójka zachowała się po prostu karygodnie, poniżej krytyki. Odśpiewaliśmy ”Boże coś Polskę”, zakończyliśmy modlitwę. Potem jeszcze rozmawialiśmy na ten temat. Sprawę postawiliśmy tak, że kto chce zostać i uczyć się tej pieśni to niech zostanie. Prześpiewaliśmy ze dwa razy  i na tym się skończyło. Co o tym wszystkim myśleć?

Odbijają się na ludziach te trzy miesiące zamknięcia. Dochodzi często do tego, że nawet drobiazg może urosnąć do rangi problemu. Ciągłe „szarpaniny” z esbekami, podpuszczenia ludzi, że wyjdą, wzbudzanie nadziei, potem zawody itd. To szarpie nerwy. Musimy za wszelką cenę wygaszać te incydenty, trzeba dużo rozmawiać z ludźmi, rozładowywać nastroje. Tutaj musi być pokój. Każde załamanie nawet drobne zauważone przez esbeków jest przez nich bezlitośnie wykorzystywane. Rano przybyli esbecy. Boczek i jakiś nowy. Dziś na rozmowach byli: Bolek G.,  Jurek N. i Krzysiek K. Bolek był dosyć długo, ale powiedział nam, że nie przekazał im żadnego kwitu. Mam nadzieję, że wcześniej trochę go przekonaliśmy. Jurek i Krzysiek byli bardzo krótko dosłownie minuty. Minęła godzina 11.00. Wałbrzych jest na spacerze. Za chwilę my również wyjdziemy na spacer. Uzyskaliśmy informację, że w tym tygodniu ma od nas wyjść 5 osób. Podczas spaceru okazuje się, że wychodzi na wolność Staszek Szemrzuch. Na dworze odśpiewaliśmy mu Mazura i pożegnaliśmy się. Zostało nas 26: 19 z woj. jeleniogórskiego i 7 z woj. opolskiego. Podczas spaceru Koń się gdzieś zagubił i musieliśmy spacerować ponad 1,5 godz. Po spacerze obiad. Krzysiek przyniósł gitarę, pożyczoną od „złodziei” (więźniów). Będzie można trochę zabić czas. Po południu pograliśmy trochę w pingponga. Ostatnio jakoś nie mogę się skupić nad książkami. Jestem trochę rozkojarzony, ale myślę, że to minie. Być może pogoda mnie tak nastraja.

Godz. 19.00 zbieramy  się na świetlicy. Śpiewamy nasze trzy pieśni. Dyżur ma dziś jakiś nowy klawisz- dziadek. Nawet dosyć porządny. Cele pozamykał dopiero o godz. 22.00 a światło zgasił ok. 23.00.  Wieczorem uczyłem się angielskiego.

18 MARZEC 1982 r. (czwartek) 96 dzień

Pobudka o godz. 7.00 . Dziś o godz.7.15 poszliśmy z Krzyśkiem do oddziałowego aby otworzył nam celę 42. są tam sztangi i hantle. Postanowiliśmy, że to co dzień rano będziemy ćwiczyć. Potem 15 minut poodbijaliśmy w ping-ponga. O godz. 8.00 na świetlicy 12 osób. Dziś czytam Psalm 92 „Sprawiedliwe rządy Boże”. Po modlitwie śpiewamy Pieśń Konfederatów Barskich”. Pięknie to brzmi. Zaśpiewamy ją w niedzielę po mszy. Dowiedzieliśmy się, że w sobotę mamy rekolekcje o godz. 9.00. Ciekawe kto przyjdzie na naukę. Dziś jest dzień widzeń. O godz. 10.15 wychodzimy na spacer. Pada trochę deszcz , jest pochmurno .Od rana ludzie idą na widzenia. Dokładnie rewidują na dyżurce. Dyżur ma Tłok. Na widzenie poszedł Michał. Przyjechały również rodziny do chłopaków z Nysy i Opola. Na spacerze incydent z klawiszem. Jakiś starszy sierżant prowadził chłopaków z Wałbrzycha po widzeniu. Strasznie pomstowali na niego Pewnie dał się we znaki na widzeniach. Przywitaliśmy się z kolegami i rozpoczęliśmy dyskusję czy ten pan jest Polakiem czy też nie. Strasznie go to ruszyło. Rzucił się do  mnie zaczął krzyczeć, że gdybyśmy 100 lat temu zaczęli działać (my tzn. Solidarność) to Polski dawno by już nie było. Odwróciłem się do niego tyłem i powiedziałem tylko, że z nim nie rozmawiam, że rozmawiam z kolegami i nie powinien nam przeszkadzać. Po spacerze okazało się, że Tłok nie puścił Franka Sz. na widzenie. Chcieli go dokładnie rewidować i Franek nie dał się . Tłok był już na niego cięty od dawna i na pewno miał ochotę się odegrać. Powiedział mu, że w tej sytuacji nie puści go na widzenie. Franek oczywiście na wstawiał im parę ciepłych słówek. Wrócił Michał. Mówi, że widział żonę Franka, że płakała. Poszliśmy z Jurkiem N. na dyżurkę aby dowiedzieć się jak to się stało i czy jest szansa, żeby Franek poszedł na to widzenie.. Tłok stwierdzi , że plutonowy, który doprowadza na widzenia ma obowiązek rewidować (siedział tam taki młody, rudy plutonowy -specjalista od kipiszu). Franek się nie podporządkował i nie poszedł. W końcu uzyskaliśmy od nich zapewnienie, że jeżeli Franek da się zrewidować to pójdzie na widzenie. Poszliśmy do Franka i w końcu przekonaliśmy go, że powinien iść dać się zrewidować bo tak tylko wyrządza krzywdę swojej niewinnej żonie. Zgodził się. Poszedł na dyżurkę. Zrewidowali go. Kłócili się z Tłokiem dosyć długo. Ten rudy poszedł chyba do Komendanta gdyż okazało się, że żona Franka jest u Komendanta. Wrócił i niestety powiedział, że jego żona już odjechała. Niedobrze. Wydaje mi sie, że Franek jeszcze bardziej się na nich zatnie. Takim działaniem powodują, że zbierają się nad nimi ciężkie chmury nienawiści i kiedyś chmury te dadzą grad. Jakie wiadomości z widzeń? Pozdrowienia od wielu znajomych. Potwierdziła się informacja, że Skoczylas jest w Bratysławie. Z dobrych nowin to, to że mec. Lachowicz i p. Ratyni są juz w domu, wypuścili ich z Darłówka. Mamy pozdrowienia od mec. Kuskowskiego – wyjeżdża do sanatorium do Iwonicza. Prawdopodobnie „ciotka” podała, że w Białołęce i m.in. w Kamiennej Górze internowani mają najcięższe warunki. Mamy informację, że na Rozdrożu Izerskim przygotowuje się jeden z centralnych obozów dla internowanych. Trzeba to sprawdzić. Poza tym dowiedziałem się, że ktoś rozsiewa na mój temat plotkę, że spotykałem się z ubecją i denuncjowałem. Rozpowszechniają te bzdury na pewno sami esbecy po to aby skłócić ludzi. Poza tym dowiedzieliśmy się, że uciekł z kliniki w Warszawie Stefan Bratkowski a z kolei leży w tej klinice Tadeusz Łomnicki, którego pobili esbecy.

Niezbyt przyjemna informacja przyszła z Polfy. Na Dzień Kobiet rozdawano kwiaty kobietom. Kwiaty te dawali m.in. działacze Solidarności. Bali się jednak osobiście wręczyć te kwiaty żonom internowanych: żonie Zygmunta W. i Witka G. Podali te kwiaty na drugi dzień przez osoby trzecie. Nie spodziewałem się po tych ludziach takiego tchórzostwa. Sądzę, że o nich można powiedzieć dosłownie- byli działacze „Solidarności”. Po obiedzie zjawił się Czeladnik. Siedział na dyżurce. Jakoś tak się ułożyło, że na dyżurkę poszli nasi ludzie i wwiązała się dyskusja. Przyszedł jeszcze tzw. wychowawca – por. Majak. Oczywiście Czeladnik został całkowicie zniszczony. Skoczył do Kajtka z Opola, że jego głupota jest taka sama jak jego włosy (Kajtek ma długie włosy ). Kajtek na to, że na pewno nie jest głupszy od esbeka. Poza tym zahaczyli o marksizm. Ktoś mu powiedział, że taki młody a denerwuje się w SB. Poza tym zwaliło się wiele pretensji na głowę nieszczęsnego wychowawcy. Esbek tak się zdenerwował, że wyrzucił ludzi z dyżurki. Jeszcze nie widziałem go w takim stanie. Ktoś jeszcze mu powiedział, że funkcjonariusz SB nie ma prawa się denerwować i obrażać a jak mu się napluje w twarz to nie powinien się nawet wycierać . Taka już ich rola. Oni sobie wybrali ten zawód.

Atmosfera dziś jakaś od samego rana bojowa. Kajtek od rana wyzywa się na Tłoku. Doprowadził do tego, że Tłok woli nie siedzieć w pawilonie. Chłopaki jeszcze na korytarzu zaśpiewali Czeladnikowi taką  ładną piosenkę:

„Milicjantem orać a esbekiem włóczyć, trzeba sukinsynów roboty nauczyć” To go doprowadziło do takiej pasji, że o mało nie zabił drzwiami od dyżurki nic niewinnego Janusz P. Biedny Czeladnik odszedł niestety pokonany z pola walki. Po południu usiadłem do angielskiego. Myślę, że za tydzień zobaczę się z Zuzią i z dziećmi. W poniedziałek napisze kwit do komendanta o dodatkowe widzenie. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych przeciwwskazań.

Mamy nowe wiersze.

„Kolęda 1981”

Przebrany w mundur, diabeł dziecku grał
Kolędę, takt wystukiwał butami
A zamiast wideł, pałkę w ręku miał
Hej kolęda, kolęda z nami

Dziś Józefa Świętego w kajdanach
Zawieziono  w tą noc do więzienia
Trzyma Maria dziecię na  kolanach
Hej kolęda, kolęda w płomieniach

Wół i osioł nie stoją u żłobka
Bo do rzeźni ich wzięto już z rana
I pastuszków u żłobka nie spotykasz
Hej kolęda, kolęda w kajdanach

Świeci gwiazdka złowrogą czerwienią
Takiej gwiazdki na niebie nie spotkasz
Przybył diabeł i krąży nad ziemią
Hej kolęda, kolęda u żłóbka

Trzej królowie nie przyszli z pokłonem
Ich u granic wstrzymano przemocą
Płacze dziecię głodne, przestraszone
Hej kolęda, kolęda nocą

Tylko Maria samotna utulać
I pod płaszcz dzieciątko chce schować
W popielatych śmierć idzie mundurach
Hej kolęda, kolęda grudniowa.

Godz. 19.00, prawie wszyscy schodzą się na świetlicy. Śpiewamy nasze codzienne pieśni. Dowiedziałem się, że Kamienna Góra wie o naszych śpiewach i nawet ludzie przychodzą co dzień aby posłuchać. To dobrze. Ludzi też to podtrzymuje na duchu. Wieczorem na dyżur przychodzi Koń. Ostatnio coś jest bardzo grzeczny, próbuje często rozmawiać i żartować z nami. Po caprzyku czytaliśmy sobie książki. Koń zgasił światło o godz. 22.30.

Dziś wyszedł jeden z Wałbrzycha a więc zostało ich tylko 18. Dowiedzieliśmy się, że wielu ludzi z Wałbrzycha wyraża chęć wyjazdu za granicę. Nie wiem dokładnie ilu ale jest to symptomatyczne. To źle, że jednak myślą o tym poważnie. Słyszałem, że wielu naukowców wyjeżdża na Zachód.

19 MARZEC 1982 r. (piątek) 97 dzień

Dziś budzi nas o godz. 7.00 Garsija. Wstaję, myję się i ścielę łóżko. O godz. 7.30 idę trochę rozruszać się sztangą. Piętnaście minut każdego ranka całkowicie mi wystarcza.

Godz. 8.00. na świetlicy „nieśmiertelna” trzynastka. Jak co dzień modlimy się w intencji ojczyzny i naszych bliskich. Czytam dziś Psalm 9 –  „Dziękczynienie” i taki znamienny fragment z tego psalmu: „A Jahwe zasiada na wieki, swój tron ustawia by sądzić, sam będzie sądził świat sprawiedliwie, wyda narodom bezstronny wyrok”. Łącznie odczytałem już 23 psalmy na porannych modlitwach.. To jest dobra okazja, aby zapoznać się z tą piękną i bardzo mądrą częścią Starego Testamentu. Po modlitwie odśpiewaliśmy „Pieśń konfederatów barskich”. Mam kolejny wiersz, który bardzo mi się podoba:

„Hymn do Boga”

Odwieczny, dobry Panie Boże
Któryś nas zawsze miał w swej pieczy
Wszak tylko ty nam ulżyć możesz
Wejrzyj na lichy los człowieczy

Zanim w perzynę kraj obróci
Los co nas gnębi niesłychanie
Nim nasze kości śmierć rozwłóczy
Ojczyznę wolną zwróć nam Panie

Przez narodziny Twego Syna
Przez Jego męki odkupienie
Pozostań Boże zawsze przy nas
Błogosław naszą Polską Ziemię

Słuchaj jak z nędzy głębokości
Do Ciebie ślemy dziś błaganie
Byś w niezmierzonej swej miłości
Ojczyźnie wolność zwrócił Panie

Gdy dookoła mrok niewoli
Błagamy Ciebie dziś w pokorze
Ulituj się naszej niedoli
Ratuj Ojczyznę dobry Boże

By zniknął kajdan łańcuch podły
By wolność przyszła przez skonaniem
Wznosimy nasze korne modły
Ojczyźnie wolność przywróć Panie

(19.02.1982 Tomek)

Teraz jest godz. 13.00 jesteśmy już po kąpieli. Wracając z kąpieli dowiedzieliśmy się, że dziś ma wyjść pięciu z Wałbrzycha. Jeżeli to jest prawda, to zostanie ich tylko osiemnastu. U nas jakoś nie mają ochoty zwalniać. Pewnie nie bardzo wierzą, że po wyjściu stąd będziemy pokornie patrzeć jak Generał niszczy Ojczyznę. Tutaj w naszym gronie przewiduję, że do końca marca zwolnią jeszcze kilka osób.

Dziś po naszym porannym śpiewaniu zamknęli świetlicę. Ma być zamknięta do godz. 16.00.  Okazuje się, że nasz poranny śpiew przeszkadza w pracy magazynu. Dobry numer. Z tego widać, że oni strasznie się boją naszego śpiewu a my będziemy śpiewali jeszcze więcej i jeszcze głośniej.

Godz. 14.00 – wychodzi pięciu ludzi z Wałbrzycha. Oczywiście chłopcy śpiewają Mazura Kajdaniarskiego, Walczyka i Hymn Internowanych. Wychodzą ludzie z PKS-u i PKP. W pawilonie VII pozostaje 18 osób. Niektórzy rozpuszczają ploty, że u nas nie wypuszczą ludzi, gdyż jesteśmy krnąbrni,  itp. itd.  M. in. rozgłasza to Wacek H. z KWB. Uważam, że nie powinien tego robić, gdyż sobie nie pomoże a innym może poważnie zaszkodzić . Po południu od godz. 14.00 do 17.00 uczyłem się angielskiego. Wciągnęła mnie ta nauka i to bardzo dobrze. Złożyliśmy wspólnie z Januszem S. tekst piosenki „Mur”. Refren tej piosenki używany był jako sygnał przez RAS w Gdańsku (Radiowa Agencja Solidarności)

I/ On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sił, śpiewał, że blisko już świt
Świec tysiące palili mu, z nad głów unosił się dym
Śpiewał, że czas by runął mur, oni śpiewali wraz z nim

Ref. Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat.

II/  Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama melodia bez słów
Niosła z sobą znaną treść, dreszcze na wskroś serc i głów
Śpiewali więc, klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich grzmiał
I ciążył łańcuch zwlekał świt, a on wciąż śpiewał i grał

Ref. Wyrwij ….

III/ Aż zobaczyli ilu ich, poznali siłę i czas
z pieśnią, że już blisko świt, szli ulicami miast
Zwalczali pomniki i rwali bruk, ten z nami, ten przeciw nam
Kto sam, ten nasz najgorszy wróg a śpiewak właśnie był sam

Ref:  Patrzył na równy tłumów marsz, milczał w słuchany w kroków huk
A mury rosły, rosły, rosły łańcuch kołysał się u nóg.

O godz. 18.00 obejrzeliśmy „Czarne chmury”. Potem o godz. 19.00 jak zwykle odśpiewaliśmy nasze pieśni. Dziś imieniny Józefa. W Wałbrzychu mają trzech Józefów więc zrobili wielką „imprezę”. My po dzienniku zorganizowaliśmy pogadankę o Józefie Piłsudskim . Prowadził to Janusz S. Dużo ludzi było i sądzę, że się udało. Siedzieliśmy w celi 46 do godz. 21.30 i będziemy to kontynuować.

20 MARZEC 1982 r. (sobota) 98 dzień

Jutro pierwszy dzień wiosny. Zuzia ma urodziny. Znowu będzie sama, tak jak na Boże Narodzenie, Sylwester, moje urodziny i Dzień kobiet. Ile jeszcze świąt spędzimy oddzielnie? Czy na Wielkanoc będziemy mogli spotkać się przy jednym stole?

Pobudka o godz. 7.00. niespodzianka, bo budzi nas Gnida- wrócił z urlopu. O 7.15 chwyciłem za sztangę, 15 minut ruchu. Dziś mamy dyżur na korytarzu. Rysiek sprząta świetlicę  bo o godz. 9.00 będą rekolekcje.

Godz. 8.00 – na świetlicy spotyka się 13 osób i jest to stała grupa, która przychodzi co dzień. Czytam dziś Psalm 50 „ O prawdziwej czci Boga”. Po modlitwie śpiewamy Pieśń konfederatów barskich. Później, u nas w celi pośpiewaliśmy sobie pieśni Okudżawy i kilka innych starych melodii. Dobrze, że jest gitara. Można znowu trochę oderwać się od więzienia, od krat. O godz. 9.00 przychodzi ksiądz – nasz znajomy proboszcz z Kamiennej Góry.  Przechodzimy na świetlicę. Przyszli prawie wszyscy, nawet ci, którzy deklarują się oficjalnie jako niewierzący. Ksiądz na początku poinformował nas, że negocjacje z komendantem w sprawie rekolekcji trwały ponad 6 godzin. To jest szczyt głupoty komendanta i spółki. Poza tym ksiądz mówił, że komendant prosił go aby przemówił nam do sumienia w sprawie tych pieczątek ! . Jeżeli komendant zwraca się do księdza aby na nas wpłynął to coś jest nie tak. Ksiądz poinformował nas, że oddadzą nam książeczki i obrazki. A jeżeli nie, to przyniósł nam znowu obrazki Matki Boskiej. Rekolekcje oprócz dnia dzisiejszego będziemy mieli również w przyszłą sobotę. Dzisiejszą naukę ksiądz poświecił sprawie odpowiedzialności decydentów za czyny, które wykonują podwładni, kwestia wykonania – nie wykonania rozkazu. Omawiał to w oparciu o książkę pt. „47 lat życia” – omawiająca życie Rudolfa Hesa i życie Ojca Maksymiliana Kolbe.  Na przykładzie Hesa (nb. my daliśmy taki przydomek komendantowi Jankowskiemu) nawiązaliśmy do odpowiedzialności decydentów za to, co aktualnie dzieje się w naszym kraju. Nie może tłumaczyć Generał, że nie wie o tym , iż jego podwładni zdejmują krzyże w szkołach i zakładach pracy. Na zakończenie ksiądz nawiązał do wypowiedzi Papieża jednoznacznie potępiających stan wojenny w Polsce.

Jeżeli chodzi o te pieczątki, to najbardziej ich kole w oczy Gross Rosen ale niestety taka jest obiektywna prawda i tego  żaden komendant nie zmieni. Tu hitlerowcy mordowali niewinnych ludzi i tutaj teraz reżim więzi niewinnych ludzi.

Teraz zbliża się godz. 12.00 jesteśmy już po spacerze. Podczas spaceru dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie ma dzisiaj wyjść Walek Krzysiek i Wacek Hrynkiewicz. Oddziałowy stwierdził, że czekają tylko na kpt. Klemensa, który ma podpisać decyzję. Poza tym krąży jakaś pogłoska, że rzekomo w przeciągu dwóch tygodni mają nas wszystkich zwolnić. Nie wolno sobie robić zbytniej nadziei ale oby to była prawda.

Godz. 13.00 – obiad. Na obiad dziś dostajemy litrarz.

Ustaliliśmy, że o godz. 15.00 kończymy prelekcję na temat Józefa Piłsudskiego. Zbieramy się w celi 46 – ok. 15 osób. Prowadzi Janusz S. Omówiliśmy dość dokładnie wojnę  polsko – radziecką 1920r. i działalność Naczelnika do jego śmierci. Siedzieliśmy aż do godziny 17.00, temat ciekawy i wywiązała się ożywiona dyskusja. Postanowiliśmy robić  podobne pogadanki na inne tematy. Tak jak ksiądz powiedział dziś rano, mamy podczas internowania dużo czasu i musimy ten czas wykorzystać z pożytkiem.

Myśleliśmy, że wyjdą od nas dziś dwie osoby ale okazało się, że wyszedł jeden ale … z Wałbrzycha. Być może naszych dwóch wyjdzie w poniedziałek. Wałbrzych ma jeszcze 17 internowanych, Jel. Góra – 19 a Opole 7.  Łącznie – 43 osoby.

Wieczorem uczyłem się angielskiego. Późnej dziennik telewizyjny. Okazało się, że rozwiązali Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich a powołali SDPRL. Istna szopka.

Junta  od samego początku czyli od 13-go grudnia popełnia same błędy. To długo nie może się utrzymać. Teraz jest godz. 22.30. Chłopcy oglądają mecz hokejowy w telewizji. Mamy dziś zezwolenie na oglądanie TV do godziny 23.00 (oficer dyżurny musiał w tej sprawie dzwonić specjalnie do komendanta ! Tak jak na prawdziwej wojnie). Wieczorem, o godz. 22.45 jest jakiś film angielski. Jeszcze nie zdecydowałem się czy będę oglądał. Jutro niedziela. Mszę będzie odprawiał ten młody ksiądz – Stanisław. W poniedziałek  upływa 100 dni więzienia. Smutny jubileusz.

21 MARZEC 1982 r. (niedziela) 99 dzień

Pierwszy dzień wiosny. Dziś Zuzia ma urodziny. Tak chciałbym złożyć życzenia, przytulić i mocno ucałować. Mogę tylko myśleć .Tego jeszcze nikt nie zabronił chociaż mają ochotę zajrzeć nawet do naszych myśli, oni nasi oprawcy.

Dziś pobudkę robi nam Koń o godz. 7.00. rano jak zwykle w niedzielę apel. Rano przeprowadziłem 15-minutowy trening. O godz. 9.00 na świetlicy 10 osób. Czytam Psalm 91 „ O Bożej opiece” Po modlitwie śpiewamy Pieśń konfederatów barskich. Dziś rano w celi 51 był incydent. Chłopcy zdenerwowali się na Kajtka. Nie chce wstawać rano, obrzuca epitetami klawiszy i wychowawcę.  Świadczy to o nim ale daje również świadectwo o nas wszystkich. Trzeba to ukrócić.

Najbliższe dwa tygodnie mogą być decydujące jeżeli chodzi o nasz pobyt tu, w Kamiennej Górze. Chodzą różne pogłoski. Rzekomo ten ośrodek ma być rozwiązany, mają nas rozwieźć. Większą część ludzi prawdopodobnie wypuszczą do domów. Nie wiadomo ile jest w tym wszystkim prawdy ale coś musi być. Zresztą w tym tygodniu zbiera się Sejm. Też mogą zapaść jakieś decyzje. Dlatego trzeba się nastawić, że najbliższe widzenie mogą być ostatnimi tutaj , w Gross Rosen. Nie wolno panikować ale trzeba się wszechstronnie przygotować na każdą ewentualność. Tego życia zabranego nam wszystkim, nigdy Wam nie darujemy – oprawcy!

Teraz jest godz. 10.30 Kilka osób z Wałbrzycha jest na spacerze. Zaraz pewnie wyjdziemy na spacer, potem obiad, kolacja DTV i tak płynie dzień po dniu. Wczoraj pozwolono nam oglądać film do późna w nocy. Skończył się grubo po godz. 24.00

Godz. 14.00 – msza św. Przyszedł ksiądz Stanisław. Przed mszą chłopcy przymocowali do krzyża wizerunek Jezusa Chrystusa, który przyniósł ksiądz. Mszę rozpoczęliśmy odśpiewaniem Pod Twoją Obronę. W kazaniu ksiądz odczytał Orędzie Ojca Świętego Jana Pawła II na Wielki Post 1982r. Z orędzia spływa na cały świat wielka troska Ojca Świętego o przyszłość ludzkości o zachowanie pokoju i spokoju na ziemi. Czytując to orędzie można doszukać się sformułowań bezpośrednio ostrzegających ludzkość przed poczynaniem nierozważnych kroków. Ojciec Święty apeluje o pokój, jedność między narodami i modlitwę w intencji ludzkości. Na zakończenie mszy św. – radosna nowina. W tym tygodniu odwiedzi nas Arcybiskup Gulbinowicz. Uzyskał zgodę władz i osobiście przyjedzie do Kamiennej Góry. Otrzymał oczywiście nasze „zaproszenie” i prawie dwa miesiące trwały starania o uzyskanie zgody na przyjazd tutaj. Również w tym tygodniu , w Grodkowie, w obozie internowanych będzie biskup Dyczkowski. Ksiądz poinformował nas, że w sobotę będzie druga część rekolekcji wielkopostnych i jeżeli będzie to możliwe to przybędzie do nas razem z proboszczem. Jednocześnie życzył nam abyśmy rekolekcje mogli zakończyć już na wolności. Za trzy tygodnie Święta Wielkiej Noc. Gdzie będziemy? Czy będziemy mogli spędzić te święta z naszymi żonami i dziećmi?

Po mszy odśpiewaliśmy Pieśń konfederatów barskich. Widziałem, że księdzu bardzo się to  spodobało. Msza się przedłużyła. Skończyliśmy dopiero o godz. 15.20. Dzień przyjazdu arcybiskupa jeszcze nie jest znany ale jest zapewnienie  o tym przyjeździe. Po południu uczyłem się angielskiego. O godz. 18.00 obejrzeliśmy program bodajże pt. „400 dni w Polsce” – głupi i perfidny montaż mający na celu niszczenie dobrego imienia NSZZ „Solidarność”. Tylko prawdziwy wróg społeczeństwa polskiego może publikować takie programy.

O godz. 19.00 – śpiew na świetlicy. Przyszło trochę mniej osób niż zwykle. A może mi się tylko zdaje bo przecież jest nas niewielu 26 osób.  Wieczorem kończyłem angielski, potem pośpiewaliśmy sobie trochę obozowych piosenek. Postanowiliśmy wspólnie z Januszem S.  że od przyszłego tygodnia trzeba zacząć regularne, intensywne szkolenie. Na początek ustaliśmy następujące tematy:

1/ Alternatywa  gospodarki socjalistycznej
2/ Samorządna Rzeczypospolita
a/ system scentralizowany, krytyka, przykłady
b/ system samorządowy na podstawie Programu NSZZ „Solidarność”
c/ ustawa o samorządzie i przedsiębiorstwie ,
d/ przedsiębiorstwo społeczne – projekt sieci
3/ Polityka informacyjno -propagandowa związku
4/ Statut NSZZ „Solidarność”

Trzeba porządnie przygotować te tematy i za kilka dni wystartujemy.

Jest godz. 23.00, Gnida gasi światło.

22 MARZEC 1982 r. (poniedziałek) 100 dzień

Trzy cyfry, już trzy cyfry. Smutny jubileusz. Sto dni w więzieniu, bezprawnie i i bezpodstawnie zabrane sto dni życia. Jak oni nam za to zapłacą ? Czy oni mają świadomość tego co robią ? Mam wrażenie, że „nasz” rząd i WRON-a to paralityk, któremu niestety nic już nie może pomóc. Są to smutne refleksje , ale niestety chyba prawdziwa.

Dziś pobudka o godz. 7.00,. Budzi nas Tłok i znowu zaskoczenie. Zaraz po pobudce krzyczy na korytarzu : gimnastyka. Kto ma ochotę wyjść na dwór na gimnastykę!? W pierwszej chwili myśleliśmy, że to podstęp ale okazało się, że rzeczywiście wypuścili nas na dwór na gimnastykę.

Wydaje mi się, że przed przyjazdem arcybiskupa będą grzeczni jak baranki. Komendant powinien oddać obrazki i książeczki, które zabrali podczas przeszukania. Daje się zresztą odczuć juz od dłuższego czasu pewne rozluźnienie z ich strony. Po prostu nie ma teraz z nimi zasadniczych starć i scysji. Nie wiem jak to rozumieć. Można to rozumieć dwojako: być może następuje ogólne odprężenie i dlatego luzują albo po prostu mają rozwiązać ten ośrodek i dlatego czekają z utęsknieniem końca.

Minęła godz. 10.00.  Dzisiejszy dzień jest smutny i pochmurny. Taj jakby  przychylał się do naszego smutnego jubileuszu. Wałbrzych jest teraz na spacerze, zaraz my również wyjdziemy. Muszę jeszcze napisać kwit do komendanta o widzenie we czwartek. Chyba wreszcie zobaczę dzieci.

O godz. 8.00 na świetlicy spotyka się około 10 osób. Czytam dziś Psalm 145 „Wielkość i dobroć Boga”. Jest to swego rodzaju hymn pochwalny dla Boga.

Zauważyliśmy rano, że w więzieniu rozpoczęły się generalne porządki. Ścinają żywopłoty, malują na biało krawężniki. Jest to  na pewno związane m. in. z przyjazdem arcybiskupa. Klawisze są bardzo grzeczni, grzeczni aż do przesady. Przygotowujemy piękny prezent dla arcybiskupa.  Emblemat Solidarności  z naszymi nazwiskami, Gross Rosen itp. Poza tym przygotowujemy raport o sytuacji jaka tu istnieje, o warunkach, o przebiegu naszego internowania. Wszystko to wręczymy arcybiskupowi. Na pewno komendant jest zakłopotany tą wizytą. Kościół uprawia bardzo mądrą politykę. Wizyty biskupów w obozach internowanych stawiają nas w dość mocnej pozycji wobec władz państwowych. Kościół w ten sposób określa jednoznacznie swój stosunek do całokształtu stosunków w kraju i rozwoju sytuacji. Na te działania Kościoła władze praktycznie nie mają możliwości obrony.

Ok. 11.00 – spacer. Chłodno i raczej nieprzyjemnie. Na spacerze jestem dosyć krótko. Okazało się, że  podczas spaceru przybyło dwóch esbeków. Na „rozmowach” byli: Adam D. , Walek K. i Zdzichu B. Rozmowy były krótkie i raczej jednostronne. Nasi nie mieli nic do powiedzenia  a esbecy nie potrafili nic powiedzieć. Udało się nam podsłuchać jedną z rozmów, kiedy był tam Adam D. Niestety rozmowa ta nie świadczy zbyt pochlebnie o poglądach Adama, ale nie można od razu i jednoznacznie oceniać człowieka po jednej takiej rozmowie.

Po spacerze uczyłem się angielskiego. Później pograliśmy trochę w pingponga. Po południu kręcił się w pawilonie Czeladnik . Jakoś nie wchodzi nam w drogę, nie zaczepia nikogo i jego zasadniczo też nikt nie zaczepia. O godz. 18.00 spotkaliśmy się w celi 46 i ustaliliśmy, że  o tym tygodniu rozpoczniemy prowadzenie pogadanek – prelekcji na tematy gospodarcze i związkowe. Wytypowaliśmy osiem osób, które spotkały się w naszej celi po apelu. Co ustaliliśmy na tym spotkaniu ?  Ustaliliśmy następującą szczegółową tematykę wykładów: doktryna liberalna i socjalistyczna (1 wykład), doktryna społeczna Kościoła (1 wykład), państwo etatyczne – etatyzm (1 wykład), propozycje praktycznych rozwiązań wychodzenia z kryzysu (1 wykład), Samorządna Rzeczpospolita – porównanie propozycji „Solidarności” (2 wykłady), Związki Zawodowe w Polsce w okresie międzywojennym (1 wykład). Pierwszy wykład – dyskusja odbędzie się chyba we  czwartek i rozpoczniemy prawdopodobnie od Statutu.  Dyżur wieczorem miał Koń. Cele zamknął dopiero po godz. 22.00 i wtedy również zgasił światło a zwykle robił to punktualnie o godz. 20.45. Tak więc następne zmniejszenie rygoru. Wieczorem dyskutowaliśmy trochę o tym co się u nas dzieje. Później czytałem książkę. Zasnęliśmy ok. godz. 23.00.

W dniu 24 marca 1981r przewieziony zostałem do Obozu Internowanych w Głogowie